Выбрать главу

Kiedy zegarek powiedział mu, że wyznaczony czas minął, Benjamin przysunął do twarzy swoje małe radio.

— Rosenblum? Karabin maszynowy?

* * *

— Ludzka transmisja radiowa z odległości stu pięćdziesięciu siedmiu miar na południowy wschód — zapiszczał tenar.

— Co?! — Kessentai obudził się w mgnieniu oka, chociaż prawdziwa czujność i racjonalne myślenie miały przyjść dopiero za chwilę. Sprawdził swoje przyrządy, żeby potwierdzić alarm, a potem przejął sterowanie tenarem, wyłączając autopilota. Na krótką chwilę tenar znieruchomiał na tle nieba.

* * *

— Jestem — odparł sierżant Rosenblum.

— Strzelaj — powiedział Benjamin.

— Tak jest.

Sierżant ułożył się w pozycji do strzału, sprawdzając, czy krzyżyk celownika znajduje się na piersi nieruchomego teraz Wszechwładcy. Jego palec szybko ściągnął luz spustu; sierżant utrzymywał równomierny nacisk, tak jak go nauczono dawno temu na kursie snajperskim na pustyni Negew.

Huk wystrzału go zaskoczył.

* * *

Wszechwładca, właśnie rozbudzający się do końca, poczuł straszliwe szarpnięcie, przeszywające go od jednego boku do drugiego. Jego tors zalały fale bólu. Przez chwilę utrzymywał się na nogach, chociaż z trudem. Wykręcając głowę, by spojrzeć na bok, w który został trafiony, zobaczył mały otwór, z którego tryskała żółta krew. Odwróciwszy się w drugą stronę, z przerażeniem ujrzał dziurę wielkości dwóch złożonych pięści. Nagle na widok własnego poszarpanego ciała zrobiło mu się niedobrze.

Kolana ugięły się pod nim i osunął się na dno tenara, popiskując jak pisklak wyciągnięty z zagrody na przekąskę. Pozbawiony pilota tenar zachował się zgodnie ze standardowym programem i łagodnie osiadł na ziemi. Przemarznięta trawa i ziemia zachrzęściły pod jego ciężarem.

* * *

Kiedy tylko dotarł do niego huk wystrzału Rosenbluma, Benjamin szybko ścisnął raz i drugi swojego „klikacza”, detonator claymore’a.

Pierwsze ściśnięcie jednak wystarczyło, niemal jak za każdym razem. Ładunek elektryczny przeskoczył krótki odcinek kabla do zapalnika. Ten, ożywiony, wybuchł z siłą wystarczającą — gorącem i wstrząsem — by zdetonować otaczający go plastikowy materiał wybuchowy mieszanina 4.

C-4 strzaskało żywiczną płytę zawierającą kulki łożysk. Chociaż nie wszystkie się rozdzieliły — w dal pomknął przynajmniej jeden kawałek z trzynastoma wciąż sczepionymi — wybuch wyrzucił co najmniej trzysta pocisków różnej wagi i kształtu.

Najbliższemu Posleenowi niemal natychmiast oderwało dwie przednie nogi, następne pociski przyjął na tors. Drugi, stojący nieco dalej przodem do ogniska, został trafiony jedną kulką w zad i dwiema kolejnymi w kark. Obaj wrzasnęli z zaskoczenia i bólu. Pierwszy padł na pysk, ten dalszy rzucił się do ucieczki, krwawiąc w galopie.

Benjamin usłyszał jeszcze dwie eksplozje po obu stronach. Mógł tylko mieć nadzieję, że tamte claymore’y również dobrze się spisały.

* * *

Jedenastoletnia Marysia Walewska próbowała zasnąć, wtulona w ciepło matki. Nie obudził jej szum latającej machiny obcego, siadającej jakieś dwadzieścia metrów dalej, ani nawet stłumiony przez odległość wystrzał, który był tego przyczyną.

Z niespokojnego snu wyrwało ją dopiero pięć eksplozji i błysków, dobiegających z drugiej strony ludzkiego obozowiska.

Marysia odwróciła swoją małą główkę w tamtym kierunku, ale niczego nie zobaczyła. Coś — bardzo wiele czegoś — przeleciało w górze, bucząc jak stado rozzłoszczonych pszczół.

