Pociągnąwszy po raz ostatni nosem, po długiej chwili milczenia Anna podjęła nagłą, ale od dawna rozważaną decyzję. Wstała, pociągając za sobą Hansa. Zmusiła się do uśmiechu i zajrzała mu głęboko w oczy.
— Poprosiłam Soła, by dopilnował, żeby nikt nam nie przeszkadzał przez całą noc. Mam dwadzieścia trzy lata. — Poprowadziła go do jego łóżka, po raz pierwszy tej nocy uśmiechając się. — Za dużo, żeby być jakąkolwiek dziewicą, nie sądzisz.
Chociaż nocne niebo rozświetlała szalejąca w oddali bitwa, Hans Brasche zignorował ją; gładził kieszeń zawierającą wszystko, co pozostało z jego miłości, i zanurzał się we wspomnieniu tej pierwszej cudownej nocy z tysięcy, które miały jeszcze nastąpić.
Pierwszy z trzech rejonów lądowania Posleenów został oczyszczony przed południem dwudziestego drugiego. Drugi, gdzie było więcej czasu na przygotowania, wytrzymał dłużej. Nie dość tego — tym razem Posleenom udało się podnieść w górę część okrętów. Wtedy do akcji wkroczyła brygada Hansa i jego czterdzieści Tygrysów rzuciło się na obcych. Najeźdźcy zginęli, ale drogo sprzedali skórę, zabierając ze sobą do piekła siedem drogocennych maszyn. Straty reszty Korps byty równie znaczące.
Trzecie lądowanie na południe od Berlina było gotowe, kiedy 47. Panzer Korps wyjechał mu na spotkanie w Boże Narodzenie.
INTERLUDIUM
— Thresh tego świata mają coś, co nazywają „religią”, mój panie — powiedział Ro’moloristen.
— Religią? Co to jest ta „religia”?
— To coś w rodzaju uczuć, jakie nasi normalsi żywią wobec nas, jakie my żywiliśmy kiedyś wobec Aldenat’, coś na kształt Ścieżki Pamiętających — odparł młodszy kessentai. — Przyznaję, to bardzo niejasna koncepcja. Wspomniałem o tym, panie, ponieważ jutro przypada jedno z najważniejszych świąt dominującej religijnej grupy tej planety. Nazywają to „Bożym Narodzeniem”, inaczej „uroczystą celebracją urodzin namaszczonego”. Obdarowują się nawzajem prezentami, śpiewają pieśni pochwalne i dziękczynne dla swojego bóstwa, zbierają się na obchody i przyozdabiają swoje domostwa i miejsca pracy.
Athenalras wzruszył ramionami.
— Co to oznacza dla nas?
— Och, być może nic, panie. Po prostu uznałem to za interesujące.
— Być może — powiedział obojętnie Athenalras. — Jakie wieści z frontu?
— Niedobre, mój panie — przyznał Ro’moloristen. — Na północy i południu brak postępów. Lud napotkał wielką rzekę, którą thresh nazywają „Renem”, i nie znalazł żadnego mostu. Chwieje się pod nawałą artyleryjską z drugiego brzegu. W centrum wieści są trochę lepsze. Tylko kilka fortów pasa umocnień, który nazywają Linią Maginota, wciąż się trzyma. W niektórych miejscach, tam, gdzie jest kilka takich fortów blisko siebie, Lud ponosi straszliwe straty od ognia pobliskich fortec. Ale tak jest tylko w kilku miejscach. Pozostałe forty już zostały wyeliminowane.
— To świetnie — chrząknął starszy Wszechwładca.
— Cóż, i tak, i nie, panie. Większość thresh uciekła za drugą linię umocnień w środkowym rejonie. Zostało nam niewiele thresh oprócz własnych zabitych, by nakarmić hordę, chociaż tych jest dość, by żywić ją przez jakiś czas. A Lud atakujący te drugie umocnienia, zwane Linią Zygfryda, zbiera potężne cięgi. Tak samo jest na wschodzie. Rzeki i fortyfikacje sprawiają, że płacimy straszliwą cenę, a zyskujemy niewiele.
— Co z ostrzałem z orbity?
— Jest mniej skuteczny przeciw Linii Zygfryda niż Maginota, panie. Ta druga linia jest inaczej skonstruowana: to mniejsze umocnienia, bliżej powierzchni ziemi. Marnotrawstwem byłoby ryzykować zejście niżej, by ostrzelać pojedyncze małe bunkry. Jest tam też… coś, co zestrzeliwuje okręty Ludu z niższej orbity, zmieniając po każdym strzale pozycję. Sygnatura ognia tego czegoś odpowiada naszej okrętowej broni kinetycznej.
