Jakaś kobieta, wdowa — Hans rozpaczliwie nie chciał poznać przyczyny jej wdowieństwa — podarowała im prostą złotą obrączkę. Na polecenie rabina Hans założył ją na palec Anny. a potem pocałował dziewczynę.
Podczas wesela, delirycznie szczęśliwy, znalazł jednak chwilę czasu, by porozmawiać z rabinem na osobności…
Z całej załogi Anny Harz pierwszy odzyskał przytomność. Ucieszył się, wyczuwając, że czołg wciąż stoi prosto.
Po kolei, pomyślał przytomnie. Podpełzł na czworakach do Schultza, obejrzał go, szukając zranień, i stwierdził, że strzelec żyje i — o ile pozwalało na to jedynie pobieżne badanie — nie jest połamany.
Kilka uderzeń w twarz przywołało Dietera do przytomności.
— Wracaj na stanowisko, draniu, a ja sprawdzę, co z dowódcą.
Zapędziwszy oszołomionego Schultza na fotel strzelca i uruchomiwszy w ten sposób — taką miał nadzieję — główną armatę, Harz zajął się drugą co do ważności sprawą — dowódcą.
Kiedy do niego dopełzł, Brasche dochodził już do siebie, oparty o gródź wewnętrznego przedziału bojowego. Harz zobaczył, że jedna ręka dowódcy zwisa pod dziwnym kątem, coś czerwonego przesiąka przez jego mundur, a czerwony strumień z głowy zalewa twarz i skapuje na pokład.
— Straty? — wycharczał Hans.
— Nie wiem, panie pułkowniku — odparł Harz. — Nie ma meldunków.
1b brygady, inaczej oficer logistyczny, zebrał się z podłogi i o własnych siłach siadł z powrotem na fotel drugiego strzelca. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na ekran.
— Ciężkie, panie pułkowniku — powiedział. — Bardzo ciężkie, zwłaszcza wśród Tygrysów. Widzę, że pięć błyska na moim ekranie, ale nie potrafię powiedzieć, czy są już martwe, czy dopiero konają. Podejrzewam, że nasi pancerni grenadierzy będą w jeszcze gorszym stanie. Ale artyleria wyszła z tego całkiem nieźle.
— Cholera — zaklął oszołomiony Brasche słabym głosem.
INTERLUDIUM
— Mam dość! — zawołał Athenalras. — Odwołać ten przeklęty po wielokroć, demony go nadały, atak!
— Mój panie, nie! — krzyknął Ro’moloristen, chociaż rzeź na całej linii frontu przyprawiała go o takie same mdłości jak jego zwierzchnika. — Nie możemy teraz się wycofać! Pomyśl, mój panie. Thresh na wschodzie się chwieją. Już prawie nic nie stoi na przeszkodzie, by nasi bracia ruszyli aż do serca samego „Deutschlandu”!
Ro’moloristen opuścił głowę i potrząsnął grzebieniem.
— Linia Zygfryda jest krucha, panie, bardzo krucha. Chociaż teraz Lud ginie w stosunku dwudziestu do jednego, pięćdziesięciu do jednego, a nawet stu do jednego, jak to się dzieje w niektórych miejscach, to nie ma znaczenia. Bo wciąż mamy na tym froncie przewagę liczebną trzystu do jednego. Poza tym, panie, ten most, który zdobyła horda Arlingasa niedaleko miasta szarych thresh. Mannheim… To poważnie ogranicza ich możliwości zaopatrywania tej przeklętej artylerii. Już podczas kilku ostatnich obrotów tej planety nasze straty wzdłuż tego odcinka frontu drastycznie spadły. Przewidujemy, że jeśli będziemy dalej naciskać, threshkreen muszą się załamać.
Starszy Posleen położył smutnym gestem dłoń na ramieniu o wiele młodszego obcego.
— Niech to wszystko będzie prawda, młodzieńcze. Ja i tak mam dość tej rzezi. I chciałbym, żeby się skończyła.
— Nie może być żadnego końca, o wielki. Żadnego, dopóki ten gatunek nie zostanie całkowicie wyniszczony. Chodź, zobacz.
Młodszy kessentai łagodnie poprowadził swojego pana do ekranu danych.
