Выбрать главу

Zbudowaliśmy to, żeby zniechęcić Niemców do przypuszczenia ataku wprost na nasze przemysłowe serce, pomyślał Merle z wilczym uśmiechem. Nawet nam się udało. Poszli przez Belgię. Potem utrzymywaliśmy fortyfikacje w doskonałym stanie przez dwadzieścia lat, na wypadek, gdyby Rosjanom zebrało się na igraszki. Może rzeczywiście ich też to zniechęciło, kto wie? Teraz, po gorączkowym wyścigu z czasem i odbudowach, wreszcie ich używamy i trzymamy się ostatniego zakątka la belle patrie.

— I działają — powiedział na głos. — Wyrzynają tych obcych drani setkami. A przeklęci politycy musieli to zaprzepaścić, odmawiając współpracy z Niemcami.

— Panie generale? — spytał adiutant Merlego.

— Mogliśmy mieć tu ze sobą parę korpusów pancernych Boche — wyjaśnił Merle. — Mogliśmy mieć kilkanaście dywizji piechoty, żeby pomogły nam utrzymać tę linię. Ale nie. To niemożliwe. Zgodzimy się, żeby nam pomogli, tylko pod warunkiem, że to my będziemy dyktować warunki. Powiedz mi, Francois, gdybyś był Niemcami, gdybyś był kimkolwiek, pozwoliłbyś, żeby rząd Francji, jakakolwiek francuska władza dyktowała ci warunki?

— Certainement pas[39] — odparł kapitan z krzywym, bardzo cynicznym i typowo francuskim uśmiechem. — Kto byłby tak głupi?

— Nikt, a ja tym bardziej. Dlatego też chociaż mordujemy tych obcych dupków tysiącami, i tak się przedrą. Zdobędą te fortyfikacje, obiorą nas ze skorupy jak jajko na twardo i wyżrą zawartość. A potem przejdą dalej…

Bunkier zatrząsł się nagle mocniej niż w wyniku ognia automatycznych dział. Merle spadł z fotela.

— Merde, co to było? — spytał, wstając.

— Nie wiem, mon colonel.

Zadzwonił telefon. Po tylu dziesiątkach lat system telefoniczny wciąż działał. Adiutant Francois odebrał. Merle zobaczył, że jego twarz robi się biała.

Francois odwiesił zabytkową słuchawkę na haczyk.

— Bateria B… zniszczona. Obcy w jakiś sposób przebili się do magazynów amunicji. Prawie nikt nie uszedł z życiem. Rejon odcięto, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się ognia.

Teraz to Merle zbladł.

— Mój Boże, pod magazynami tej baterii jest dwadzieścia tysięcy cywilów.

— Zginęli, panie generale.

— Mamy jeszcze łączność z Niemcami? — spytał Merle.

— Tak sądzę, panie generale. Dlaczego?

— Połącz mnie z Generalleutnantem Von der Heydte. Oddam tę fortecę pod jego dowództwo i poproszę o wszelką pomoc, jakiej może udzielić, żeby uratować naszych cywilów. Podczas kiedy ja będę to robił, ty masz dzwonić do innych dowódców sektorów i przekazać im moją sugestię, żeby zrobili to samo. Pieprzyć rząd. I tak nie mieliśmy porządnej władzy od czasów Napoleona Pierwszego.

Saarlouis, Niemcy, 18 grudnia 2007

Von der Heydte byt oszołomiony.

— O co nas proszą te cholerne żabojady?

— Chcą, żebyśmy przejęli dowodzenie, panie generale. A przynajmniej chce tego generał Merle i kilku innych. Z tego, co zrozumiałem, dostajemy wezwania na całej długości frontu. Nie są w stanie się utrzymać. Przynajmniej ich wojsko o tym wie. I postanowiło zignorować polecenia władz.

— W porządku. To rozumiem. Przydaliby się nam, gdyby tylko z nami współpracowali.

— Generał Merle wydawał się chętny, panie generale. Jego słowa brzmiały dokładnie: „Proszę powiedzieć generałowi Von der Heydte, że oddaj ę siebie i całą moją komendę pod j ego rozkazy”. Ale jest pewien haczyk.

