— O nie, nie tym razem, bydlaki, nie tym razem — mruknął Hans pod nosem.
— Panie pułkowniku? — spytał Schultz.
— Nieważne, Dieter. Przygotuj się do użycia kasetonowych na wyznaczone cele. Zaczęło się.
Nie rzucili się jak jeden maż, gdyż Lud tak nie działał; liczba normalsów wchodzących do lodowatej wody stopniowo rosła. Już wkrótce zbita masa żółtych ciał pełzła ku drugiemu brzegowi, by rozedrzeć na strzępy znienawidzonych threshkreen.
Oolt’ondai Borominskar poganiał swoich podwładnych, wychwalając dawne czasy i bohaterów przeszłości. Wszechwładca zastanawiał się jednocześnie, dlaczego wróg nie stawia oporu. Tu i ówdzie młodsi kessentaiowie, przeżywając opowieści o swoich przodkach, wylatywali tenarami przed hordę, prowokując threshkreen. A threshkreen bardzo często chwytali przynętę i zamieniali tenary w sfery aktynicznego światła. Albo po prostu rozwalali Wszechwładcy pierś albo głowę.
Naprzód, naprzód, fala Ludu napierała na cuchnący nurt rzeki. Już wkrótce minęli połowę jej szerokości i wtedy rozśpiewały się karabiny maszynowe threshkreen. Oolt’ondai przynajmniej myślał, że to karabiny maszynowe. Brak ognistych śladów tak zwanych „smugowców” nieco go zdezorientował.
Nieważne. Lud był w pełnym natarciu, parł przed siebie, nie zważając na straty. Ale niech przeklęci będą threshkreen za to, że kryją się za grubymi ziemnymi nasypami, na swój tchórzliwy sposób szukając schronienia przed elektromagnetycznymi karabinami Ludu.
Hans wyjrzał z wieży Anny, ponad nasypem wzniesionym pospiesznie dla ochrony przed hiperszybkimi rakietami i działkami plazmowymi wroga. Anna mogła znieść kilka trafień, ale byłoby lepiej, gdyby mogła znieść ich kilkadziesiąt.
— Według wyliczeń już pora, panie pułkowniku — odezwał się lc w słuchawce Braschego.
— Dobrze, wypuścić benzynę.
Kilka dni zwłoki zaiste bardzo dobrze wykorzystano. Pompy na zachodnim brzegu zaczęły we wściekłym tempie tłoczyć benzynę w fale rzeki.
Narządy węchowe Borominskara ledwie wyczuły nowy zapach w smrodzie zanieczyszczeń rzeki. Po kilku minutach jednak, kiedy jakaś nowa ciecz rozeszła się po falach nurtu, zapach stał się zbyt mocny, by go ignorować. Sztuczna inteligencja tenara oolt’ondaia zapiszczała raz, drugi, potem wygłosiła ostrzeżenie.
— To ciecz bardzo lotna i bardzo łatwopalna, kessentaiu. Moim zdaniem to jakaś sztuczka threshkreen.
Choć nie był geniuszem, Borominskar nie był też najgłupszy. Natychmiast zrozumiał, co jego SI miała na myśli, i oczyma wyobraźni ujrzał Lud płonący i duszący się, ginący straszliwą, haniebną śmiercią.
— Zawracać! Z powrotem! — zaczął krzyczeć. A zaraz potem zdał sobie sprawę, że nie ma odwrotu, że najkrótsza droga do bezpieczeństwa prowadzi naprzód. Zamiast więc zarządzić odwrót, nakazał przyspieszyć szarżę.
Niestety, za późno, pomyślał, kiedy dostrzegł na drugim brzegu rzeki pierwsze płomienie.
Odgłos, jaki wydali obcy, był przeciwieństwem oczekiwanego okrzyku zwycięstwa, masakry i uczty. Spanikowani Posleeni wrzasnęli z oczywistego bólu i jeszcze bardziej oczywistego strachu.
Gdzieś wśród waszych przodków byli tacy, którzy znali ogień i bali się go, co, chłopcy?, pomyślał Hans.
