Выбрать главу

Byli uprzejmi i taktowni, łagodni prawie tak jak sami Indowy. A mimo to najwyraźniej z radością szykowali się do zabijania i prawdopodobnie własnej śmierci. Rinteel rozumiał gotowość oddania życia za swój lud. Sam przybył na Ziemię, wiedząc, że jeśli spróbuje sabotować plany Darhelów, może zostać schwytany i zabity.

Ale nie rozumiał ich skłonności do zabijania. Wśród znanych mu mieszkańców galaktyki mieli ją jedynie ludzie i Posleeni. Czy nie dostrzegali, jak to bardzo niszczy ich dusze jako jednostek?

A może ludzie to rozumieli? Może rozumieli i uznali, że niektóre rzeczy warte sanie tylko potępienia, ale i śmierci? Trzeba się nad tym zastanowić.

Zasobniki amunicyjne były pełne. Podczas gdy Tygrysy takie jak Anna i jej siostry woziły zaledwie po pięćdziesiąt nabojów, stosunkowo niewielka masa pocisków do działa elektromagnetycznego pozwalała zabrać ich ni mniej, ni więcej, tylko 442 sztuki. Zasięg działa pozwalał zestrzeliwać posleeńskie okręty nawet z wysokiej orbity.

Paliwo nie było żadnym problemem.

— Wiecie co, panowie — zauważył Prael — ten czołg musi mieć imię.

— Pamela? — zaproponował Mueller, myśląc o swojej żonie.

— Deutschland? — podpowiedział Schlüssel, myśląc o statku.

— Bayern — powiedział Breitenbach — od miejsca zbudowania?

Prael zaśmiał się.

— Prostaki. Nigdy nie byliście w operze? Chamy! Pomyślcie tylko. Czym ona jest, jeśli nie Walkirią wybierającą poległych? Czym są te wystające z przodu mauserwerke, jeśli nie cyckami Walkirii? A kim jesteśmy my, jeśli nie mężczyznami jadącymi na śmierć? Nie, nie. Ten czołg musi nosić imię Brunhilda!

* * *

Rinteel nie zrozumiał dowcipu. Rzadko rozumiał ludzkie poczucie humoru, a tego, co sprawiło, że ludzie na dwóch stanowiskach uzbrojenia z przodu czołgu zaczęli przerażająco szczerzyć zęby, zupełnie nie pojmował.

Bez trudu jednak rozpoznał, że była to wesołość. Wyobrażenie Indowy o „wesołości” było zupełnie inne niż ludzkie, ale to, że ludzie mieli poczucie humoru, nie podlegało dyskusji.

Mają umrzeć, a się śmieją. Mają zabijać, a się śmieją. Naprawdę, to bardzo ciekawy przedmiot badań.

Nagle Rinteel podjął decyzję. Podszedł ze spuszczoną głową do Praela, niepewnie szurając stopami, tak jak to robią Indowy.

— Przyjacielu-człowieku Karl?

— Tak, przyjacielu Rinteelu?

— Tak sobie myślałem… Znalazłoby się u was miejsce dla jeszcze jednego?

Prael jakby się zastanawiał. Potem w jego oczach zamigotały wesołe iskierki.

— Jedziemy Walkirią do Walhalli. Drogi Rinteelu, byłoby po prostu nie w porządku, gdybyśmy nie zabrali ze sobą Nibelunga.

Rinteel nie zrozumiał przyczyny nowego wybuchu śmiechu, pojął jednak, że został przyjęty do załogi.

W pobliżu Celu Alfa, między Dessau i Halle, Niemcy, 21 grudnia 2007

Hans nie miał pojęcia, co Posleeni myślą o „Jeździe Walkirii” odtwarzanej z głośnością miliona decybeli, kiedy 47. Panzer Korps wbił się w ich szeregi. Uznał jednak, że to na pewno nie zaszkodzi.

