Выбрать главу

— To Niemcy, chłopcze — oznajmił Gribeauval. — Trzeba draniom przyznać, że kiedy naprawdę potrzeba, wiedzą, jak ginąć.

Thomas wiedział, że to prawda. Widział upiorne rozbłyski nad Mainz na południowym zachodzie i czerwone pociski smugowe, które leciały w górę, na spotkanie tych rozbłysków po zrykoszetowaniu od jakiejś twardej powierzchni. Niemieccy chłopcy — tacy sami jak on i jego koledzy — walczyli i umierali, by utrzymać teren wokół mostu i ocalić setki tysięcy cywilów, wciąż czekających na sygnał do wyruszenia na północ; dawali ponure świadectwo swojej odwagi i determinacji, by nie poddawać się aż do gorzkiego końca.

— Masz, przeczytaj — powiedział Gribeauval. — Właśnie przyszło… Komunikat radiowy od jakiegoś kaprala stamtąd.

Thomas przeczytał:

Zostało nas tu siedmiu. Czterech jest rannych, dwóch bardzo ciężko, ale mimo to wszyscy zajmują swoje stanowiska. Jesteśmy oblężeni od pięciu dni. Od pięciu dni nie mamy nic do jedzenia. Za dziesięć minut wróg zaatakuje, słyszymy, jak się zbiera. Został mi tylko jeden magazynek do karabinu. Zużyliśmy wszystkie miny. Karabin maszynowy jest kaput. Jesteśmy poza zasięgiem wsparcia moździerzy, a nie mogę wezwać artylerii. Założyliśmy martwy zapalnik na ostatnie ładunki wybuchowe, żeby wróg nie pożywił się naszymi trupami. Powiedzcie mojej rodzinie, że wykonałem swój obowiązek i że będę wiedział, jak zginąć. Niech naród niemiecki żyje wiecznie!

Thomas poczuł, że do oczu napływają mu niechciane łzy. Z trudem je powstrzymał. Tacy dzielni byli ci chłopcy, walczący tam i ginący w walce z przeważającymi siłami wroga, mając tak niewiele nadziei.

Gribeauval dostrzegł uczucia malujące się na twarzy chłopca.

— Tak, synu — powiedział. — Trzeba im to przyznać. To wspaniały naród, wielki. A my mamy cholerne szczęście, że są teraz z nami.

Thomas się z tym zgadzał. Więcej nawet; pomyślał o sobie samym, samotnym, próbującym uratować matkę i młodszego brata przed obcą zarazą. Chciał być mężczyzną, wiedział, że się nim staje. Ale w pojedynkę w żaden sposób nie mógłby ocalić swojej rodziny. Do tego potrzebna była armia, armia odważnych mężczyzn i chłopców, gotowych oddać wszystko za swój naród.

Być może po raz pierwszy Thomas poczuł głęboką dumę, nie tyle z siebie, ile z ludzi, z którymi walczył, z armii, w której razem służyli, a nawet z wchodzących w jej skład żołnierzy odzianych w czerń i noszących podwójne błyskawice.

— Zachowaj ten komunikat, synu. Noś go w kieszeni. Może przyjść taki dzień, że będzie ci potrzebny dobry przykład.

* * *

Isabelle chciała dać dobry przykład. Chociaż nie miała żadnego przeszkolenia medycznego, była żoną jednego z najlepszych chirurgów Francji. Dużo wiedzy wchłonęła przez osmozą, przy kuchennym stole, na spotkaniach, podczas wizyt w gabinecie męża. Uznała, że jej pomoc może się przydać, choćby przy sprzątaniu. Wiedziała też, jak zachować czystość przy otwartych ranach.

Uważała, że potrafi przynajmniej postępować zgodnie z pierwszą częścią przysięgi Hipokratesa, brzmiącą: „Po pierwsze, nie szkodzić”.

Upewniwszy się, że rodzina wiesbadeńczyków zaopiekuje się jej synem, i widząc, że chłopiec uczy się nowego języka i poznaje nową kulturę, wyruszyła na poszukiwanie jakiegoś szpitala.

