Выбрать главу

Kanzler już dawno postanowił mówić wprost; Mühlenkampf był znany jako człowiek bezpośredni.

— Grozi nam inwazja, panie generale.

— Niemcom? — najeżył się stary-młody. — Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie?

— Wszyscy są w niebezpieczeństwie — odparł kanclerz. — Planeta Ziemia zostanie zaatakowana… właściwie już została… przez obce istoty z kosmosu. Jak powiedziałem, zaczęły już lądować w Stanach Zjednoczonych i…

— Bzdura! Amerykańskie pierdoły. Obcy? Z kosmosu? Herr Kanzler, proszę! Urodziłem się wieczorem, ale nie wczoraj wieczorem!

— To wcale nie pierdoły, Mühlenkampf. Proszę powściągnąć swoje uprzedzenia; ostatnia wojna już dawno się skończyła. A Amerykanie przynajmniej całkowicie pokonali pierwszą inwazję obcych. Nie wszyscy mogą to o sobie powiedzieć. Chociaż zapłacili za to straszliwą cenę. Co do tego, kiedy pan się urodził… Cóż, urodził się pan ponownie jakieś pół godziny temu. Czy byłby pan łaskaw rozważyć implikacje tego faktu?

— Aha — przytaknął Mühlenkampf z namysłem.

— Tak czy inaczej — ciągnął kanclerz — te pierwsze lądowania były dość niewielkie, relatywnie rzecz biorąc. To, co nas czeka za zaledwie osiem miesięcy, to pięć kolejnych inwazji, każda z nich dziesięć do piętnastu razy większa. Natura i liczebność wroga zostaną panu bardziej szczegółowo przedstawione, kiedy skończymy rozmawiać.

Mühlenkampf wzruszył ramionami. Szczegóły mogą zaczekać.

Kanclerz splótł dłonie przed twarzą.

— Mamy jednak problem. Nie będzie to wdawaniem się w szczegóły, jeśli powiem panu, że te atakujące nas istoty są wyposażone w o wiele lepszą od naszej broń; jest to głównie… swego rodzaju piechota. Będą całkowicie panować w powietrzu i kosmosie. Każda inwazja będzie liczyć od dziewięćdziesięciu do dwustu milionów walczących.

— Brzmi groźnie, Herr Kanzler. Pięć albo dziesięć tysięcy dywizji piechoty.

Kanclerz już to przerabiał. Wiedział, że Mühlenkampf liczy według ludzkich norm sił zbrojnych. Westchnął.

— Nie. Nie mają żadnych liczących się jednostek wsparcia. Milion tych stworzeń — przy okazji, nazywają się „Posleenami” — oznacza milion walczących. Dlatego nie, nie liczymy trzydziestu, czterdziestu, czy nawet pięćdziesięciu dywizji piechoty na milion. Mówimy tu o około stu tysiącach dywizji piechoty, i to rodem z koszmaru szalonego naukowca, dywizji spadających nam na głowy, oczywiście głowy nas wszystkich, w ciągu najbliższych pięciu lat. A mamy powody wierzyć, wiedząc, jak owe istoty się zachowują, że atak na Europę będzie większy niż na pozostałe, zbliżone wielkością obszary planety. Powiedzmy, dwadzieścia procent, z możliwym wyjątkiem tego, co może spaść na Stany Zjednoczone.

Mühlenkampf przemyślał jego słowa, a potem zaprotestował.

— Ależ to niemożliwe, Herr Kanzler. Żadne siły wojskowe nie mogą się tak zorganizować. Jak by się wyżywili?

Kanclerz zadrżał, przypominając sobie stosy małych ogryzionych kości w śniegu. Zadrżał, a potem nagle uznał, że przyprawienie generała o wstrząs sprawi mu przyjemność.

— Ależ generale Mühlenkampf, oczywiście zjedzą nas.

Nawet zaprawionego w bojach generała SS te ponure słowa oszołomiły.

— Pan żartuje. Pan nie może mówić poważnie. Sto tysięcy dywizji piechoty ze sprzętem lepszym niż to wszystko, co my posiadamy? Może dwadzieścia tysięcy z nich przeciwko nam? Całkowite panowanie w powietrzu i kosmosie? I zeżrą nas, zeżrą wszystkich, jeśli przegramy?

— Nie „jeśli przegramy”, Mühlenkampf. Kiedy.

Günter, dotąd siedzący w milczeniu obok kanclerza, zaczął protestować, ale kanclerz zaraz go uciszył.

