Выбрать главу

— Proszę, Herr Stössel, niech pan siada. Przyznam, że jestem zaskoczony pana widokiem po tym, jak odrzucił pan naszą ostatnią propozycję.

Zajmując miejsce na krześle wskazanym palcem przez obcego, Günter przez dłuższą chwilę milczał.

— Odrzuciłem waszą propozycję — odparł w końcu — ale wtedy jeszcze kanclerz nie postanowił zamienić znów Niemiec w państwo faszystowskie. Lepiej, żebyśmy zostali zniszczeni, niż żeby ten horror znów rozprzestrzenił się po świecie.

— Niemcy zawsze były państwem faszystowskim — wtrącił jeden z pozostałych ludzi głosem tak przesyconym nienawiścią, że zabrzmiało to jak splunięcie.

Günter go zignorował. Sam należał do zielonych, i chociaż w ruchu tym był silny trend lewicowy, mówiący, Andreas Dunkel, był po prostu czerwony. Za każdym razem, kiedy Günter myślał o bilionach marek wydanych na naprawianie ekologicznych szkód wyrządzonych przez komunistów na wschodzie kraju, szlag go trafiał. Nawet ta olbrzymia suma nie wystarczała; tylko czas mógł wyleczyć rany zadanie Matce Ziemi przez komunizm.

Teraz też się zirytował, ale tłumiąc to uczucie, zwrócił całą uwagę na Tira.

— Wasz gatunek jest niebezpieczny — powiedział Tir. — A wasz naród jest chyba najbardziej niebezpieczny ze wszystkich. Chociaż Federacja w tej chwili was potrzebuje, na dłuższą metę jesteście takim samym zagrożeniem dla cywilizacji jak Posleeni.

Tir dobrze ocenił swoich słuchaczy. Posiadał bardzo szczegółowe informacje na temat Güntera Stössela w swoim przekaźniku, urządzeniu produkowanym jedynie przez Darhelów. Przez ten czas, gdy Günter siedział w poczekalni, Tir mógł się z tymi informacjami zapoznać.

— Federacja galaksjańska to spokojna kraina, a raczej była taka przed inwazją — powiedział Tir. — Co więcej, to kraina, której surowce są starannie chronione. Wytwarzamy niewiele produktów, za to wysokiej jakości, dzięki czemu nasze ekosystemy pozostają niezanieczyszczone.

To ostatnie było prawdą, ale prawda ta kryła większe kłamstwo. Galaksjańska cywilizacja ograniczała zużycie surowców, mniej lub bardziej dosłownie głodząc Indowych, którzy stanowili trzon jej populacji, wytwarzali większość jej faktycznie doskonałych produktów, a zarazem posiadali najmniej władzy.

W tym momencie jednak prawda umknęła na… bardziej zielone pastwiska.

— Troszczymy się o nasze planety — ciągnął Tir. — Nasze prognozy wskazują, że jeśli wpuścimy ludzi na scenę galaktyki, szybko dojdzie do katastrofy ekologicznej. Nie możemy do tego dopuścić. A jednocześnie potrzebujemy was, byście bronili naszej cywilizacji. To trudny problem.

— Jak mogę pomóc? — spytał Günter.

* * *

Gdyby Tir miał choć blade pojęcie, że jest podsłuchiwany, bez wątpienia tkałby swoje kłamstwa jeszcze staranniej. Tak przynajmniej uważał asystent Zastępcy Koordynatora Klanu i agent Bane Sidhe[11], Rinteel.

Kiedy słuchał rozmowy między Tirem, Günterem i pozostałymi obecnymi w gabinecie Tira, w głowie wirowało mu jedno słowo. Plany. Darhelowie mają swój plan. Ludzie mają swój. My mamy trzeci. Ale nasz przynajmniej pozostawia ludzi wolnymi i uwalnia nas. Na pewno będą sprawiać trudności, są tacy gwałtowni, tacy agresywni, tacy samolubni. A mimo to dopóki Posleeni istnieją i są zagrożeniem, będą nas potrzebować… do produkcji ich machin wojennych, do dbania o nie. Bez wątpienia nas zdominują. Ale mimo dominacji ludzi mój lud czeka przyszłość pod każdym względem jaśniejsza, niż kiedykolwiek pod rządami Elfów. Ludzie przynajmniej mają jakieś poczucie sprawiedliwości. Elfy nie mają żadnego.

