— Anno, wyłącz zewnętrzne mikrofony. Operacyjny, przekaż wiadomość do pozostałych Tygrysów: tylko dawne SS ma otworzyć ogień. Nowi mają zakaz strzelania do hordy, chyba że w obronie własnej.
Widząc, że oficer operacyjny zrozumiał, Hans wydał kolejny rozkaz:
— Przeciwpiechotnym ładuj. Przygotować się do ciągłego ognia przeciwpiechotnymi.
Ładowniczy wcisnął odpowiednie przyciski. Układ hydrauliczny wyjął z magazynu Anny pojedynczy pocisk i załadował go do lufy.
— Wal w nich, Reinhard, wal w tych drani.
— Trafiony! — oznajmił Schlüssel, kiedy trzydzieści kilometrów nad nimi rozkwitło i zgasło nowe słońce.
— Mueller, ostro w prawo.
Chociaż był bezpiecznie przypięty pasami, Rinteel poczuł ostre szarpnięcie, kiedy kierowca skręcił i runął przed siebie, by zejść z drogi spodziewanej ripoście Posleenów. Indowy jak zwykle odebrało z przerażenia mowę. I jak zwykle, kiedy tylko pozwolił sobie o tym pomyśleć, brzydziła go rzeź, jaką jego ludzcy towarzysze urządzili Posleenom.
A mimo to… mimo to… przyzwyczajenie przytłumiło strach i obrzydzenie; choć wciąż silne, nie były już tak paraliżujące jak przedtem. Dla Indowy było to coś niezwykłego — nie bać się i nie czuć aż tak bardzo obrzydzenia na widok rzezi. Rinteel odkrywał, że potrafi coraz lepiej znieść strach przed śmiercią i strach przed zabijaniem.
Uświadomił sobie też, że on sam może zabijać, że pośrednio zabija, i to bez żadnych moralnych dylematów. W końcu chociaż to załoga odpalała armatę, to on, Rinteel, dbał, by ta armata była w dobrym stanie. I chociaż to ludzie walczą z Posleenami, pomyślał, to my, Indowy, daliśmy im broń. Wydaje nam się, że jesteśmy tacy czyści, tacy ponad krew i rzeź. A przecież ta rzeź nie byłaby możliwa bez naszego udziału. Mojemu głupiemu ludowi wydawało się, że sam dystans od morderstwa czyni je czymś innym niż morderstwem.
Boże, byłem żołnierzem, a nie mordercą. Za co nienawidzisz mnie aż tak bardzo, że nawet ten grzech muszę popełnić?
— Poszło! — oznajmił ładowniczy Hansa, nie odrywając wzroku od ekranu przed sobą.
Brasche spojrzał przez system VR hełmu na zamarzniętą rzekę. Widział, że ostrzał przednich działek Kruegera daje jakiś efekt. Widział też, że to jednak za mało.
Hans skupił wzrok na wrzeszczącej jasnowłosej polskiej dziewczynce, trzymanej w uścisku przez obcego.
Patrz na tę dziewczynkę, Brasche. Zabiłeś w życiu setki ludzi, może tysiące. Wmawiasz sobie, że to wszystko byli uzbrojeni wrogowie. Tak, ale na ile wiosek spadał twój ostrzał, wiosek, w których były takie same jak ta dziewczynki? Na ile wiosek kierowałeś artylerię? Do ilu z nich pancerna pięść, której byłeś częścią, otwierała drogę Einsatzgruppen? Już jesteś mordercą, i to po tysiąckroć.
W końcu jakie znaczenie ma kilka tysięcy więcej?
Anno, pomyślał Hans, przebacz mi. Jeśli przez to nigdy się nie spotkamy, proszę, przebacz mi.
Jego palec nacisnął spust.
Thomas zawahał się nad detonatorem. Widział most. Widział przechodzącą przez niego hordę obcych. Ale widział też i słyszał tłum francuskich uchodźców, których Posleeni gnali przed sobą. Raz za razem młody francuski żołnierz próbował zmusić swoją dłoń, by zamknęła obwód. I raz za razem nie potrafił.
Tymczasem sierżant Gribeauval strzelał z karabinu do przedzierających się Posleenów.
— Niech cię szlag, dzieciaku, wysadzaj most! — wrzeszczał.
