Выбрать главу

Ale Niemcy, winne od lat — i wciąż szukające przebaczenia — otworzyły swoje podwoje. Silna flota handlowa wraz z Kriegsmarine i Royal Navy stawiły czoła nawale ognia Posleenów (w dużej części kiepsko celowanego, gdyż Posleeni nie bardzo rozumieli zasady działania jednostek nawodnych), by uratować Żydów.

Uratowali dwieście tysięcy, głównie bardzo młodych. Było wśród nich wystarczająco wielu mężczyzn i kobiet, sześć czy siedem tysięcy, by walczyć. A walczyć z całą pewnością chcieli. Ale jak? Z kim? W niemieckim wojsku była tylko jedna formacja przyzwyczajona do asymilowania cudzoziemców… ale żeby w tej formacji?

Mühlenkampf obiecał im więc własną jednostkę. Pokornie poprosił o szansę zadośćuczynienia, choćby w małej części, za ponurą… nie, straszną przeszłość. Wysłał nawet Hansa Braschego, którego przeszłość znał, by porozmawiał z uchodźcami i Beniaminem.

— Tak, muszę jechać — odparł Izraelczyk. — Moja praca tutaj dobiegła końca. Ale mogę zrobić coś więcej.

Rozumiejąc go w głębi serca, Breitenbach cofnął się i zmierzył Żyda wzrokiem od stóp do głów. Mała srebrna gwiazda Dawida zdobiła prawy wyłóg jego kołnierza, cztery gwiazdki majora lewy. Srebrne guziki spinały bluzę. Srebrna opaska otaczała lewy rękaw nad mankietem.

Na opasce wypisane było srebrnymi literami, hebrajskimi i łacińskimi, jedno nad drugim: Juda Machabeusz.

Mundur był czarny jak noc.

Dowództwo Rezerwy Grupy Armii, Zamek Kapellendorf, Turyngia, 25 lipca 2007

Kwatera główna zajęła na swoją siedzibę średniowieczny zamek. Nie była to dobra wróżba; w tym zamku miał swoją kwaterę główną sztab pruskiej armii przed jej katastrofalną klęską w podwójnej bitwie z wojskiem Napoleona pod Jeną-Auerstadt w 1806 roku. Budowla była zimna i wilgotna, co potęgowała jeszcze otaczająca ją fosa. Było tam niewygodnie, a do toalety trzeba było wychodzić na dwór. Ale to dom, pomyślał Mühlenkampf. I jest centralnie położony.

— Czas, panowie. On jest najważniejszy. To, czy Niemcy przetrwają, zależy w głównej mierze od czasu. A my jesteśmy zdania, że mamy mniej niż sześć miesięcy, zanim spadnie nam na głowy następna fala najeźdźców.

— Panie generale? — zapytał Brasche. — Czy mamy powody wierzyć, że wylądują wprost na nas, tak jak ostatnio?

Mühlenkampf omiótł salę wzrokiem. Nie było tu nikogo w stopniu poniżej generała porucznika… z wyjątkiem Hansa, niedawno awansowanego na pełnego pułkownika. A jednak to właśnie Hans, a nie tamci, zadawał właściwe pytania.

— Normalnie, Hansi, powiedziałbym, że są zbyt głupi, by próbować tej samej sztuczki po raz drugi. Tym razem jednak spodziewam się, że mogą być dość sprytni, żeby to zrobić.

— Dlaczego, Herr General?

— Bo jest mało prawdopodobne, byśmy byli w stanie sobie z nimi poradzić. Przez sześć miesięcy liczebność wroga na wschód i zachód od nas mogła wzrosnąć do miliarda z każdej strony, Tak, oni tak szybko dojrzewają! To odpowiednik jakichś STU CZTERDZIESTU PIĘCIU TYSIĘCY dywizji piechoty na każdym froncie! No i oczywiście są w stanie przemieszczać się szybciej i z mniejszym taborem niż jakakolwiek znana nam dywizja piechoty. Istnieje jednak szansa — ciągnął — że uda nam się odeprzeć ich ofensywę. Mając cudzoziemskie formacje i zdobyte ostatnio tereny, Niemcy mogą wystawić jakieś trzysta dywizji wzdłuż Renu, mniej więcej tyle samo nad Wisłą i podobną liczbę rozrzuconą w głębi kraju. Okopujemy się, lejemy beton jak wściekli. Przy tym wszystkim cały czas pozostawiamy w centrum znaczące rezerwy, głównie nas samych. Północ i południe są oczywiście bezpieczne przed atakiem lądowym. A nasze Tygrysy — powiedział, skinąwszy z zadowoleniem głową Braschemu — wydają się zdolne stawić czoła wielokrotnie liczniejszemu wrogowi.

