Выбрать главу
Tygrys Anna, Saksonia-Anhalt, Niemcy, 26 grudnia 2007

Dzisiaj to była masakra. Nie mogąc bezpiecznie umknąć swoimi okrętami, Posleeni uciekali na północ tenarami lub po prostu pieszo. Czterdziesty siódmy Panzer Korps ścigał ich z taką samą szybkością i zaciętością, jak dawne SS ścigało uciekających Rosjan. W tym czasie reszta Rezerwy Grupy Armii nacierała na północny wschód i północny zachód, idąc na ratunek wciąż walczącym Magdeburgowi i Berlinowi.

Szlak mieszanej brygady Braschego usłany był zrujnowanymi nadziejami Posleenów. Zaścielały go także szczątki setek okrętów, małych i dużych.

Jednak coraz więcej obcych zawracało, by zginąć w walce, zamiast dać się wyrżnąć od tyłu. Ponieważ w każdym wypadku była to decyzja pojedynczych jednostek lub ich małych grup, Tygrysy Braschego miały przewagę liczebną, a okręty — które musiały wylecieć wysoko w górę, by móc w ogóle się przemieszczać — były łatwe do wypatrzenia i zestrzelenia.

Nie oznaczało to, że masakra była całkowicie jednostronna. Pięć Tygrysów, w tym trzy jako martwe, dymiące i żarzące się na wiśniowo kadłuby, również zostało na szlaku brygady. Hans miał nadzieję, że pozostałe dwa da się odzyskać i obsadzić nowymi załogami.

— Emanacje. C-Dek. Godzina pierwsza. Osiem tysięcy metrów — oznajmił lc.

— Brygada stać — rozkazał Brasche. — Atakować, kiedy się pokaże.

Na wschód od Magdeburga, Niemcy, 26 grudnia 2007

Chaleeniskeeren wiedział, że to koniec, taki sam, jaki spotkał wszystkich jego podwładnych. Wiedział, że nie może dalej uciekać, nie w tak osłabionym stanie.

Wszechwładca opierał się o metalową burtę C-Deka, posleeńskiego Dodekaedru dowodzenia. C-Dek nie miał załogi i Chaleeniskeeren miał mocne podejrzenia, że wie dlaczego. Fale ciężkiego promieniowania gamma, przecinające jego ciało jak noże, powiedziały mu, że okręt padł ofiarą radioaktywnej broni threshkreen.

— Nieważne — prychnął. — I tak jestem już martwy.

Podniósł się i niepewnie podszedł do głównego włazu.

— Stój i przedstaw się — rozkazał okręt. Wszechwładca znał zasady. Wszyscy posleeńscy kessentaiowie wiedzieli, jak przejmować porzuconą własność, nie zaciągając edas, długu przytłaczającego swoim brzemieniem szczególnie tych, którzy nie należeli do najstarszych i najzamożniejszych z Ludu.

— Jestem oolt’ondai Chaleeniskeeren, syn Ni’imiturny, z rodu Faltrinskera, z klanu Turnisteran. Czy ktoś jest na pokładzie?

— Moje wewnętrzne czujniki wskazują, że na pokładzie tego statku nie ma żywych istot, Chaleeniskeerenie z Turnisteran. Nazywam się Wydający Ucztę.

— Jaki masz poziom radiacji, Wydający Ucztę? — spytał Posleen.

— Poziom pewnej śmierci w niecałą jedną dwudziestą piątą obrotu tej planety wokół swojej osi — odparł okręt.

— Zajmuję ten okręt dla siebie i mojego klanu, w imieniu Sieci i Wiedzących, w imieniu Ludu i przetrwania.

— Taka jest droga Ścieżki — odparł okręt i opuścił rampę.

Narządy węchowe Chaleeniskeerena natychmiast zaatakował smród odchodów i wymiocin. Najwyraźniej Lud, który zginął w środku, był liczny, skoro spowodował taki odór. Biorąc się w garść, kessentai wszedł na pokład.

Przy rampie, tuż za włazem, leżeli Posleeni w różnych pozach upokarzającej śmierci. Tu cosslaini rozerwał własny tors, żeby dotrzeć do źródła bólu. Tam inny leżał w kałuży odchodów i wymiocin. Niektórzy najwyraźniej się wściekli, atakując się nawzajem w agonii.

