Isabelle podejrzewała, że artyleria — i szczęście w unikaniu kinetycznych trafień — to wszystko, co może uratować jej synka Thomasa. Widziała się z nim raz, krótko, odkąd wstąpił do czegoś, co z uporem uważał za „wojsko”. Co do formacji, insygniów błyszczących na jego kołnierzu nie sposób było nie dostrzec. Isabelle, na ile tylko potrafiła, robiła dobrą minę do złej gry. Teraz Thomas był w niebezpieczeństwie. A ona wiedziała, że chłopiec nie jest przygotowany do wojny. Mogła tylko mieć nadzieję, że przeżyje, podczas kiedy ona sama, jej drugi syn i miliony innych ludzi, Niemców i Francuzów, szykowali się do długiego marszu w bezpieczne miejsce — o ile uda się takie znaleźć — gdzieś daleko na północy. Wszystkie meldunki z frontu były jednakowo złe. Linia Zygfryda miała niedługo upaść. Jedynie ta świadomość nadawała tempa przygotowaniom do ucieczki tych, którzy już raz uciekali, i tych, którzy dopiero mieli zostać uchodźcami.
Isabelle zarzuciła na ramiona plecak, wzięła syna za rękę i obejrzała się w kierunku, gdzie miał być jej Thomas. Potem, znajdując w sobie nadludzkie zapasy sił, dołączyła do kolumny maszerującej na północ.
Oficjalne szkolenie było bardzo krótkie. Przez tydzień, który Thomas spędził w Charlemagne, nauczył się tyle, ile trzeba, by strzelać z wojskowego karabinu z wnętrza betonowego bunkra; wydano mu też minimum munduru i sprzętu. Młody, szczupły chłopak musiał zadomowić się w lodowatym betonowym bunkrze. Thomas prawie bez przerwy się trząsł. Chociaż nie tylko z zimna.
Do tej pory oszczędzono mu widoku wroga, nie licząc tego, co pokazywała telewizja. Rzeczywistość okazała się nie do opisania przerażająca: bezmyślna horda rzucała się naprzód, nie zważając na straty, jeśli tylko mogła zabrać ze sobą choćby jednego człowieka.
Dowódca chłopca, sierżant Gribeauval, wziął sobie do serca kwestię jego przetrwania. A przynajmniej poświęcił sporo czasu na szkolenie go, kiedy tylko wróg nie naciskał zbyt mocno. Chwile te były jednak rzadkie; najczęściej pomoc sierżanta ograniczała się do wskazówek i podpowiedzi oraz okazjonalnego ojcowskiego poklepania po ramieniu. Być może wynikało to z tego, że Thomas był najmłodszym członkiem plutonu, młodszym od pozostałych co najmniej o rok.
Chłopiec stracił już rachubę szturmów, które Charlemagne dotąd odparła. Stos trupów przed jej liniami rósł i rósł. Nawet zasieki były już pod nimi schowane.
Thomas wiedział, że to bardzo zły znak, chociaż znajdujące się za zasiekami, pomiędzy nimi a obcymi, wąskie pole minowe zapewniało nieco dodatkowej ochrony. Któregoś dnia wraz z sierżantem Gribeauvalem i dwoma innymi żołnierzami pomagał je wzmocnić. Sierżant często mruczał pod nosem, narzekając na rzadkie rozmieszczenie min, a także mamrotał coś niezrozumiałego o „głupich królewskich angielskich cudzołożnicach”. Za chłopcem zaszeleściły suche liście; ktoś wszedł do bunkra.
— Młody De Gaullejac?
— Oui, mon sergeant — odparł chłopiec. Jego oddech zamarzał na plastikowej kolbie karabinu, do której przyciskał swoją pozbawioną zarostu brodę.
— Pakuj swoje rzeczy, synu, jednocześnie wyglądając do przodu. Dostaliśmy rozkaz wycofania się na następną pozycję. Nie jest taka dobra jak ta, ale wróg jeszcze do niej nie dotarł. Artyleria rozwali tu wszystko na miazgę, żeby osłonić nasz odwrót.
Odwrót był jedynym rozwiązaniem, jakie Mühlenkampf widział. Linia Zygfryda i Nadrenia były stracone, to było już jasne. Wróg w końcu się pozbierał i znalazł sposób na niezdobyte do tej pory umocnienia. Wyglądało na to, że Niemcom udało się dokonać tego, co robili już w przeszłości, nawet z Rosjanami: nauczyli wroga, jak walczyć połączonymi siłami.