Ramiona obcych wymachiwały gorączkowo i rozpaczliwie w piekle płomieni. Rozległ się wrzask nieskończonej liczby palonych żywcem i duszonych kociąt. Hans zauważył z zainteresowaniem, że niewiele ramion obcych trzymało broń. Tenary Wszechwładców latały w górze, ale nie potrafiły pomóc ani skrócić cierpień własnych „żon” i dzieci w dole. Na zachodnim brzegu zaczęły rozbrzmiewać wystrzały, które strącały Posleenów z ich spodków. Po chwili strzały rozbrzmiały też nad rzeką — to kessentaiowie robili co mogli, by zakończyć mękę swoich pieczonych żywcem i duszących się normalsów.
A więc wy też jesteście zdolni do litości, tak? Jakie to interesujące. My też, ale nie w stosunku do was. Wspomnienie tego, co się tu dzieje, powstrzyma was przed przekroczeniem rzeki jeszcze przez kilka dni, jak sądzę.
Borominskar wycofał się na wschodni brzeg, wstrząśnięty do głębi tak niepotrzebnym, okrutnym i wściekłym zniszczeniem. W płonącej wciąż wodzie nie było już nikogo z Ludu. Wszyscy, którzy wpadli w pułapkę, zginęli, a uniknęło jej bardzo niewielu. Część z nich przedostała się na drugi brzeg, gdzie wycięli ich threshkreen. Innym udało się zawrócić i dotrzeć do suchego lądu, zanim objął ich ogień diabelskiej sztuczki ludzi.
Siadając swoim tenarem na ziemi, Borominskar zobaczył, że Lud — normalsi i Wszechwładcy pospołu — wycofał się jak najdalej od ściany płomieni. Zbici w kupę, wstrząśnięci i przerażeni, stanowili wspaniały cel dla artylerii threshkreen i ich ciężkich machin bojowych.
Tenar oolt’ondaia znów zapiszczał.
— Emanacje czterech dużych maszyn wroga, panie. Nadlatuje salwa artylerii; nie jestem w stanie policzyć pocisków, ale jest ich co najmniej trzy tysiące.
INTERLUDIUM
— Wreszcie jesteśmy gotowi, panie — powiedział Ro’moloristen. — Zaciągnąłem edas nie do policzenia, żeby zapewnić nam współpracę, i myślę, że ją mamy. Jutro trzysta dwadzieścia dwa C- i B-Deki zaczną bombardować Linię Zygfryda. W samej pierwszej fali ponad trzy tysiące kessentaiów na tenarach powiedzie do ataku ponad milion normalsów. Wszyscy będą mierzyć jak strzały w wąski odcinek linii prowadzący wprost do mostu. Wzdłuż całego frontu przeprowadzone zostaną pomocnicze ataki, ale niezbyt mocne. Panie… — Kessentai się zawahał. — Panie, edas, który musiałem obiecać Arlingasowi, żeby zgodził się wytrwać na moście, jest przerażający. Mówi, że jego horda jest na krawędzi całkowitego zniszczenia i chce się wydrzeć z okrążenia.
— Ale czy zdążymy do niego dotrzeć? Dotrzeć na czas. Ro’moloristen zatrzepotał grzebieniem z dumy z samego siebie i swojego planu.
— Tak sądzę, panie. Niech odpowiem głową, jeśli się mylę.
— Niech tak będzie, pisklaku — zgodził się Athenalras. — Ale obawiam się, że jeśli się mylisz, wszyscy odpowiemy głowami, jeśli nie narządami rozrodczymi. A horda na wschodzie?
— Ruszy, panie, ale dopiero wtedy, kiedy zobaczy; że nasz sukces na zachodzie odciąga wroga od ich frontu. — Ro’moloristen zadrżał na myśl o tym, jak zatrzymano ostatni atak na Nysie. Co za obrzydliwość; spalić tyle dobrego thresh.
15
Isabelle bolała głowa, a jej wnętrzności falowały od wstrząsów trafień broni kinetycznej obcych. Ładunki spadały na miasto i wokół niego, wzbijając w ponure niebo chmury kurzu i pyłu. Przerażający hałas powiększał jeszcze huk artylerii. Jednak na ogień najeźdźców odpowiadały z ziemi zaledwie nieliczne smugi srebra. Było jasne, że wróg mocno uszkodził Baterie Obrony Planetarnej.