Przestępując nad trupami, Chaleeniskeeren z trudem dotarł do komnaty kontrolnej. Tam znalazł martwych Wszechwładców o pyskach wykrzywionych grozą własnego odejścia. Jako jedyna żywa istota na pokładzie, Chaleeniskeeren dotarł do panelu sterowania. Musiał oderwać od niego Wszechwładcę, który ściskał go w dłoniach, zesztywniały w rigor mortis.

Kessentai stanął w pozycji dowodzenia.

— Oolt’ondaiu Chaleeniskeerenie — zaintonował okręt — synu Ni’imiturny, z rodu Faltrinskera, z klanu Turnisteran, uznajecie w myśl Praw Sieci, Dróg Ścieżki i Wiedzących jako prawowitego władcę tego statku. Co rozkażesz?

— Startuj — odparł niepewnie nowy dowódca. Zaczynało mu już ciemnieć przed oczami. — Startuj i kieruj się w stronę sił ludzi. Przejmuję sterowanie.

Tygrys Anna, Saksonia-Anhalt, Niemcy, 26 grudnia 2007

— Nie mogę go namierzyć, panie pułkowniku! — krzyknął rozgorączkowany Dieter Schultz. — Ten okręt zachowuje się zupełnie inaczej niż wszystkie, które dotąd widziałem!

Hans widział, że to prawda. Zakręcający, podskakujący, czasem nawet prześlizgujący się po ziemi okręt był niemożliwym do trafienia celem. Kilka pocisków z innych Tygrysów brygady przeleciało obok niego, chybiając. Nagle statek wystrzelił prosto w górę, szybciej niż mógł go śledzić mechanizm podnoszenia lufy Anny, i uciekł poza zasięg czołgu.

— Ten okręt aż wyje od promieniowania gamma — oznajmił lc.

— Uciekł! — zawołał sfrustrowany Schultz.

Hans pokręcił głową krótkimi, gwałtownymi ruchami.

— Nie. Posleeni nigdy tak się nie zachowują. Ten okręt ma zdychającego obcego u steru. Anno, prześlij wiadomość do całej brygady. Przygotować się na zderzenie i dużą eksplozję antymaterii.

Na pokładzie Wydającego Ucztę, trzydzieści kilometrów nad Saksonia-Anhalt, Niemcy, 26 grudnia 2007

— Przejmij sterowanie… Przejmij stery, Wydający Ucztę, bo nie mogę ich dłużej utrzymać.

— Twoje rozkazy, oolt’ondai? Mam się kierować w stronę jakiejś bezpiecznej planety?

— Nie, okręcie. Na dłuższą metę nie ma żadnej bezpiecznej planety. Jesteś w stanie zidentyfikować wielkie machiny wojenne threshkreen w dole?

— Jest ich ponad dwadzieścia, oolt’ondai.

— Wybierz jedną, okręcie, taką, która jest blisko innych.

— Tak uczyniłem.

— To dobrze — powiedział Chaleeniskeeren, opuszczając grzebień i zwieszając głowę ze wstydu i bólu. — Rozbij nas na niej.

Tygrys Anna, Saksonia-Anhalt, Niemcy, 26 grudnia 2007

Hans wspominał szczęśliwsze czasy… Ślub był skromny, jak można było się spodziewać w prymitywnym izraelskim obozie. Dziewczyny załatwiły sukienkę i welon oraz jakieś pantofle na obcasie. Jedynym budynkiem nadającym się na ceremonię była stołówka. Nie było tam oczywiście organów, które mogłyby odegrać marsz weselny, ale młody izraelski żołnierz poradził sobie całkiem nieźle na skrzypcach.

Oglądając się przez ramię na swoją narzeczoną, Hans zauważył, że Anna mimo wszystko nie umalowała się. Cóż, nie potrzebowała tego.

Po tej pierwszej nocy nie było następnych. Poprosił ją o rękę, kiedy następnego ranka wstało słońce i wpadło przez szpary w deskach do chaty. Leżała obok niego, promienie słońca oświetlały jej włosy rozrzucone na cienkiej poduszce, a jemu aż zaparło dech w piersiach.

Widok zdenerwowanej Anny stojącej w drzwiach stołówki wywołał takie samo wrażenie.

Ceremonię przeprowadzono w jidysz. Jeśli żył jeszcze jakiś rabin, który mówił czystym niemieckim, to musiał być bardzo daleko. Co ciekawe, chociaż rabin z trudem przebrnął przez ceremonię, Hans zrozumiał go lepiej niż Anna. To pewnie dzięki rosyjskiemu, którego poduczył się na wschodnim froncie.