Jednak na wojnie dużą rolę odgrywa przypadek. To właśnie on zadecydował, że w pobliżu znajdowały się niedobitki 33. Korps, to on spowodował, że podwładny Fulungsteeriota znalazł tę informację w Sieci. Chociaż trzy czwarte pierścienia oblężenia obsadzały dobre oddziały 47. Panzer i 2. Korps Górskiego, rejon wybrany na cel natarcia utrzymywali zniechęceni i pozbawieni woli walki żołnierze 33. Korps Piechoty.
Po prostu byli w okolicy i nie mieli nic innego do roboty…
— Brasche? Tu Mühlenkampf.
Brasche potrząsnął głową w daremnej próbie zebrania myśli.
— Hier, Herr General.
— Hans, 33. Korps, pieprzona Cipwehra!… znów pryska. Ty i twoje… niech spojrzę… pięć Tygrysów…
Mühlenkampf czekał.
— Tak, Herr General — odparł w końcu zmęczony Brasche, włączając mikrofon krtaniowy. — Zostało mi pięć Tygrysów.
— Jedźcie do sektora Walkiria Trzy. Dywizja Jugend pojedzie za wami. Ale, Brasche, wy tam będziecie pierwsi. Musicie utrzymać grzbiet do przybycia Jugend.
— Już jedziemy… Herr General, co tam się, kurwa, dzieje? Co mam z tym zrobić?
Mühlenkampf zawahał się, w końcu odpowiedział głosem zabarwionym smutną determinacją.
— Wykonać swój obowiązek, Herr Oberst.
Niedobitki 33. Korps nie czekały nawet, aż Posleeni znajdą się w zasięgu skutecznego strzału. Na sam widok — czy raczej odgłos — zbliżającej się masy obcych cały Korps dał nogę.
I nic dziwnego. To były szybkonogie resztki, ci, co nie czekają z decyzją, najmniej odważni ze wszystkich. A dobrzy żołnierze, dobrzy dowódcy? Ci w większości zwlekali o kilka sekund za długo w poprzedniej bitwie, podczas ucieczki spod Marburga. Krótko mówiąc, już dawno przeszli poćwiartowani przez trzewia obcych i zostali wydaleni w cuchnących pryzmach na ziemię, którą w ten sposób użyźnili.
Dobrzy żołnierze 33. Korps zamienili się w gówno,., a gówno zamieniło się w coś w rodzaju ludzkiej biegunki. I poleciało.
Anna przejechała z głośnym chrzęstem przez długi szereg cywilnych pojazdów, które wyglądały tak, jakby napotkały na swojej drodze największą na świecie maszynkę do mielenia. Minąwszy rafę posiekanego złomu, Krueger szybkim ruchem kolumny kierowniczej ustawił Annę na grzbiecie taktycznym wzniesienia, na drodze ucieczki resztek 33. Korps. Jak tryby jednego mechanizmu pozostałe cztery Tygrysy zajęły swoje pozycje, po dwa po obu stronach Anny, wzdłuż tego samego grzbietu. Pięć czołgów utworzyło linię długości około ośmiu kilometrów.
Krueger, bardziej niż którykolwiek inny członek załogi, musiał — ze względu na swoje obowiązki — uważnie przyglądać się okolicy. Tuż za linią złomu rozpościerał się otwarty teren. Kierowca widział, że leżały tam rozrzucone stosy kości, dokładnie odartych z mięsa. Jego wzrok przesunął się po czaszce, której wierzchołek usunięto tak równo, jak równo ścina kokosa doświadczony zbieracz — Kruegera ten widok nie poruszył.
Przed nimi widać było oznaki paniki.
Krueger i Brasche, starzy weterani, widzieli już taką panikę. Krueger zaklął.
— Co za pieprzone gówno!
— 501. Schwere Panzer? — powiedział cicho Brasche. — Stabsunteroffizier Schultz…
Dieter wyjrzał ze swojego stanowiska strzelca przez celownik głównej armaty. W oddali widział masę Posleenów wylewających się z niemal doszczętnie zburzonego miasta. Bliżej, pojedynczo i małymi grupami, bez żadnego porządku ani dyscypliny, uciekały resztki rozbitego Korps. Lewa ręka chłopaka sięgnęła bezwiednie do koperty w prawej kieszeni bluzy. Wyjął ją, zręcznie otworzył i sięgnął do środka, by dotknąć schowanego tam złotego kosmyka. W jego sercu zapłonęła iskra czystej nienawiści.