— Możemy to zrobić, jeśli dostaniemy ich wystarczająco dużo — odparł zgodnie z prawdą Brasche. — Mój oddział nie wrócił jeszcze do pierwotnej liczebności. Nie mam większych nadziei, że dobiję do planowanej liczby czterdziestu jeden Tygrysów.

Przerwał na chwilę.

— Szkolę nowych rekrutów na siedmiu Tygrysach, które w tym momencie sana chodzie. A nowe i przebudowane czołgi przyjeżdżają w tempie jednego na mniej więcej sześć dni…

* * *

Mogąc samodzielnie prowadzić nabór, 47. Korps przystąpił do tego zadania z zapałem. Plakaty, radio, telewizja i Internet nadawały komunikaty odzianych już na czarno, noszących Sigrunen „asfaltowych żołnierzy”. Nawet szeregi Bundeswehry były w tym pomocne. Wielu jej żołnierzy poprosiło o przeniesienie. Inni zaś opowiadali młodszym braciom — albo nawet synom — że 47. Korps, teraz nazywany już otwarcie Korpusem SS, jest formacją godną szacunku i dzielnie broniącą ojczyzny.

To, że dziewczyny zwracały większą uwagę na bardziej eleganckich i pewnych siebie żołnierzy Schwarze Korps, też w niczym nie zawadzało.

Rekrutów, dobrej jakości rekrutów, nie brakowało. Szeregi rosły i rosły. Pięćset pierwszy, który niedawno przechrzczono na 501. Schwere Panzer Brigade (Michael Wittman), przyjął ich dość, by rozwinąć swoje trzy szkieletowe kompanie liniowe w pełne bataliony, a kompanię dowodzenia i kompanię wsparcia w trzy kolejne plus batalion dowodzenia brygady i wsparcia ogólnego. Całości dopełniał dołączony duży pułk artylerii — siedemdziesiąt dwie armaty i dwadzieścia cztery wyrzutnie rakiet, półbatalion saperów, półbatalion obrony przeciwlotniczej i bataliony grenadierów pancernych i zwiadu.

Ogółem Hans miał dowodzić blisko czterema tysiącami sześciuset żołnierzy.

Kadrę oficerską dla tych ludzi i formacji, które tworzyli, pozyskano z różnych źródeł. Przede wszystkim byli to weterani oryginalnego 501-go. Ich wartość bojową zwiększały intensywne szkolenia dla najlepszych. Poza tym Bad Tölz przez cały czas wyszukiwało potencjalnych młodszych oficerów i podoficerów. Ci, którzy ukończyli kurs dowodzenia, uzupełniali szeregi 501-go i 47. Korps. Część kadry przejęto też z regularnej Bundeswehry, rekrutując ją spośród tych, którzy chcieli uciec od pozostałości zdychającej już politycznej poprawności, która skaziła tę formację, wysyłając wielu młodych żołnierzy na przedwczesną śmierć i skazując wiele miast, takich jak Giessen, na rzeź.

* * *

Jak owce na rzeź, pomyślał Krueger, jak owce na rzeź.

Tak jak Dieter Schultz i jego koledzy stali kiedyś, dygocząc ze strachu przed budzącym grozę Kruegerem, tak teraz trzęśli się nowi. Dieter drżał wtedy podwójnie, także z powodu zimna bawarskich Alp. Teraz, podczas łagodnego turyńskiego lata, wystarczał jedynie czarny mundur Kruegera ze srebrnymi insygniami; mundur i lodowate spojrzenie błękitnych oczu.

Esesman zatrzymał się, by uderzyć otwartą dłonią w twarz rekruta, który okazywał trochę za dużo strachu. Cios powalił chłopaka na ziemię; tam czekał go kopniak wysokiego wypastowanego buta.

— Esesman natychmiast podnosi się po ciosie — oznajmił Krueger, podkreślając to jeszcze jednym niezbyt mocnym kopnięciem. — Wstawaj, chłopcze!