Выбрать главу

Dawid i jego zastępca dowódcy patrolu, sierżant Rosenblum, używali swoich wioseł także do odpychania ostrych kawałków lodu, które mogłyby uszkodzić ponton. Raz, kiedy z mgły wychynął straszliwy, spalony i zamarznięty trup Posleena, Dawid zepchnął go wiosłem w głąb ciemnej rzeki.

Kiedy dobili do drugiego brzegu, wyskoczył na ląd, z pistoletem maszynowym gotowym do strzału. Rosenblum tymczasem wbił cienki metalowy pręt w zamarzniętą ziemię, przywiązał do niego linkę cumowniczą i pomógł pozostałym zejść na brzeg.

Ostatni dwaj zostali, aby pilnować pontonu, jedynej możliwości powrotu na swój brzeg.

Rosenblum i pozostali czterej zaczekali, aż Benjamin spojrzy na mapę i kompas — GPS od dawna nie działał — i wskaże kierunek, w którym Rosenblum ma mszyć jako szpica.

Patrol mijał wiele szkieletów Posleenów, ale zaledwie kilka całych trupów. Dawid i inni nie dopuszczali do siebie myśli o rodzinach straconych w Izraelu, zwłaszcza o tym, że mogły zostać, tak jak ci Posleeni, pożarte.

— Nawet hitlerowcy… — szepnął zdjęty grozą Rosenblum. Minąwszy szeroki pas usłanej trupami polskiej ziemi, patrol wyszedł na zamarznięty step. Benjamin postanowił pod koniec dnia wrócić na skraj owego pasa.

Zwykły kamuflaż byłby przedsięwzięciem bez szans. Zamiast tego więc, zachowując ciszę, żołnierze zbudowali trzy małe kryjówki z trupów i szczątków Posleenów. Pod nimi sześciu mężczyzn na zmianę spało i obserwowało teren przez resztę krótkiego polskiego zimowego dnia.

Wiele razy tego pierwszego dnia patrol słyszał warkot i parskanie posleeńskich zbieraczy żywności. Dwa razy podeszli tak blisko, że we mgle było ich niewyraźnie widać. Wtedy śpiących budzono i wszyscy razem czuwali.

— Coś mnie martwi — szepnął Benjamin do Rosenbluma.

— Co takiego, panie majorze?

Benjamin zastanawiał się przez chwilę, co takiego wydało mu się podejrzane. Nagle zrozumiał.

— Szukają każdego najmniejszego strzępu mięsa, nawet gnijącego. Zupełnie jakby głodowali.

— Cóż — odparł sierżant po chwili namysłu — w końcu jest zima. Żniwa…

— Mogą jeść wszystko, w tym żniwa sprzed kilku miesięcy i zimowe zboże, które wciąż stoi. Mogą jeść trawę, drzewa i geranium z doniczki cioci Marii. Ale po co mieliby to robić, skoro złapali tylu Polaków? To jest nielogiczne.

* * *

Choć jasność świadczyła, że słońce pokonało już połowę drogi do zenitu, mgła wciąż spowijała cały front. Kilkudziesięciu na wpół zamarzniętych żołnierzy wróciło, chociaż za każdym razem nie było ich więcej niż jeden czy dwóch z patrolu. Opowiedzieli oficerowi wywiadu Hansa — kiedy już udało się ich zmusić do wykrztuszenia choć słowa z przemarzniętych ust i zmrożonych grozą umysłów — że zadanie było beznadziejne. Posleeni byli zbyt liczni na ziemi i zbyt czujni, by można było przedostać się na ich tyły i sprawdzić, co się tam dzieje.

Jak wiele razy do tej pory, Hans Brasche przeklął w myślach mgłę.

* * *

Dłoń Wszechwładcy głaskała ciepłe, lekkie okrycie. Nie przyszło mu do głowy, żeby wysłać kontrpatrole. Właściwie wszystkie te ludzkie próby zdobycia informacji wydawały mu się wynaturzeniem. Posleeni nie zwykli przekradać się w ciemności i mgle, aby uniknąć wykrycia. Lud lubował się w otwartej walce, w czynach dokonywanych na oczach całej hordy, tak by Pamiętający mogli zapisać je i opiewać następnym pokoleniom.

Szczęśliwym zrządzeniem losu w tym wypadku stało się to, o czym Borominskar nie pomyślał. Szukając ochłapów żywności pośród zabitych w poprzedniej bitwie, jego podwładni nieumyślnie stworzyli gęstą zaporę dla tchórzliwych podchodów threshkreen. A głodni Posleeni mieli wszelkie powody koncentrować się na wędrujących po stepie luźnych grupach threshkreen. Tylko w ten sposób mogli zaspokoić głód, skoro z rozkazu Borominskara racje żywnościowe były drastycznie ograniczone.