A potem usłyszała wrzaski strażników, kiedy pszczoły zaatakowały.

* * *

— Ludzie, żołnierze! — wrzeszczał raz po raz Benjamin, biegnąc do przodu z gotowym do strzału pistoletem maszynowym. Wątpił, czy ktoś go zrozumie, właściwie nawet był pewien, że nikt, skoro krzyczał po hebrajsku. Ale to nieważne, czy zrozumieją, czy nie; Polacy na pewno potrafią odróżnić ludzką mowę od języka obcych i wyciągnąć z tego właściwe wnioski.

Pierwsza seria Benjamina trafiła najbliższego Posleena, tego z oberwanymi nogami. Łeb obcego rozbryznął się w fontannie żółtych kości, zębów i krwi.

Dwaj izraelscy żołnierze biegnący obok niego wrzeszczeli to samo. Oni również strzelali do wszystkich mijanych Posleenów, zarówno martwych, jak i żywych.

Nazywało się to „unikaniem niepotrzebnego ryzyka”.

* * *

— Zaryzykujmy i uciekajmy! — zawołał jeden ze stojących Polaków. Nie czekając na odpowiedź, popędził na północ. Nie przebiegł nawet dziesięciu metrów, kiedy pierś rozerwał mu pocisk z karabinu elektromagnetycznego posleeńskiego strażnika. To wystarczyło, by wszyscy, którzy byli tego świadkami, padli na ziemię i mocno do niej przywarli.

* * *

Kiedy tylko przytulony do ziemi Rosenblum zobaczył, jak Wszechwładca zatacza się po jego wystrzale, a tenar zaczyna opadać, skierował swoją uwagę na innych, wciąż stojących Posleenów. Jego prawa ręka automatycznie pociągnęła dźwignię zamka, ładując do komory następny pocisk. Sekcja karabinu maszynowego, atakująca z lewej strony, przed Rosenblumem, kosiła Posleenów po swojej stronie obozowiska. Wielu obcych, zauważył sierżant, zachowywało się tak, jakby byli ranni albo ogłuszeni. Mimo ich chaotycznych ruchów karabin maszynowy kosił ich jak zboże.

— No, w końcu siła ognia to ich działka — mruknął Rosenblum. — Ale precyzja to moja.

Z tymi słowy sierżant ustawił krzyżyk celownika na posleeńskim strażniku unoszącym broń, by otworzyć ogień do Polaków.

* * *

Marysia i jej matka patrzyły bezradnie, szeroko otwartymi oczami i z rozdziawionymi ustami na jednego z ich oprawców, już krwawiącego z rany na piersi, który podniósł broń, by je zastrzelić. Ich spojrzenia nie zmieniły się nawet wtedy, kiedy Posleena trafiło coś, co przeleciało nad ich głowami z głośnym, złowrogim trzaskiem.

Trafiony centralnie pociskiem .338 lapua, obcy runął na zad, w jednej chwili martwy.

* * *

Benjamin nawet nie zwolnił, wysyłając serię w stronę chwiejącego się, zdezorientowanego obcego. Wciąż krzycząc z całych sił: „Ludzie, żołnierze!”, biegł w stronę grupy więźniów na środku obozowiska. Wiedział, że od tej chwili trzeba uważniej kontrolować ogień, i wykrzyczał to do ledwie widocznych po obu stronach Izraelczyków.

Kiedy dotarł do środka ludzkiego kręgu, usłyszał trzask przelatującego w górze pocisku — to sierżant Rosenblum wciąż był w akcji. Linia smugowców, którą karabin maszynowy kreślił po drugiej stronie grupy jeńców, nagle znikła. Benjamin gorączkowo rozglądał się wokół, wypatrując śladów oporu obcych, ale nic nie zobaczył.

— Został jakiś? — zapytał przez radio.

— Tu Rosenblum — usłyszał odpowiedź. — Nie widzę żadnego…

— Karabin maszynowy. Chyba dostaliśmy wszystkich.

— Tu Bar Lev. Wszyscy leżą…

— Tu Tal, rozwalam ostatniego po mojej stronie.

I Benjamin usłyszał ostatnią serię Tala.