Выбрать главу

Ciekaw jestem, pomyślał dawny oficer SS, czy znajdę tam odkupienie.

Zapłacił za kawę, zostawił mały napiwek, złożył gazetę i poszedł do portu dowiedzieć się o odpływające statki.

Oczywiście były też inne bitwy. Ale wróg był wyraźnie w defensywie na obszarze od dawnej Linii Maginota (gdzie niedobitki francuskiej armii zatrzymały wroga na pospiesznie odnowionych fortyfikacjach, jednocześnie ratując kilka milionów francuskich cywilów, którzy schronili się wewnątrz) po rzekę Wisłę (gdzie Niemiec i Polak walczyli jak bracia, tak jak powinni byli walczyć blisko siedemdziesiąt lat wcześniej przeciwko nawale ze wschodu).

A potem pewnego dnia nadszedł koniec — dzień wytchnienia i dziękczynienia, ogłoszony przez samego Bundeskanzlern. Niemcy były na drodze do ocalenia, jak głosił, wraz z dużymi obszarami Francji, Polski i Kraju Sudeckiego. Taki stan rzeczy, powiedział kanclerz, zawdzięczamy pracowitości niemieckich robotników, inteligencji niemieckich naukowców… oraz — przede wszystkim — odwadze niemieckich żołnierzy.

Z tych ostatnich Kanzler wyróżnił dwie grupy. Pierwszą był zespół badawczo-wdrożeniowy pracujący obecnie nad projektem Tygrys III, Ausführung B. Drugą była grupa, która walczyła na wszystkich frontach. To ona była opoką, o którą rozbił się posleeński najazd. To ona okazywała męstwo mimo klęsk, odwagę mimo strat, wolę walki mimo przewagi wroga.

Grupą tą był 47. Panzer Korps. I jemu właśnie Kanzler dal i obiecał różne honory.

Miał też do powiedzenia parę interesujących słów na temat zdrady.

Berlin, Niemcy, 7 maja 2007

Tak chyba będzie najlepiej, pomyślał Tir. I tak nigdy nie lubiłem tego zimnego, szarego, brzydkiego miasta. A jeszcze ten ich paskudny język — pretekst, by napluć komuś w twarz pod pozorem uprzejmej konwersacji.

Ale, westchnął w myślach, tak bardzo liczyłem na zyski z tego zadania.

Wiadomość przybyła specjalnym kurierem, prosto od China. Operację Berlin należało zakończyć, a cały darhelski personel wycofać, zanim ludzie wyciągną logiczne wnioski i zgłoszą się z narzędziami do zadawania bólu.

Tir miał tydzień, zaledwie siedem obrotów planety wokół własnej osi, żeby zamknąć wszystkie swoje operacje. Jako dobry biznesmen w darhelskim rozumieniu — czyli uczciwy w tym, co widać, nieuczciwy w całej reszcie — Tir musiał ewakuować swoich podwładnych oraz pewną liczbę tych, którzy byli dla nich ważni. Samo to, nie mniej niż cała reszta, oznaczało klęskę jego planów wobec tej nieszczęsnej krainy, tego „Deutschlandu”.

Był pewien, że wpuszczenie ludzkich planów i zamierzeń do Sieci odwróci bieg wydarzeń, sprawi, że ludzie zostaną pokonani i… no cóż… pożarci. Ale wszystko poszło na marne. Plany zmieniały się zbyt szybko; kiedy ściągał informacje, były już bezużyteczne. Niech będą przeklęte te szybko myślące, wszystkożerne istoty. Niech będą przeklęci zwłaszcza ci z SS, których nawet własna zwierzchność nie mogła kontrolować ani przewidzieć ich poczynań.

Dlaczego, DLACZEGO, DLACZEGO ci przeklęci Niemcy nie byli tacy jak Francuzi? Tamci byli logiczni. A ich politycy próżni i łatwi do manipulowania za pomocą pochlebstw i podsycania ich paranoi. Niechby wszystkich Niemców pochłonęło piekło z tych ich zabobonów.

Degradacja, hańba, zmniejszenie pensji, strata premii… Tir łkałby jak człowiek, gdyby tylko potrafił. Będzie miał szczęście, jeśli nie zostanie cofnięty do poziomu wejściowego.