— Ja… ja… — zająknął się chłopiec. — Nie mogę, panie sierżancie.
— Merde — zaklął sierżant. Z trudem, z dużym trudem utrzymywał Posleenów z dala od kabli łączących detonator z ładunkami na moście. Nie mógł odejść od strzelnicy, by samemu odpalić ładunki, nie ryzykując, że ładunki będą już rozbrojone.
— Chłopcze, wysadź ten most!
— Panie sierżancie, próbuję… ale…
Gribeauval odwrócił się od strzelnicy.
— Merde! Zrób to!
W tym samym momencie, gdy Thomas spojrzał na sierżanta wielkimi ze strachu oczami, głowa Gribeauvala rozbryzgnęła się od posleeńskiej kuli. Opryskała go krew i mózg. Do tej pory był jak sparaliżowany, teraz doszczętnie zmartwiał ze zgrozy.
A w tym czasie, kiedy on stał zesztywniały, pierwszy Posleen przerwał kable detonatora.
Isabelle dygotała z przerażenia. Ludzie mijali szpital polowy, uciekając na północ. Personel miotał się i wrzeszczał w panice.
Wróg przekroczył Ren.
Trzęsącymi się rękami Isabelle zadzwoniła do domu, w którym mieszkała z synem. Szybko przekazała gospodarzom wieści, a potem poprosiła ich, żeby ubrali chłopca i wysłali go do niej. Obiecali, że tak zrobią.
Pielęgniarze wynosili na noszach tych, którzy według lekarzy mieli jakieś szanse przeżycia. Kiedy ciężarówki były już załadowane rannymi do pełna, odjeżdżały gdzieś na północ. Ale rannych było o wiele więcej niż samochodów.
Wokół Isabelle jęczały dziesiątki rannych żołnierzy. Między nimi chodził lekarz stwierdzający ich stan.
— Rutynowy… Pilny… Spodziewany.
To było najstraszniejsze słowo: „Spodziewany”. Spodziewa się, że umrze.
— Mon Dieu, panie doktorze, co zrobimy z tymi biedakami, których nie możemy ewakuować?
— Mamy hiberzynę dla tych, którzy mają jakąś małą szansę na ocalenie — odparł. Wydął usta. — Ale nie ma jej za dużo. Większość trzeba będzie zostawić.
Isabelle pobladła.
— Zostawić? Na pożarcie? Mój Boże, nie, panie doktorze. Musimy coś zrobić.
— Co pani proponuje, madame De Gaullejac?
— Nie wiem… ale coś trzeba zrobić. O mój Boże… Nie wiem.
Wtedy jej spojrzenie padło na szalkę polową, w której znajdowały się strzykawki i różne leki, głównie przeciwbólowe.
— Są lepsze sposoby umierania niż dać się pożreć, prawda, panie doktorze?
Lekarz podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.
— Są, jeśli ma się dość sił. Ale powiem pani, madame, że ja ich nie mam.
Muszę być silny, powtarzał sobie Hans, wystrzeliwując kolejny pocisk odłamkowy w masę ludzi i Posleenów. Dotarło do niego, że nieświadomie traci ostrość widzenia, by oszczędzić sobie widoku rzezi, której był sprawcą.
Anna już trzy razy zmieniała pozycję. Z każdej z nich Hans wystrzeliwał dwa albo trzy pociski odłamkowe, za każdym razem zabijając niemal wszystkich Posleenów i ludzi na obszarze blisko miliona metrów kwadratowych. W tym sektorze obcy mieli ograniczoną liczbę ludzkich tarcz. Kiedy Hans zabił już jeńców, piechota na brzegu rzeki mogła włączyć się do walki. Na tym odcinku atak zatrzymano.
Ale szybki rzut oka na mapę sytuacyjną powiedział Hansowi, że był to chyba jedyny odcinek, na którym tak się stało. Czerwone plamy na wyświetlaczu pokazywały, że wróg zwarł się już z obrońcami na ponad połowie długości frontu.
Inne oznaczenia wskazywały, że gorączkowo wystrzeliwano bomby neutronowe. Dziesiątki milionów Posleenów, a nawet trochę ludzi, dostawały dawkę promieniowania, po której zamieniali się w rzygające, srające pod siebie, dygoczące karykatury żywych istot, a potem w ciągu kilku minut umierali.