— Scheisse — zaklął Mühlenkampf bez entuzjazmu. — Scheisse, żeby przechodzić to już trzeci raz.
Tyły były teatrem grozy i nieszczęścia. Masy ludzi ewakuowały się na północ i zachód, mając nadzieję, że część z nich dotrze do budowanych w Skandynawii podziemnych miast. Inni mogli szukać schronienia w Alpach — Szwajcarzy jasno to powiedzieli.
Teraz jednak musieli wycofać się do schronów za Renem. Była to ostatnia zdatna do obrony przeszkoda naturalna Vaterlandu, nie licząc łatwej do przekroczenia Elby. Mühlenkampf wiedział, że Elba będzie miejscem spotkania wrogich armii, a nie linią obrony.
Gdyby tylko były jakiekolwiek szanse odbicia mostu… Ale nie, bez 47. Panzer Korps i 501. Brygady Braschego było to niemożliwe. Już próbował. Nie w tym rzecz, że Bundeswehra nie miała dobrych żołnierzy. Przez ostatnie dwie kampanie w obronie Niemiec poczynili wielkie postępy. Najgorsze świnie — tak samo poborowi, jak i oficerowie — trafili już do karnych batalionów. Stracenie bądź unieszkodliwienie tych cywilów, którzy przeszkadzali w szkoleniu wojska, również pomogło. Ale 47. Korps od początku miał liczniejszą kadrę i twardszych, bardziej zaciętych i doświadczonych żołnierzy. A to bardzo wiele znaczyło.
Mühlenkampf uznał, że ma minimalną szansę zatrzymania obcych na moście, gdyby tylko armie w Nadrenii zdołały wycofać’ się na bezpieczny wschodni brzeg Renu. Lękliwie, bez jakiejkolwiek pewności, że ma słuszność, wydał swojemu oficerowi operacyjnemu rozkazy.
— Odwołać atak na most. Zostawić piechotę i karne Korps, żeby zatrzymały wroga, razem z jedną dywizją czołgów i jedną grenadierów pancernych, odłączonymi od ciężkiego Korps armii. Zabrać resztę Grupy Armii… Grupy Armii? Została nam już zaledwie jedna armia! Zabrać resztę na północ, do innych mostów. Przejść je i pomóc żołnierzom w Nadrenii zerwać kontakt z wrogiem i wycofać się. I połączcie mnie z Kanzlerem. Muszę poprosić o zgodę na użycie kilku bomb neutronowych.
Załoga czołgu, w tym także Prael, obficie się pociła, chociaż w przedziale bojowym był starannie kontrolowany klimat. To powtarzające się co chwila bliskie trafienia z pokładowej broni okrętów Posleenów sprawiały, że wszyscy mięli mokre ubrania.
Brunhilda miała większy kąt uniesienia armaty niż wcześniejsze modele Tygrysów. Tamtych używano w grupach, można więc było wierzyć, że martwą strefę nad wieżą pokryje inny czołg, stojący z tyłu. Brunhilda walczyła jednak w pojedynkę i musiała być zdolna sama pokryć swoją martwą strefę. Co więcej, podczas gdy mniej lub bardziej konwencjonalna, choć mocno podrasowana trzydziestocentymetrowa armata Anny miała potężny odrzut i nie można było umieścić jej wyżej, nie ograniczając użyteczności w bardziej pospolitych starciach, działo elektromagnetyczne Brunhildy miało stosunkowo mały odrzut. Dlatego też można było je podnieść na osiemdziesiąt stopni powyżej horyzontu.
Każdy z tych osiemdziesięciu stopni teraz bardzo się przydawał.
— Johann, stój, obrót w lewo — rozkazał Prael.
Mueller szybko zatrzymał czołg, obracając go o dziewięćdziesiąt stopni.
Zanim jeszcze to zrobił, Prael już umieszczał swój celownik na posleeńskim okręcie, pięćdziesiąt kilometrów dalej. Kiedy mu się to udało, rozkazał czołgowi ząbkować się na celu. SI Brunhildy posłusznie wykonała polecenie, a potem o tym zameldowała.