— …ognia przed tę tłuszczę. Użyj współosiowych mauserów. Daj im do zrozumienia, że dalej już nie uciekną. Nakreśl linię na ziemi — dokończył Brasche.
— A jeśli się nie zatrzymają Herr Oberst? Jeśli przekroczą tę linię?
— Zgnilizna nie może się rozprzestrzenić. Wtedy ich zabijesz. Zamigotał płomień, mniejszy niż błysk ognia przy wystrzale z armaty Tygrysa. Jakieś dwa i pół kilometra dalej, tuż przed pierwszymi pierzchającymi grenadierami, pojawiła się na ziemi linia małych, ciemnych, gniewnych chmurek kurzu.
Dla umykającej gromady żołnierzy z 33. Korps pojawienie się wyraźnie widocznych Tygrysów przypominało rozwarcie bram niebios. Instynktownie skręcili w stronę szeroko rozciągniętej linii czołgów 501 — go, jak chłopiec uciekający przed chuliganami, żeby schować się za spódnicą mamy.
Każdy w tym motłochu — bo tym właśnie się stali, motłochem — miał w głowie tylko jedną myśclass="underline" „bezpieczeństwo”, kiedy ujrzał niewzruszoną potęgę Tygrysów. I każdemu z nich odebrało mowę, kiedy te wrota do bezpieczeństwa, pełna mleka pierś matki, zaczęły pluć ogniem w pierwsze szeregi uciekających.
Część uciekinierów uważała — musiała tak uważać, gdyż wychowano ich w niewinności, a na szkoleniu obchodzono się z nimi w białych rękawiczkach — że ogień lekkich działek mausera, koszący uciekających najbliżej Tygrysów, musiał być jakąś pomyłką. A to była ich pomyłka… Ostatnia, jaką wielu z nich popełniło.
Inni, nie tak rozpieszczeni przez mamy i lekki trening wojskowy, doznali wstrząsu i stanęli jak wryci. A potem usłyszeli głos. Głos Braschego…
— Anno, daj zewnętrzne głośniki — rozkazał Brasche integralnemu systemowi rozpoznawania głosu.
— Tak jest, Herr Oberst — odparła SI czołgu.
— Niech inne czołgi też mnie nagłaśniają.
Natychmiast w pancerzach, wszystkich pięciu Tygrysów Braschego otworzyły się małe klapy i z każdej z nich wysunęły się po trzy spore głośniki. Głos Hansa niósł się wyraźnie na piętnaście kilometrów.
— Halt, wy tchórzliwe skurwysyny, albo rozwalimy was na miejscu.
Powtórzył to dwa razy.
— Jesteśmy 47. Panzer Korps — ciągnął. — Zgadza się, gnojki, SS. Uwierzcie w to… całym sercem. Rozwalimy was bez skrupułów, tak jak rozwala się psa. Waszą jedyną szansą przeżycia jest walczyć tym, co macie w rękach, i zatrzymać wroga. A my wam w tym pomożemy. Nas nie możecie nawet zadrapać, a my wyrżniemy was, jeśli tylko spróbujecie. Albo jeśli będziecie uciekać.
W odpowiedzi na słowa Braschego niektórzy w masie uciekinierów podrzucili karabiny do ramion i zaczęli się ostrzeliwać. Inni — jakaś połowa, może trochę więcej — zamarła w panice. Część jednak, dochodząc do wniosku, że pięć szeroko rozstawionych Tygrysów nie może pokryć ogniem całego terenu martwej strefy, postanowiła spróbować wydostać się, korzystając z naturalnych osłon terenu, albo przynajmniej znaleźć sobie kryjówkę, w której byliby bezpieczni przed Posleenami — dzięki ostrzałowi Tygrysów — oraz przed samymi Tygrysami i szaleńcami, którzy w nich siedzieli. Najwięcej spośród uciekinierów, którzy podjęli taką decyzję, było tych, którzy porzucili broń i nie widzieli żadnego sensu w dalszej walce, bo nie mieli czym walczyć.