Cierpiący był w wieku jej syna Thomasa — miał piętnaście, najwyżej szesnaście lat. Był odziany w czerń, na jego poduszce lśnił już czarno-srebrny Żelazny Krzyż. Ciało chłopca było o ponad pół metra krótsze niż powinno być.
Jakaś szyszka Boche przyszła rano i przyczepiła medal do poduszki beznogiego chłopca. Isabelle nie zrozumiała ani słowa z tego, co mówiono, ale widziała łzy w zbyt młodych oczach niemieckiego generała.
Ledwie rozumiała na wpół artykułowane jęki chłopca. Tylko „Mutti, mutti” słychać było wyraźnie.
I co z tego, że ma czarny mundur? Mój syn też teraz taki nosi. Mam go za to nienawidzić?
Chłopiec był najcięższym przypadkiem na oddziale. Żaden z lekarzy nie dawał mu szans na przeżycie. A to, jak wołał matkę, poruszyło serce Francuzki. Wzięła taboret i usiadła obok rannego, biorąc go za rękę.
Raz czy dwa w ciągu nocy chłopak otwierał oczy. Wzrok miał jednak mętny, nie wiedział, gdzie jest. Wiedział tylko, że cierpi, i chciał, żeby jego matka położyła temu kres. Isabelle szeptała do niego tyle, ile umiała po niemiecku, gładząc go po rozpalonej od gorączki twarzy.
Tuż przed świtem chłopak po raz ostatni otworzył oczy.
— Dziękuję, madame — powiedział licealnym francuskim. — Dziękuję, że zajęła pani miejsce mojej matki.
Ręka chłopca w dłoni Isabelle zwiotczała, jego wzrok stał się mętny.
Ledwie żywy ze zmęczenia Thomas De Gaullejac z trudem otwierał oczy, nie mówiąc już o skupieniu uwagi. Smugowce latające nad Mainz wciąż rozświetlały noc, zostawiając powidoki na siatkówce i jeszcze bardziej utrudniając koncentrację. Brak snu i nieregularne, skąpe posiłki bynajmniej nie poprawiały sytuacji.
Thomas wiedział od sierżanta Gribeauvala, że na drugim brzegu rzeki ostatni obrońcy Mainz szykowali się do odwrotu, zanim nie została odcięta ich ostatnia droga ucieczki — jedyny stojący most. Wszystkich rannych, których dało się przenieść, zabrano już stamtąd mostem albo promem. Thomas wolał nie myśleć, co się stanie z innymi, zbyt ciężko rannymi, by ich ruszać.
— Panie sierżancie?
— Tak, chłopcze? — odparł Gribeauval, nie odwracając noktowizora od strzelnicy, przez którą obserwował rzekę i powietrze nad nią.
— Panie sierżancie… Jeśli dostanę… a wy będziecie musieli mnie zostawić…
— Nie martw się o to, synu — powiedział sierżant, natychmiast go rozumiejąc. — Nic nie zostawimy obcym.
Thomas poczuł lekką ulgę. Przynajmniej jego zwłoki nie posłużą za karmę.
— Dziękuję. Jeszcze jedno…
— Tak?
— Moja matka, Isabelle De Gaullejac. Mógłby jej pan dać znać? Przynajmniej spróbować ją znaleźć?
— Synu — odparł uczciwie Gribeauval — nie mogę obiecać, że przeżyję, żeby to zrobić.
Zimny bunkier na chwilę pogrążył się w ciszy. Sierżant dalej obserwował rzekę.
— Panie sierżancie?
— Tak, ochotniku De Gaullejac? — odparł Gribeauval z lekką irytacją w głosie.
— Pomyślałem, że powinienem panu powiedzieć: jeśli to spadnie na mnie, nie wiem, czy będę potrafił wysadzić most, kiedy będą na nim ludzie.
— Synu, jeśli nie wysadzisz tego mostu na pierwszy znak, że są na nim obcy, sam cię zastrzelę — powiedział sierżant. Potem trochę złagodniał. — Myślisz, że ludzie na tym moście me woleliby szybkiej śmierci w wyniku wybuchu albo upadku do zamarzniętej rzeki niż zamiany w przekąskę?
— Szczerze mówiąc, nie wiem, panie sierżancie. Wątpię, czy mogę mówić za nich wszystkich.