Nie było łatwo. Niemcy, jeśli już uczyli się obcego języka, wybierali raczej angielski niż francuski — wynikało to z długiej tradycji przymilania się do nowych sojuszników i odsuwania od starożytnych wrogów. Z czasem toporny niemiecki Isabelle zaprowadził ją do francuskiego szpitala wojskowego. Z zaskoczeniem ujrzała Sigrunen obejmujące czerwony krzyż, ze zdziwieniem przeczytała nazwę szpitala wypisaną nie rzymskimi literami, lecz gotykiem: Szpital Polowy, Dywizja SS Charlemagne.

— Chce pani wstąpić do nas na ochotnika? — spytał jednoręki stary sierżant.

— Oui. Myślę, że mogłabym pomóc. Ale pomóc, monsieur, a nie wstąpić. Zabraliście już jednego z moich synów. Drugi mnie potrzebuje.

— Naprawdę? Zabraliśmy? Cóż, pomoc zawsze nam się przyda… Oprowadzę panią. Jak pani sama zobaczy, nic tu się nie dzieje przepisowo.

Tygrys Brunhilda, w pobliżu Kitzingen, Niemcy, 18 stycznia 2008

Wciąż czytając instrukcję obsługi, tę prymitywną, przeklętą, niemal niezrozumiałą instrukcję dla załogi, sfrustrowany Rinteel zaczął rozmawiać z samym czołgiem.

— Brunhildo, jestem zdezorientowany.

— Co jest powodem twojej dezorientacji, Indowy Rinteelu?

Rinteel napił się środka odurzającego z metalowego wojskowego kubka.

— Twoje oprogramowanie nie pozwala ci walczyć na własną rękę, zgadza się? — spytał, pokrzepiwszy się.

— Zgadza się, Indowy Rinteelu.

— Pozwala ci jednak na ucieczkę przy wykorzystaniu własnych możliwości, czyż nie?

— Tak, jeśli cała moja załoga jest martwa albo nieprzytomna, mam zawieźć ją i siebie samą w bezpieczne miejsce. Ale nie wolno mi używać głównej armaty bez rozkazu koloidalnej istoty myślącej. Mogę jednak wykorzystywać broń krótkiego zasięgu przeciwko celom w jej polu rażenia; to zawiera moje oprogramowanie obrony własnej. I nie wolno mi się cofać, dopóki mam co najmniej dwa pociski do głównej armaty.

— Czy możesz kierować główną armatą bez ludzkiego pośrednictwa?

— Mam taką techniczną możliwość, Indowy Rinteelu, ale wciąż nie mogę strzelać bez rozkazu koloidalnej istoty myślącej.

— To dziwne — stwierdził cicho Indowy.

— Nie zostałam zaprogramowana do komentowania poczynań moich twórców, Indowy Rinteelu.

— W takim razie co robisz, kiedy ucieczka jest niemożliwa?

— Posiadam matrycę decyzyjną samozniszczenia, która pozwala mi i wymaga ode mnie odpalenia całej posiadanej na pokładzie antymaterii, by nie dopuścić do pojmania przez wroga. Jak wiesz, moich reaktorów jądrowych praktycznie nie da się zmusić do detonacji.

Myśl o kilkuset dziesięciokilotonowych głowicach z antymaterią wybuchających naraz sprawiła, że Rinteel pociągnął długi łyk syntetycznego środka odurzającego.

* * *

Kilka metrów od Rinteela, oddzieleni wewnętrznym pancernym kokonem, Prael, Mueller i reszta opijali znalezionym piwem jutrzejszą przygodę, przedyskutowując plany i możliwości.

— Z tego, co widzę, największym zagrożeniem — stwierdził Schlüssel — jest most na Renie.

— Nie jestem pewien — powiedział Mueller. — Linia Odry-Nysy jest w rozsypce.

— Skoro o tym mowa — dodał Henschel — wciąż mamy wroga w samym sercu Niemiec. Och, te skupiska są w większości okrążone, ale gdyby udało nam się wyeliminować jedno, uwolnilibyśmy żołnierzy, którzy z kolei mogliby się zająć następnymi.

— Problem w tym — wtrącił Prael — że siły okrążające te skupiska nie mają żadnych jednostek pancernych, które mogłyby nas wesprzeć. Jeśli sami uwikłamy się w walkę… Cóż, Brunhilda ma skończoną ilość opancerzenia, i to niezbyt grubego, nie licząc jej wspaniałej, hojnie obdarowanej przez naturę piersi.

— Na linii Odry-Nysy są Tygrysy model A, które zapewniłyby nam wsparcie — zauważył Mueller.