Korps nacierał jak zwykle z Panzeraufklarungsbrigade (Pancerną Brygadą Rozpoznania) Florian Geyer na szpicy. Płacąc wysoką cenę krwi i stali, jednostka ta zlokalizowała siły wroga, objeżdżając je dookoła i ustalając, że nie jest to w żadnym razie pojedyncze lądowanie, lecz — wszystko na to wskazywało — desant złożony z trzech różnych, pozornie niewspółpracujących ze sobą grup. W każdym razie podczas zwiadu dzielni żołnierze brygady uchodzili cało, robiąc rzeczy, które nigdy by im się nie udały, gdyby Posleeni ze sobą współdziałali.

Hans był przekonany, że Rezerwa Grupy Armii może po prostu przetoczyć się po wrogu. Ale dostrzegał spryt Mühlenkampfa Jeśli Posleeni nie współpracowali ze sobą, jak to z nimi często — zazwyczaj — bywało, można było ich eliminować po jednym, zamiast wszystkich naraz. Kosztowałoby to nieco więcej czasu, ale najprawdopodobniej pozwoliłoby oszczędzić drogocenną krew i stal. A Hans był gorącym zwolennikiem oszczędzania jednego i drugiego.

Nie żeby uważał, że to może mieć jakikolwiek wpływ na ostateczny wynik wojny.

Ze swoimi czołgami rozproszonymi na odcinku trzydziestu kilometrów, za linią osłanianych przez nie dywizji Hohenstauffen i Frundsberg, Hans czekał, aż posleeńskie okręty wylecą na spotkanie pancernej szpicy, która przebije ich skórę w poszukiwaniu żywotnych organów.

Ale ani jeden posleeński okręt nie wzbił się nad hordę, by stawić ludziom czoła. Pchnięcie było tak szybkie, tak niespodziewane, że wróg został zmiażdżony z budzącym przestrach pośpiechem. Mając chwilę czasu dla siebie, Hans pogładził lewą kieszeń na piersi.

Hans był zaskoczony zawziętością, z jaką Sol potraktował mężczyzn dzielących z nimi barak. Z całą pewnością magiel, jaki im zgotował, miał związek z ich niezdarnością i ospałością podczas nocnego ataku sprzed kilku dni. Ale Hansowi wydal się zbyt surowy. Tak czy inaczej, nie mógł mieć pretensji do Sola, że kazał załodze spędzić całą noc na karnej musztrze. Może następnym razem wyjdzie im to na dobre.

Zastanawiał się jednak, czemu Sol tak długo z tym czekał.

Z całych sił próbował wyrzucić z głowy obraz Anny i wyraz zgrozy na jej twarzy. Jak dotąd bezskutecznie. Zastanawiał się też, czy dziewczyna rozpowie wszystkim o jego przeszłości. Wiedział, że wtedy jego życie w tym miejscu stałoby się niemożliwe. Może jednak wyszłoby mu to na dobre. Gdyby jego przeszłość stała się powszechnie znana, musiałby zostać przeniesiony. Być może w jakimś innym obozie — Izraelczycy mieli ich więcej — miałby szansę kontynuować swoją pracę, naprawiać w miarę swoich niewielkich możliwości dawne krzywdy, nie cierpiąc dzień w dzień przez obecność kobiety, którą kochał, a której nie mógł mieć.

Próbował zapomnieć o Annie i popełnionych na niej grzechach, ale bezskutecznie. Wypełniała jego umysł, serce i pragnienia bardziej niż jakakolwiek inna kobieta, jaką sobie wyobrażał. Wracając z poligonu do małego baraku, był ogarnięty uczuciami, w których istnienie nigdy przedtem nie wierzył.

W stanie takiego właśnie nieszczęśliwego roztargnienia wszedł do ciemnej chaty.

— Jest coś, co muszę wiedzieć — usłyszał.

— Co? — zapytał cieni. — Co powiedziałaś? Anna?

— Służyłeś w obozach? Muszę to wiedzieć.

Po głosie poznał, że to ona.

— Nie tak, jak masz na myśli — odparł.

— To proste pytanie — nie ustępowała Anna. — Byłeś tam albo nie.

— Byłem raz w Birkenau, przez jakieś trzy dni. Ale nie zostałem tam, nie mogłem.

— Dlaczego?

— Bo się brzydziłem.

I Hans opowiedział jej o swoim bardzo krótkim pobycie w miejscu sprawnie zorganizowanego mordowania bezbronnych.