Prael spojrzał na mapę sytuacyjną przygotowaną przez SI Brunhildy i ściągniętą przez niego jako pomoc przy podejmowaniu decyzji.
— Tak, Johann, ale na razie jesteśmy w stanie stwierdzić, że nas tam nie potrzebują. Jest tam cała Schwere Panzer Brigade Michael Wittmann, bynajmniej nie sama. Ren to inna historia. Odwrót z Nadrenii był katastrofą. Stracono wiele Tygrysów. Moim zdaniem tam przydalibyśmy się najbardziej.
— A więc — powiedział Henschel, najstarszy z załogi — niech to będzie „Die Wacht am Rhein”[43].
Rinteel z niejakim zaskoczeniem usłyszał słabe śpiewy dochodzące z otwartego włazu przedziału bojowego. Nie żeby śpiewanie było czymś niezwykłym — kilka piw… trochę sznapsa… i załoga nieodmiennie popadała w łzawą, ckliwą Gemütlichkeit[44].
Zaskakujące były słowa i melodia. Rinteel nigdy przedtem nie słyszał tej pieśni, a postawiłby galaksjańskie kredytki, że odkąd dołączył do załogi czołgu, został potraktowany wszystkimi bez wyjątku niemieckimi piosenkami ludowymi i wojskowymi.
Słowa były jednak wyraźne, a melodia porywająca. Rinteel słuchał.
Maszerujący w świetle ulicznych latarni batalion zmęczonych, lecz wyprostowanych Landsers[45] śpiewał:
Gdzie był ten duch?, pomyślał gorzko Mühlenkampf, patrząc przez okno w dół. Gdzie był, kiedy mógł jeszcze coś zmienić?
Nie bądź osłem, Mühlenkampf, skarcił siebie w myślach. Ten duch zawsze tu był, głęboko ukryty. To nie wina tych chłopców, że ich wodzowie nie dopuszczali, żeby się ujawnił.
Generał westchnął z żalem, zamyślił się nad katastrofalnymi skutkami gospodarczymi posleeńskiego najazdu… a także nad coraz dotkliwszymi brakami amunicji, paliwa i żywności. Teraz, westchnął, duch to jedyna rzecz, której mamy pod dostatkiem.
Odwrócił się od okna do wyświetlanej na przeciwległej ścianie mapy. Wolno, za wolno ściągał te swoje oddziały, które osłaniały odwrót z Nadrenii bardziej ku centrum. Straty? Kto mógłby je policzyć? Dywizje rzucane do bitwy w pełnej sile były teraz zaledwie szkieletami, z nędznymi strzępami ciała wiszącymi na kościach. System uzupełnień, pracujący pełną parą, mógł oblec je z powrotem w ciało… ale potrzebował czasu, dużo czasu. A ciało miało swoje ograniczenia, ilość mięsa, które można było puścić do zmielenia, też nie była nieskończona.
Część tego właśnie przeznaczonego do zmielenia mięsa, które maszerowało pod postacią dywizji piechoty na front, na rzeź, śpiewała pod oknem Mühlenkampfa.
Patrząc w zmęczone, ale pełne determinacji oczy chłopców, generał poczuł przypływ dumy, wybijającej się ponad smutek i rozpacz. Może jesteście lemingami, jak was kiedyś osądziłem, moi chłopcy. Może nawet wilkami, kiedy jesteście w stadzie. Ale jeśli wilkami, to o wielkich sercach, i jestem dumny z każdego z was. Możecie już nie zobaczyć następnego poranka, i chociaż wszyscy o tym wiecie, maszerujecie do wtóru huku dział.
Mühlenkampf patrzył na idącą w dole procesję, a tymczasem na wschodzie wyjrzało nad horyzont słońce, rzucając na żołnierzy swoje pierwsze, słabe światło.
Wschodzące słońce rozświetliło mgłę, ale nie potrafiło jej wypalić. Drżąc z zimna we włazie dowódcy, Hans irytował się. Coś tam jest nie tak, a ja zupełnie nie mam pojęcia, co to takiego.