— Aha! Wiedziałem. Jaki?

— Panie generale, proszą, żebyśmy otworzyli nasze linie i pozwolili na ewakuację kilku milionów ich cywilów. Kilkuset tysięcy z samego sektora generała Merlego.

— Możemy to zrobić?

— To ryzykowne, panie generale. Moglibyśmy prawdopodobnie otworzyć jedno przejście czy dwa. Ale byłyby to wąskie przejścia. Wątpię, czy udałoby nam się wszystkich przepuścić. Poza tym, panie generale…

— Tak?

— Panie generale, to bardzo dumni ludzie. Wie pan, że Merle i reszta żabojadów nie prosiliby o pomoc, gdyby mieli choć cień nadziei na utrzymanie się o własnych siłach.

— Rozumiem. — Von der Heydte naprawdę rozumiał. — Będziemy musieli wysłać część własnych ludzi i narazić ich na niebezpieczeństwo, żeby osłonili ewakuację.

Generał myślał jeszcze przez chwilę, a potem podszedł do mapy sytuacyjnej. Zwrócił uwagę zwłaszcza na położenie jednej dywizji i pogrzebał w pamięci w poszukiwaniu rozwiązania.

Znalazł je.

— Dzwońcie do Mühlenkampfa. Tak, Mühlenkampfa z SS. Spytajcie, czy moge, pożyczyć jego dywizją Charlemagne. Powiedzcie mu, że czeka go bunt, jeśli mi jej nie da, bo jestem gotów zniżyć się do zwrócenia się do nich bezpośrednio. I powiedzcie mu, że raczej nie dostanie ich wielu z powrotem.

Twierdza Hackenberg, Thierville, Linia Maginota, Francja, 19 grudnia 2007

Mężczyźni w zawilgłych i cuchnących trzewiach fortecy wciąż zwracali na nią uwagę, nawet w słabym migoczącym świetle. Chociaż rozkwit młodości już dawno miała za sobą i mimo niedostatków i grozy ostatnich dziewięciu miesięcy, Isabelle de Gaullejac wciąż była atrakcyjną kobietą, nawet z brudną twarzą. Gdyby była czysta — a mając możliwość umycia się, Isabelle była bardzo dokładna — mężczyźni ci nazwaliby ją ładną, jeśli nie piękną.

Na dodatek Isabelle nosiła się z godnością i wprost królewską dumą. Jeśli czegoś brakowało klasycznym rysom jej twarzy, nadrabiała to z nawiązką dziewczęcą figurą.

Być może jej królewska duma wynikała z genów, bo Isabelle pochodziła z rodu uszlachconego ponad pięćset lat temu.

Wychowywała się w prawdziwym zamku, a nie w jednym z tych pałacyków, które nazywano zamkami. Jej rodzinnym domem był zamek łowiecki używany w średniowieczu przez króla Henryka, Henryka Ptasznika. Dlatego zimne, wilgotne, brudne i pozbawione wszelkich wygód piekło, jakim były trzewia fortecy Hackenberg, nie było dla niej wielkim wstrząsem. Jako dziewczynka nienawidziła zamku króla Henryka. Jako dorosła kobieta nienawidziła Hackenbergu. Ale potrafiła znieść jedno, tak jak znosiła drugie, dzięki woli wytrwania.

Mimo to wieści o ewakuacji fortecy przyjęła z ulgą. Ubrała obu synów, jednego nastoletniego, drugiego zupełnie małego, tak ciepło, jak pozwalały skromne zapasy odzieży, które pozwolono im zabrać. Spodziewając się długiego marszu do bezpiecznego miejsca, spakowała do torby najpotrzebniejsze rzeczy. W tym jedzenie, lekarstwa dla młodszego chłopca, który nabawił się w fortecy kaszlu, zmianę ubrania dla wszystkich i butelkę pierwszej klasy armagnaca. Do torby zostały też upchnięte dwa wytarte wojskowe koce, które wydano rodzinie. Isabelle nie była drobną ani słabą kobietą i dlatego, chociaż torba była ciężka, uznała, że da radę ją nieść, o ile starszy syn Thomas trochę jej pomoże.

вернуться

39

Na pewno nie.