Indowy nie miał nic do roboty przy zaopatrzeniu. Dlatego też na zmianę odpoczywał, jadł, pił, naprawiał czołg i czytał instrukcję obsługi. Spał, kiedy tylko mógł. Jadł pospiesznie i łapczywie. Pił tyle, żeby móc zasnąć. Naprawy nie miały końca.
A instrukcja… była prostacka.
Płytka dolina Nysy zasnuta była gęstą mgłą. Czujniki termiczne Anny mogły ją oczywiście z łatwością przeniknąć, i to na sporą odległość. Hans przekazał dowodzenie swojemu oficerowi operacyjnemu, siedzącemu na fotelu dowódcy przed ekranem i przepatrującemu resztę okolicy przez hełm wirtualnej rzeczywistości.
Sam natomiast stanął we włazie na szczycie wieży, nasłuchując… sam nie wiedział czego. Nie było żadnych celów dla artylerii — mgła była za gęsta, aby marnować coraz trudniejsze do zdobycia pociski. Z bliższego brzegu rzeki nie dobiegały żadne wystrzały karabinowe, Posleeni nie strzelali ze swojej broni elektromagnetycznej. Jedynie okazjonalne dudnienie z tyłu lub przodu świadczyło, że artyleria kładzie sporadyczny ogień „nękająco-zaporowy”, inaczej N-Z.
Ostrzał N-Z miał służyć uprzykrzeniu przeciwnikowi życia… i dopilnowaniu, żeby nie nabrał zbytniej śmiałości.
Hans wyłączył się z nasłuchiwania nieregularnego huku dział. Teraz jego uszy, usprawnione przez te same procesy, które przywróciły mu młodość, próbowały wychwycić jakąś wskazówkę czy znak, co mogło tak przerazić tamtego Polaka.
Ale niczego nie słyszał. Hans przeklął mgłę, która nie pozwalała mu widzieć.
Borominskar przeklął pogodę tego świata. Jego plan wymagał, żeby ludzie widzieli!
Musieli widzieć bardzo dobrze… i to bardzo niedługo. Cały jego plan opierał się na tym, by threshkreen zobaczyli, co mają przed sobą. Tylko to — Wszechwładca był tego pewien — mogło zaprowadzić jego hordę na drugi brzeg rzeki i dalej.
Czy ta mgła nigdy się nie podniesie? Czy będzie zmuszony nakarmić hordę zebranymi thresh, zanim wykonają swoje zadanie? Ta myśl zupełnie go zniechęcała. Już teraz rozkazał zarżnąć wszystkich samców thresh, żeby nakarmić swoich oolt’os. Przyszło mu to bez trudu. Ale młode i samice były mu potrzebne, żeby jego plan się powiódł. Jeśli mgła nie rozwieje się w ciągu kilku dni, Borominskar będzie musiał rozkazać je zarżnąć.
Wszechwładca spróbował się odprężyć. Bezwiednie pogładził grubą, miękką skórę ogrzewającą jego lędżwia.
Sfrustrowany i na wpół zamarznięty Hans opuścił właz dowódcy i zjechał windą Anny na grubo opancerzony i odpowiednio ogrzany pokład bojowy.
— Dowódca na pokładzie — oznajmił la, szybko zwalniając jego fotel.
Hans bez słowa usiadł i założył na głową hełm VR. Załoga, jej stanowiska, główny ekran, wszystko to w jednej chwili zniknęło.
Hełm przetwarzał dane uzyskiwane bezpośrednio od Anny. Kiedy warunki na to pozwalały, czołg wykorzystywał swoje zewnętrzne kamery i przekazywał wyraźny obraz. Tam, gdzie sięgała tylko termowizja, radar albo lidar, czołg transmitował coś, co można by nazwać przybliżonym zgadywaniem. W takich okolicznościach pokazywane obrazy były nieco uproszczone, symboliczne, a nawet rysunkowe.
— Anno — szepnął Hans.
— Tak, Herr Oberst? — odparł czołg w słuchawkach.
— Przepraszam, Anno. Mówiłem do kogoś innego.
— Tak jest, Herr Oberst.