Cztery noce wcześniej Hans rozkazał znów wysłać nocne patrole. Nie miały one na celu, jak dotąd, pomagać Polakom uciekającym przed machiną śmierci obcych. Brasche ryzykował życie swoich ludzi dla jednej z niewielu rzeczy na wojnie cenniejszych niż krew: informacji.
Pieszo tam, gdzie woda była dość płytka, pontonami tam, gdzie się dało, osiem patroli wyszło w noc, po ośmiu do dziesięciu ludzi w każdym. Hans pożegnał kilka z nich osobiście, ściskając dłonie — prawdopodobnie po raz ostatni — każdego żołnierza wchodzącego do wody albo wsiadającego do małego pontonu.
Jeden po drugim patrole nie wracały o wyznaczonym czasie, a obawy i frustracja Hansa jeszcze się wzmagały.
Inni dowódcy na tym froncie wpadli na podobny pomysł. Hans nie znał szczegółów, ale wiedział, że w sumie wyruszyło ponad sto patroli. Nie wiedział jednak, czy którykolwiek z nich wrócił. Jedynie krótkie wymiany ognia i eksplozje wzdłuż drugiego brzegu rzeki świadczyły o krwawej porażce.
Sukces jest słodki, pomyślał Borominskar, czytając napływające do niego meldunki o wyrzynanej jedna po drugiej grupie ludzi. Jak bezczelne są te istoty, żeby rzucać wyzwanie moim poddanym na uczciwie przez nich zdobytej ziemi.
Z „uczciwie” żaden Polak by się nie zgodził. Ale to, że „zdobytej”, nie ulegało wątpliwości. Udowodniła to śmierć stu patroli, blisko tysiąca ludzi.
Dawid Benjamin nie uważał niczego za udowodnione, zwłaszcza poglądu, że wojna jest już przegrana albo że patrole są skazane na zagładę.
Jako doświadczony oficer dawnej, teraz zniszczonej izraelskiej armii, wziął sobie do serca starą prawdę mówiącą, że dowódcy dają przykład. W dość niejasny sposób zdawał sobie sprawę, że żołnierze nie nauczyli się tego od swoich teoretycznych brytyjskich mentorów, przedstawicieli bahdzo, bahdzo wysokich klas społecznych, ale od zupełnie normalnych przedstawicieli niemieckiej klasy średniej. Jeśli dodać do tego korpus oficerski i podoficerski, który miał więcej wspólnego z praktykami rosyjskimi niż zachodnimi — dużo oficerów, mało podoficerów mających rzeczywistą władzę — Dawid tak naprawdę mógł zrobić tylko jedno.
Patrol, który prowadził, podpełzł w gęstej mgle nad brzeg Nysy. Tam napompowali ponton, a potem znieśli go w całkowitej ciszy na skraj wody. Żołnierze prowadzeni przez Benjamina wahali się tylko krótką chwilę przed wejściem w lodowaty nurt. Wstrząs spowodowany wodą wlewającą się do butów, przesiąkającą nawet przez najgrubsze zimowe mundury i omywającą skórę odebrał wszystkim mowę. Czuli się tak, jakby lodowate noże cięły ich aż po samo serce.
Ale mogli tylko iść dalej. Kiedy ci na przodzie weszli do wody po uda, zarzucili nogi na gumową burtę pontonu, a tymczasem następni dalej go pchali. Potem do środka wsiadła druga para żołnierzy, trzecia, wreszcie ostatnia. Każda wsiadająca para łapała leżące w środku krótkie, grube wiosła.
W końcu, kiedy ponton dryfował już przed siebie siłą rozpędu, Benjamin wydał po hebrajsku rozkaz:
— Wszyscy razem.
Żołnierze ostrożnie zanurzyli wiosła w wodzie, szybko łapiąc rytm, który pchnął ponton do przodu.
44
Trudno to przetłumaczyć.