Rinteelowi bardzo trudno było śledzić rozmowę w gabinecie Tira. Pomieszczenie było zabezpieczone przed podsłuchem i Indowy o tym wiedział. Próbował założyć pluskwę, ale niestety bez powodzenia. Przekaźnik Darhela, w przeciwieństwie do tych, które ludzie dostali w takiej obfitości, był nie do złamania, przynajmniej przy użyciu środków dostępnych Bane Sidhe.

Ale każdy płot ma bramę, a każda szczurza nora wyjście. W tym wypadku był to zwykły dźwięk. Głos dochodzący z głośników mówiącego powodował, że ściany gabinetu Tira wibrowały, wprawiajac w ruch powietrze w przyległych pomieszczeniach. Powietrze z kolei poruszało inne ściany. Ostatecznie cały budynek, chociaż ledwo ledwo, ale się poruszał.

Umiejscowiony w pobliżu, ale poza zasięgiem wzroku, posterunek nasłuchowy Bane Sidhe wychwytywał te wibracje. Komputer skonstruowany przez Indowych i zaprogramowany przez Tchpth, „Kraby” — myślicieli, mozolnie tłumaczył je na mowę. Przekład wymagał doskonałej znajomości głosu każdego z mówiących. Mogło go zaburzyć cokolwiek — przeziębienie, ból gardła. Przy nowych uczestnikach rozmowy maszyna była bezradna, dopóki nie zdobyto próbek ich głosu.

Dlatego podczas gdy jeden z mówiących, nowy głos, pozostawał poza zasięgiem możliwości komputera, słowa Tira rozbrzmiewały głośno i wyraźnie.

Rinteel słuchał uważnie tłumaczeń. Muszę porozmawiać z władcą tych ludzi, pomyślał. Sam na sam.

INTERLUDIUM

— Co takiego jest w tej krainie, w tych thresh, co pozwala im zajść tak daleko na Ścieżce Gniewu? — spytał Ro’moloristena Athenalras.

— To wciąż niejasne, mój panie. Zgromadzone przez nas dane wskazują tylko na ich wielki, budzący strach postęp na Ścieżce. Cóż…

Młodszy Posleen zawahał się.

— Tak? — ponaglił go Athenalras, nieświadomie unosząc grzebień.

— Cóż, mój panie… Archiwa thresh wskazują na wielką, być może niezrównaną zdolność prowadzenia wojen… ale prawie zawsze kończą się one ostateczną klęską.

— Bzdura. Wielka zdolność. Wielkie klęski. Zdecyduj się, pisklaku.

Bacząc, by jego grzebień pozostał poddańczo obwisły, Ro’moloristen zawahał się przed udzieleniem odpowiedzi.

— Mój panie… W tym wypadku jedno idzie w parze z drugim. Klęska najwyraźniej nie powstrzymuje ani nie zniechęca tych szarych thresh. Zawsze wracają, nieważne, jak boleśnie przegrali, i zawsze chcą spróbować jeszcze raz.

Starszy Posleen prychnął.

— Niech spróbują wrócić, kiedy przejdą przez nasze układy trawienne.

2

Zakłady Kraus-Maffei-Wegmann, Monachium, Niemcy, 27 grudnia 2004

Karl Prael, tęgi mężczyzna z hiszpańską bródką, w nieokreślonym wieku, zamknął potężne wrota krypty, odcinając raniący uszy i otępiający jazgot pracującej pełną parą fabryki czołgów. Kraj, który przeszedł od produkowania kilkuset czołgów rocznie do ponad tysiąca miesięcznie, nie mógł dłużej przejmować się subtelnościami ograniczeń emisji zanieczyszczeń i hałasu. Robotnicy w fabryce — mocno rozbudowanej — zakładali po prostu głuchosłuchy i pracowali dalej.

Oczywiście poza murami fabryki — ponieważ to były Niemcy, Niemcy były zielone, a wielu, chociaż nie wszyscy, z przywództwa zielonych zaprzedało się Darhelom — trwały bezustanne głośne protesty przeciwko jej istnieniu, jej produkcji, wysiłkowi wojennemu, poborowi… Wszystkiemu, co może przeszkadzać lewakom.

Hałas w środku krypty wcale nie był o wiele mniejszy.

Prael przeszedł do zespołu projektowego z prężnej firmy produkującej oprogramowanie. Jego zadanie było dość proste: wyprodukować pakiet programowo-sprzętowy kontrolujący czołg klasy lekkiego krążownika, wyposażony w działo klasy ciężkiego krążownika. Potrafił to zrobić, właściwie prawie już skończył. Ale reszta zespołu…

вернуться

11

Zabójcy elfów”. Elfami są Darhelowic.