Z roztargnieniem, pogrążony w niebezpiecznie nienawistnych rozmyślaniach, Tir rozrywał swoimi zupełnie nieodpowiednimi do tego zębami kawałki roślin leżące przed nim na tacy. Tak naprawdę nigdy się nie najadał, ale Darhelom nie wolno było jeść zwierzęcych białek, których tak bardzo łaknęli. Jedzenie zakazanych potraw kończyło się lintatai.

A jedzenie rzeczy dozwolonych kończyło się nudą i obrzydzeniem.

INTERLUDIUM

To była pora na ucztę, na uczczenie poległych i świętowanie odniesionych zwycięstw. Jako istoty o dość prymitywnych instynktach, posleeńscy Wszechwładcy zgromadzili się pośród olbrzymich ryczących ognisk rozpalonych na wyspie pośrodku rzeki. Rzeka przepływała przez ruiny, będące kiedyś stolicą tej krainy. Ognie rzucały niesamowity ruchomy poblask na kessentaiów i wodę.

Wokół świętujących, tam, gdzie kiedyś wznosiło się wielkie miasto, rozciągała się pustynia, która wyglądała tak, jakby jakiś olbrzym, niewyobrażalnie wielki, rozorał pazurami ziemię aż do kości. Architektura thresh nie miała zasadniczo żadnej wartości, chyba że jako źródło surowca. Wszystkie budynki trzeba było zniszczyć, żeby zrobić miejsce posleeńskim osadnikom, posleeńskiej cywilizacji.

Od tej zasady był tylko jeden wyjątek. Na wszystkich podbitych terenach pozostawiono nietknięte elementy sieci transportowej thresh. Ostatecznie droga to droga.

Uwagę Posleenów zwracała zwłaszcza pieczołowitość, z jaką obcy dbali o mosty. Ogólnie rzecz biorąc, oni sami nie radzili sobie dobrze z wodą i cieszyli się, że mogą z nich korzystać.

Na bruku jednego z mostów zazgrzytały pazury Athenalrasa i tych z jego świty, których chciał osobiście uhonorować, między nimi Ro’moloristena. Płonące po obu stronach pochodnie rzucały blask na Posleenów… i stado thresh mających posłużyć za wieczorny posiłek.

Na taką okazję nadawało się tylko to, co najlepsze: młode i jędrne tresh. Replikatory na pokładach okrętów Ludu wydzielały łagodne środki odurzające, które wdychali jedynie Wszechwładcy, a i to w niewielkich ilościach.

Pot strachu lśnił w świetle pochodni na twarzach młodych thresh, szlochających i łkających nad swoim losem. Migoczący blask ognia odbijał się we łzach grozy.

CZĘŚĆ III

10

Berlin, Niemcy, 6 czerwca 2007

— Herr Bundeskanzler. — Mühlenkampf skłonił lekko głową, strzelając obcasami. — Chciał mnie pan widzieć?

— Mam dla pana kolejne zadanie, Herr General.

— Jak to możliwe? — zakpił Mühlenkampf. — Coś jeszcze, oprócz przygotowania mojego Korps do następnego szturmu?

Generał był pewien, że wie, jakie zadanie przywódca Niemiec ma na myśli.

Kanzler nie przepadał za gierkami. Zwłaszcza teraz, kiedy przyszłość jego narodu wisiała na włosku. I powiedział to głośno.

— Niemcy mają wrogów — dodał — których wychowały na własnej piersi. Nie można pozwolić, by dalej sabotowali nasze wysiłki. Nie można, niech ich diabli! — zaperzył się. — I nie będą, kiedy pięć procent z nich zostanie usuniętych z urzędu!

— Cóż, Herr Kanzler, pana drogocenna demokratyczna konstytucja na pewno przewiduje jakieś środki zaradcze…

— Nie w tym wypadku, generale.

— Och, rozumiem. Chce pan, żeby mój Korps złamał prawo, tak?

Kanclerz popatrzył na niego spode łba.

— Rozpaczliwe czasy, generale…

Mühlenkampf uśmiechnął się szeroko i radośnie.

— To będzie kosztowało, Herr Kanzler.

Kanclerz był na to przygotowany. Otworzył szufladę, sprawiając, że generał na chwilę zesztywniał, i wyjął z niej mały kwadrat czarnego materiału haftowanego srebrną nicią.