Athenalras sposępniał.
— Ile jest tego „czegoś”?
— Nie ma sposobu, by to stwierdzić, panie. Może ich być wiele. Może być tylko jedno.
— Ciekaw jestem, jakie nowe „prezenty” threshkreen będą dla nas mieli jutro, w swoje „Boże Narodzenie”.
13
Bezsłoneczne niebo przedświtu za plecami Hansa zamigotało jak podświetlone tysiącem stroboskopów; to cała artyleria — ponad trzy tysiące armat — Rezerwy Grupy Armii słała swoje prezenty Posleenom okopanym na południe od miasta.
Samo miasto wciąż się broniło, najprawdopodobniej dlatego, że połowa Posleenów, którzy mogli je atakować, zwrócona była na południe, frontem do zagrożenia ze strony Rezerwy Grupy Armii. Mimo to jednak nacisk obcych był bardzo mocny i miasto rozpaczliwie błagało Mühlenkampfa o pomoc. „Prezenty” dla Posleenów były także prezentami dla obrońców Magdeburga, wysyłanymi od serca wraz z obietnicą wielu dalszych.
Schultz, chwilowo niepotrzebny na stanowisku strzelca, pomógł roznieść poranny posiłek: po dwa jajka na twardo, trochę mleka o przedłużonej świeżości — „atomowego mleka”, jak nazywali je żołnierze — bułkę i jakieś bliżej nieokreślone mięso: szarawy, tłusty, gruby na centymetr zmumifikowany plaster.
Brasche, skupiając się na nadchodzących przez radio aktualizacjach danych wywiadu, z roztargnieniem wziął jajka, bułkę i mięso, ale stanowczo odmówił mleka. Schultz nie mógł mieć do niego pretensji: ceną za przedłużoną świeżość był smak starych skarpetek. Może i było pożywne, ale dobre na pewno nie.
— Gut — mruknął Hans. Wróg najwyraźniej nie podnosił okrętów, żeby uciszyć baterie, a przynajmniej jeszcze tego nie zrobił.
Artyleria w dużej mierze była zmuszona strzelać w wywiadowczą pustkę. Cokolwiek pilotowanego przez człowieka bądź zdalnie sterowanego nie było w stanie przetrwać dłużej niż chwilę, której Posleeni potrzebowali, by zniszczyć wszystko, co przelatywało w ich pobliżu czy nawet nad nimi. Ani jeden satelita ludzkiej konstrukcji nie przetrwał w kosmosie, by móc teraz z góry spojrzeć na Posleenów. Żaden pilotowany przez ludzi statek nie mógł mieć nadziei na zbliżenie się do Ziemi, kiedy flota była w większości zniszczona, a nieliczne niedobitki lizały swoje rany gdzieś w okolicach Proxima Centauri. Himmicki statek mógłby sobie poradzić, gdyby był dostępny, ale niestety żadnego nie było.
To, co można było zrobić, zrobiono. Florian Geyer udało się przedostać przez perymetr Posleenów — ale zapłaciła olbrzymią cenę i nie ustaliła nic ponad to, że określiła jego przebieg. Kilka miejscowości w rejonie lądowania wciąż się broniło; to one dostarczały nieco informacji, meldując, gdzie wróg jest, a gdzie go nie ma, co artylerzyści mogli wykorzystywać do celowania. Mapy również się przydawały, chociaż biorąc pod uwagę zupełnie różną od ludzkiej militarną filozofię przeciwnika, Hans sceptycznie podchodził do ich wartości. Posleeni po prostu nie myśleli tak jak ludzie.
Najbardziej wartościowym środkiem rozpoznania w rękach Niemców były wystrzeliwane przez artylerię kamery telewizyjne, montowane w pociskach z zapalnikiem czasowym i dające od kilku do piętnastu minut obrazu, zanim spadły na tyle nisko, że nie było już z nich pożytku. Był to jednak rzadki sprzęt. Tak jak w przypadku cennych bomb neutronowych, nie starczyło czasu, by wyprodukować ich wiele. Wykorzystywano je także, ogólnie rzecz biorąc, w połączeniu z wystrzeliwanymi przez artylerię bombami — kamery wyszukiwały użyteczne cele, a następnie broń atomowa je „obsługiwała”.