— Spójrz na przewidywania, panie.
Monitor pokazał dokładnie wyliczone szacunki takich rzeczy, jak rozrost populacji, postęp technologiczny, urbanizacja, rozwój sztuki wojennej, nawet profile psychiatryczne ludzi działających w stresie.
— Sam widzisz, panie, że mamy pyski przyczepione do pala rozrodczego.
— Tak czy inaczej, mamy dokładnie przejebane, młodzieńcze — odparł powoli i z przekonaniem Athenalras. — Wytraciliśmy kwiat Ludu w daremnych szturmach na Linię Zygfryda i nic nie zyskaliśmy, oprócz zmniejszenia naszej liczebności o sto milionów tylko na tym jednym froncie.
— Wiem, panie — powiedział Ro’moloristen. — Wiem. Ale myślałem…
— To niebezpieczne zajęcie.
— Tak, panie, to też wiem. Mimo to myślałem, że my… Lud jako całość… toczymy wojny tak jak polujemy. Ci threshkreen nie robią tego tak jak my. Mają coś, co nazywają „zasadami wojny”. Lista owych zasad bywa u nich różna, ale odkryłem dwanaście, które obejmują całość tematu.
— Dwanaście?
— Tak, panie. To skupienie, cel, zabezpieczenie, zaskoczenie, manewr, ofensywa, jedność dowodzenia, prostota, ekonomia sił, okrucieństwo, unicestwienie i kształt. Wykorzystując te zasady, stworzyłem plan, który może nam zapewnić zwycięstwo. Zamiast atakować na całym froncie, skoncentrujemy nasze wysiłki na sektorze najbliższym mostu utrzymywanego przez hordę Arlingasa. Nie mamy pojęcia, jak używać artylerii, którą zdobyliśmy, nie mówiąc już o produkcji własnej. Ale mamy okręty. Rozbijemy z kosmosu…
— Wytrzebią nasze okręty w kosmosie!
Ro’moloristen wydał posleeński odpowiednik westchnienia.
— Tak, panie, z pewnością tak będzie przez jakiś czas. Ale zanim nasze okręty zostaną zniszczone, same będą zabijać. Ubiją nam prostą, wąską ścieżkę do Linii Zygfryda. Panie, jeśli tego nie zrobimy, nasz lud wyginie!
Podejmując nagle decyzję, Athenalras uniósł lekko grzebień.
— Pokaż mi prognozy strat — zażądał.
Przejrzał wyliczenia Ro’moloristena. Przerażające, przerażające. A mimo to ten pisklak ma rację. Co innego możemy zrobić, jeśli Lud ma przetrwać?
— Przygotowania zajmą nam kilka obrotów tej planety wokół osi. Zajmij się nimi. Przygotuj też specjalną grupę okrętów, które zapolują na ten rzekomy supertenaral. Zmniejsz natężenie prowadzonej ofensywy zaledwie do takiego poziomu, żeby thresh mieli się czym zająć…
CZĘŚĆ IV
14
— O Boże, już nigdy nie będą pił sznapsa — jęknął Mueller z przekrwionymi oczami.
— Przestań, do cholery, tak jazgotać, Johann — powiedział Prael. — Wszyscy jesteśmy tak samo skacowani jak ty.
— Franz i ja nie — oznajmił Schlüssel. — Ani Herr Henschel. Z wiekiem człowiek zyskuje mimo wszystko pewną mądrość i powściągliwość.
— Dupa tam — odparł ponuro Breitenbach. — Wszyscy trzej dawaliście tak samo jak my. Jesteście starsi, to mieliście więcej czasu na trening’, to wszystko.
W przedziale bojowym zapadłą cisza, głównie z litości nad „umierającymi”.
Przez dziesięć dni Prael ćwiczył załogę w kolejnych zadaniach i symulowanych starciach. Czasami, kiedy okoliczności sprzyjały, strzelali do przelatującego w górze nieostrożnego posleeńskiego okrętu. Schlüssel namalował już na dolnej części szyny działa elektromagnetycznego sześć oznaczeń zestrzeleń — było to nieme, lecz wymowne świadectwo skuteczności tej broni, nawet przeciwko posleeńskim okrętom na orbicie.