Hans pogładził lewą kieszeń na piersi. Anno, mam bardzo złe przeczucia co do jutrzejszego dnia. Nie, nie boję się, że mnie tu pokonają. Tak czy inaczej, w końcu to zrobią. Ale jest coś jeszcze, coś innego… Coś, czemu moi ludzie nie stawią czoła. Tak bym chciał, żebyś była tu ze mną. Zawsze uważałem cię za o wiele odważniejszą i mądrzejszą ode mnie, tak samo jak ładniejszą. A teraz jestem sam i się boję.
INTERLUDIUM
Lecąc swoimi tenarami nad księżycowym krajobrazem, Athenalras i jego adiutant Ro’moloristen obserwowali masy Ludu idącego zbudowanymi przez thresh drogami wprost w maszynkę do mielenia mięsa na froncie.
— Obawiam się, że byłeś w błędzie, pisklaku. Nie udało nam się wydrzeć z przyczółka trzymanego przez Arlingasa i jego hordę.
— Jeszcze nie, panie. Ale mimo to myślę, że zachowam głowę i narządy rozrodcze jeszcze przez jakiś czas.
Nie wiadomo czemu Ro’moloristen skrzywił się w posleeńskim odpowiedniku uśmiechu zadowolenia, co było zupełnie nie na miejscu u kogoś, kto był tak bliski spotkania z Demonami Nieba i Ognia.
— Wydajesz się bardzo zadowolony z siebie jak na kogoś, kto ma ruszyć w długą podróż z bardzo nieprzyjemnym początkiem — warknął Athenalras.
— Gdybym spodziewał się, że wyruszę w tę podróż, panie, bez wątpienia byłbym mniej wesoły.
— Wiesz coś, o czym mi nie powiedziałeś? — spytał oskarżycielko Athenalras.
— Tak, panie. — Młodszy Wszechwładca wyszczerzył się w uśmiechu. — Borominskar jest prawie gotów do ataku. A tym razem przedostanie się przez to, co stoi mu na drodze. Kiedy to zrobi, odciągnie threshkreen z tego frontu jak magnes odciąga opiłki żelaza. A wtedy, mój panie, wtedy przełamiemy opór wroga.
— Horda Arlingasa została zluzowana — ciągnął Ro’moloristen. — Karmimy ich thresh z naszych zapasów. Edas. który naliczam Arlingasowi, znacząco redukuje nasz edas wobec niego. A bez nacierania na Arlingasa ze wszystkich stron threshkreen mają małe szanse odbicia drugiego brzegu rzeki.
— Może i tak, ale ludzie zawsze mają coś w rezerwie, jakąś nową, bezlitosną sztuczkę. Czy wyśledziliśmy i zniszczyliśmy tę ich nową maszynę, tę, która strąca nasze okręty nawet w kosmosie?
— Niestety nie, panie. Grupa wysłana jej tropem zniknęła bez śladu, a maszyna się wymknęła. Zacząłem montować drugą, większą i potężniejszą grupę. Co do tego, czy dadzą radę zamknąć wyłom, który Arlingas zrobił w ich umocnieniach… Zaczynam podejrzewać, że maszyna jest tylko jedna i niewiele zdziała na własną rękę. Nadrenia jest już prawie całkowicie oczyszczona z thresh — ciągnął Ro’moloristen. — Kilka milionów pojmaliśmy na karmę dla hordy, chociaż złapani thresh są głównie starzy, twardzi i żylaści. To nie wszystkie powody, dla których Borominskar postanowił atakować. Cóż, panie… Żywi wielką osobistą urazę do threshkreen, którzy stoją przed nim. I straszna będzie jego zemsta za to, jak nieczysto z nim walczyli. Panie… Przy odrobinie przygotowań sami możemy wykorzystać sztuczkę Borominskara, by zdobyć jeszcze jeden most.
16
Przez długie dni i noce strumień ludzi uciekających przed posleeńskimi hordami nie wysychał, chociaż pogoda i ogień wroga sprawiały, że czasami malał. Thomas dziwił się, że aż tak wielu dotarło na zachód, do bezpiecznego schronienia.
Znał tylko jeden powód, dla którego tylu cywilów wciąż docierało tu cało. W kierunku przeciwnym do fali uchodźców jechała wąska, nieprzerwana kolumna ubranych na szaro mężczyzn i chłopców — ofiara wojskowej krwi, by ratować cywilną.