Hans podjechał swoim czołgiem dowodzenia na skraj wody, chcąc mieć pewność, że Benjamin i jego podwładni bezpiecznie przeprawią się przez rzekę. Przesunął także batalion samobieżnych dział kaliber sto pięćdziesiąt pięć milimetrów na pozycję dość wysuniętą, by mogły zapewnić majorowi wsparcie podczas ostatniej części jego powrotnej wędrówki. Nie chciał żołnierzom rozkazywać, aby przeprawili się na drugi brzeg, mając w pamięci los, który przypadł w udziale większości wysłanych tam patroli. Mimo to kompania brygady Michael Wittmann zgłosiła się na ochotnika do przeprawy na pontonach i pomocy uwolnionym Polakom.
Chociaż batalion artylerii pracował niemal na pełnych obrotach, Benjaminowi udało się przyprowadzić z powrotem ponad cztery piąte cywilów, których uratował. Teraz eskortowano ich już w bezpieczne miejsce na tyłach. Naturalnie Benjamin i jego trzej pozostali żołnierze — Tala trafiła zabłąkana kula — przeprawili się jako ostatni. Wyczerpani, brudni i wygłodzeni, zostali po prostu zaniesieni do czekających pontonów przez kompanię osłaniającą ich ucieczkę. Esesmani przewieźli Żydów przez rzekę.
Pierwszy wyszedł z wody Benjamin. Na brzegu czekał na niego Brasche i sierżant Rosenblum. Zaczęli na zmianę klepać go po plecach i ściskać mu dłoń.
— Doskonała robota, Dawidzie! — wołał Hans, potrząsając ręką Izraelczyka. Żyd był zbyt zmęczony, by robić coś innego poza kiwaniem głową i poddawaniem się tym torturom. Gdzieś w głębi ducha może dostrzegał zabawność tej sceny — SS i Mögen Dawid spotkali się przyjaźnie na froncie. Przede wszystkim jednak jego umysł i ciało pragnęły ciepłego, miękkiego łóżka, czegoś porządnego do zjedzenia i być może mocnego drinka.
Mógłby dodać do tej listy „…i kobiety”, ale matka małej Marysi dała mu wyraźnie — choć bez słów — do zrozumienia, że przynajmniej jedna kobieta jest na jego skinienie. Pomyślał, że być może — w nieodległej przyszłości — skorzysta z propozycji widocznej w jej łagodnych piwnych oczach.
Wreszcie udało mu się powiedzieć Brashemu listę swoich życzeń.
Ale pułkownik z uśmiechem zbagatelizował jego potrzeby.
— Już niedługo, przyjacielu, już niedługo. Ale dzisiaj został pan bohaterem trzech narodów, więc zanim poczłapie pan do wyrka, musimy przeprowadzić małą ceremonię.
Benjamin podniósł rękę, protestując, ale Brasche również to zignorował.
— Achtung — rozkazał kilkudziesięciu zebranym wokół uśmiechniętym mężczyznom. — Tak, pan też, majorze.
Niechętnie, a może i trochę nieśmiało, Benjamin stanął na baczność.
Tonem swobodnej konwersacji Hans zwrócił się po niemiecku do wszystkich zebranych.
— Nie jest to powszechnie znane, panowie, ale pierwszy Żelazny Krzyż w pierwszej wojnie światowej został zdobyty przez niemieckiego Żyda. Sierżancie Rosenblum, proszę odczytać rozkaz.
Rosenblum znał niemiecki na tyle, by dać sobie radę z tekstem.
— W imieniu Kanzlera Republiki Niemiec i z rozkazu głównodowodzącego frontu wschód, za okazaną waleczność i ratowanie ludzkiego życia… majorowi Dawidowi Benjaminowi, brygada Juda Machabeusz, Niemieckie Federalne Siły Zbrojne, zostaje przyznany Żelazny Krzyż Pierwszej Klasy.
Uśmiechając się. szeroko, Hans powiesił na szyi Izraelczyka prosty, tradycyjny medal.
— Mogłem panu dać Drugą Klasę na własną rękę — powiedział cicho po hebrajsku — ale uznałem, że zasłużył pan na coś więcej. A po tych informacjach, które zdobyliście, feldmarszałek się zgodził.