Miło było widzieć, że wreszcie coś idzie tak jak trzeba. Cóż, Ścieżka jest w końcu drogą przypadku i szczęścia…

* * *

Fortuna sprzyja odważnym. Benjamin przypomniał sobie te słowa jako tytuł jakiegoś filmu, który widział kiedyś z żoną, w szczęśliwszych czasach. Wtedy była to prawda, teraz tym bardziej.

Z zapadnięciem zmroku oddział znów ruszył na wschód. Za pasem trupów pozostałych po ostatniej bitwie było mniej posleeńskich patroli. Bandy obcych łatwo można było wykryć z daleka po blasku ich ognisk. Benjamin i jego ludzie omijali je szerokim łukiem. Dawid zaznaczał je też na mapie.

Następny poranek zastał patrol dwadzieścia kilometrów w głąb opanowanego przez Posleenów terytorium, w opuszczonej małej polskiej wsi. Ludzie bynajmniej jej nie porzucili — ich gołe szkielety walały się na uliczkach i w domach. Ale żywi uciekli, jedzenie zniknęło. Rosenblum nie wyszperał niczego bardziej pożywnego niż kilka butelek taniej wódki.

Ludzie Benjamina przeżyli ten dzień na niemieckich racjach polowych, często więc zawierających pogardzaną wieprzowinę. Cóż, wielu Izraelczyków nie przejmowało się koszernością. A ci, dla których miało to znaczenie? Konieczność zmuszała ich do jedzenia tego, co było dostępne.

Być może rozpita wódka pomogła im przezwyciężyć żywieniowe skrupuły.

* * *

Obowiązek nakarmienia dowódcy przypadł w losowaniu Harzowi. Napełniwszy przegródki tacki bawarskimi Spätzle, bułkami i masłem, jakąś nieokreśloną zieleniną i gotowaną wieprzowiną, i biorąc w drugą rękę duży kubek mocno posłodzonej i lekko zaprawionej alkoholem kawy roggenmehl[46], wszedł na jednoosobową windę włazu i rozkazał:

— Anno, w górę.

Wciąż nasłuchujący i spoglądający w ciemność Hans wydawał się nie zauważać Harza, który wyłonił się z automatycznie otwieranego włazu i postawił obok niego tackę. Żołnierz stał tak przez chwilę, pozostawiając Braschego sam na sam z jego myślami. W końcu odkaszlnął cicho, żeby zwrócić na siebie uwagę dowódcy.

— Słyszałem, jak wyjechałeś — rzekł Hans.

— Obiad, Herr Oberst — oznajmił Harz.

— Zostaw go tutaj, Unteroffizier Harz. Zjem, jak będę miał czas.

— Panie pułkowniku, muszę panu przypomnieć słowa mądrego Feldfebla: „Nie jedz…”.

Hans przerwał mu, kończąc cytat.

— „…kiedy jesteś głodny, jedz, kiedy możesz. Nie śpij, kiedy jesteś zmęczony, śpij, kiedy możesz. A kiepska podwózka jest lepsza niż dobry marsz”. Już to słyszałem, dziękuję bardzo, Harz.

— Tak jest, panie pułkowniku. Ale to i tak dobra rada.

— Bardzo dobrze, Harz. Zostaw to tutaj. Zjem za chwilę. Wracaj na stanowisko.

Rozkaz to rozkaz. Harz oczywiście nie strzelił obcasami. Tego zwyczaju nawet odrodzone SS nie kontynuowało. Ale stanął na baczność.

— Anno, w dół — rozkazał.

Właz zamknął się za nim bezgłośnie.

Znów sam, Hans podniósł tackę. Spätzle, warzywa, bułki i masło zjadł szybko. Potem postawił kołnierz swojego skórzanego płaszcza, ścisnął obiema dłońmi parujący kubek i znów zapatrzył się w mgłę.

W jego słuchawkach zatrzeszczał głos oficera wywiadu.

— Panie pułkowniku, jest pan potrzebny nad rzeką.

вернуться

46

Kawa zbożowa. Od wielu dziesięcioleci podczas wojny i pokoju Niemcy produkują namiastkę kawy z palonego ziarna żyta. Choć obecnie jest ona mniej popularna, można się spodziewać, że wróciliby do niej w ciężkich czasach.