— Powiedziałem „kiedy”, Günter, i miałem na myśli „kiedy”. Tylko wielka desperacja mogła mnie skłonić, by znów odziać w mundur generała Mühlenkampfa. Chociaż zgodzę się, że są różne stopnie przegranej, niektóre lepsze niż inne.

Odwrócił się z powrotem do generała.

— Bądźmy ze sobą szczerzy, Mühlenkampf. Wie pan, że komunizm upadł?

— Pamiętam, że myślałem, Kanzler, kiedy jeszcze mogłem myśleć, że chociaż komunizm może i upadł, nie umiem powiedzieć, na czym polega różnica między czerwonym Rosjaninem a zielonym Niemcem.

Günter, zdeklarowany zielony i socjaldemokrata, nastroszył się.

Partia kanclerza otrzymywała spore poparcie zielonych. Mimo to sam musiał przyznać, choćby w duchu, że w swoim czasie ta różnica rzeczywiście była niewielka, przynajmniej między skrajnymi odłamami tych ruchów. A jednak…

— Generale, my, Niemcy, tłoczymy się w tym kraju jak szczury w klatce. Chciałby pan, żeby ktoś szczał panu do wody? Powiem panu coś: każda szczyna każdego Niemca tam właśnie trafia. Chciałby pan, żeby nasze dzieci rodziły się zdeformowane i niedorozwinięte od tego, co nasz przemysł spuszcza albo spuszczałby do rzek, gdybyśmy mu pozwolili? Nie sądzi pan, że potrzebujemy drzew, żeby tworzyły tlen, którym oddychamy? A jeśli lubi pan polować, generale, albo wędrować na łonie natury, nie sądzi pan, że te zwierzęta i lasy potrzebują ochrony?

Mühlenkampf obojętnie wzruszył ramionami.

— Polityczny fanatyk jest niebezpieczny niezależnie od tego, czy chce wieszać kapitalistów, gazować Żydów, czy uniemożliwiać rozwój gospodarczy, Herr Kanzler.

— Nie jestem fanatykiem, esesmanie — prychnął Günter.

— Ja też nie, biurokrato — odparł chłodno Mühlenkampf. — Jestem żołnierzem i raczej wątpię, by kanclerz sprowadził mnie tu po to, żeby porozmawiać o polityce. Ale dla mnie czerwony i zielony fanatyk są nie do odróżnienia. A Niemcy miały już wystarczająco dużo jednych i drugich.

Cóż, nie wskrzesiłem tego człowieka dla jego postępowych poglądów, pomyślał kanclerz.

— Tak… — podjął. — Cóż, jak by nie było, po zakończeniu Zimnej Wojny okroiliśmy nasze siły wojskowe do minimum. A to, co zostało, upolityczniliśmy, zdemoralizowaliśmy i wykastrowaliśmy. Wie pan, Mühlenkampf, że obowiązuje obecnie prawo zakazujące naszym żołnierzom nosić publicznie mundury wyjściowe, żeby nie drażnić pewnych typów Gästarbeitern[4]?

Kanclerz westchnął. By zdobyć poparcie lewicy, sam głosował za tą uchwałą.

— Całe Niemcy, zanim to wszystko się zaczęło, były w stanie wystawić co najwyżej siedem marnych dywizji. Z tych jedna została prawie całkowicie zniszczona na innej planecie. Uzupełnienie jej strat i rozwinięcie pozostałych sześciu do około sześciuset okazało się niemożliwe. Mamy broń albo niedługo będziemy ją mieli. Mamy ludzi… ale nie mamy wyszkolonych kadr. Zmobilizowaliśmy i odmłodziliśmy wszystkich weteranów ostatniej wojny, jakich mogliśmy znaleźć, oprócz pana i panu podobnych. A teraz…

— A teraz — podjął Mühlenkampf, przeczuwając prawdę — teraz potrzebujecie nas.

— Tak. Kraj was potrzebuje. Wasz lud was potrzebuje. Wasz gatunek was potrzebuje.

— Z kim miałbym pracować? — spytał były esesman.

— Damy wam rekrutów, dobrych, z tych młodych ludzi, których mamy. Co do kadry, jest wystarczająco wielu odmłodzonych esesmanów, by zapewnić dowodzenie sporym Korps, około pięciu dywizji plus wsparcie.

Mühlenkampfowi natychmiast przyszedł do głowy pewien problem.

— Chcecie nam nadać regularne numery dywizji? 413. Volksgrenadiers i tak dalej? Regularne mundury Bundeswehry? — Generał pokręcił głową. — Herr Kanzler, to się nie uda.

вернуться

4

Robotnicy imigranci. To prawda, w 1997 roku niemiecki parlament uchwalił zakaz noszenia przez żołnierzy mundurów w miejscach publicznych.