I jak tchórzliwie. Krueger, choć bydlak, uczynił mnie na to za twardym. Oberst Brasche również pokazał mi, że obowiązek i odwaga biorą się z duszy. Krueger gardziłby mną, gdybym wybrał łatwiejsze wyjście. Ale Brasche byłby rozczarowany, a to byłoby jeszcze gorsze.
Dieter popatrzył Harzowi w oczy.
— Masz rację, przyjacielu. Musimy jeszcze wiele wycierpieć, zanim zasłużymy sobie na wolność i odpoczynek. Prowadź na północ.
— Bardzo dobrze, sierżancie majorze, zasłużyłeś na nagrodę. Możesz iść i ją odebrać.
Krueger zerwał się z fotela kierowcy i złapał za swój plecak. Zaczął upychać w nim dodatkowe potrzebne rzeczy.
— Okręty wroga lecą w naszą stronę, Herr Oberst — oznajmiła Anna.
— Nie wątpię, Anno. Cóż, to nie potrwa długo. Lepiej się pospiesz, sierżancie majorze.
Krueger przestał upychać plecak i ruszył między rzędem stanowisk bojowych po obu stronach kokonu. Zatrzymał się, zaskoczony, na widok czarnego prostokąta materiału leżącego na metalowej podłodze czołgu. Podobny prostokąt zdobił jego własny kołnierz, chociaż na jego widać było litery SS.
Sierżant spojrzał na Hansa. Zobaczył, że wyłóg pułkownika, tam, gdzie przedtem widniała naszywka, jest pusty.
— Dlaczego? — spytał.
— Powiedziałem ci, sierżancie majorze. Jestem teraz wolny… Cóż, prawie wolny. Wciąż pewne rzeczy mnie ograniczają. Nigdy nie chciałem znów nosić tego symbolu. Innym to nie przeszkadzało. Oznaczało dla nich coś dobrego. Dla mnie nie. Ale uznałem, że muszą go nosić i przywrócić mu honor, zrobić to dla innych.
Hans sięgnął do lewej kieszeni na piersi bluzy i wyjął z niej małe zawiniątko. Położył na poręczy fotela cienki poskładany kawałek materiału oraz kartkę papieru. Ostatni przedmiot — zdjęcie — podał Kruegerowi.
— Wygląda znajomo, sierżancie majorze?
— Może — odparł Krueger, wzruszając ramionami. — Ładna dziewczyna. Pańska żona?
— Tak, to była moja żona. Przyjrzyj się uważnie — powiedział z naciskiem Brasche. — Spróbuj sobie przypomnieć, czy już jej nie widziałeś.
— Nie mam czasu na… — zaczął Krueger i przerwał, widząc, że Brasche trzyma w ręce pistolet.
— Co to jest, do cholery?
— Kazałem ci uważnie się przyjrzeć.
Z szybko bijącym sercem Krueger znów spojrzał na zdjęcie.
— No dobrze, pewnie ją spotkałem. Ale nie wiem, kto to jest.
Brasche uśmiechnął się.
— Nie spodziewałem się, że będziesz znał jej imię, sierżancie majorze. Moja żona miała na imię Anna. Ten czołg dostał je po niej; Kruegerowi stanęło przed oczami wspomnienie małej zagłodzonej Żydówki, wykorzystywanej przez drużynę żołnierzy. Upuścił zdjęcie i sięgnął po broń.
Pistolet Hansa przemówił raz i drugi. Kruegera rzuciło na podłogę. Leżał na plecach, wykrwawiając się na śmierć.
Na chwilę sierżant stracił ostrość widzenia. Kiedy ją odzyskał, zobaczył stojącego nad nim uśmiechniętego Braschego, z pistoletem wymierzonym w jego głowę.
— To za moją żonę Annę, której nigdy nie spytałeś o imię, ty NAZISTOWSKI SKURWYSYNU!!!
Pokonani czy nie, Niemcy wciąż pozostawali dokładni. Kilka kilometrów dalej Harz i Schultz napotkali autobusy, które wracały po odwiezieniu jednej partii uchodźców po następną. Załadunek przebiegał w uporządkowany sposób i po chwili obaj stali na asfaltowym parkingu, czekając na swoją kolej. Trasa, jak im powiedziano, prowadziła przed Danię, kilka mostów, a nawet pod wodą, do Szwecji.
Dieter zatrzymał się, zanim zajął miejsce w kolejce, i rozejrzał po ojczystej krainie, której nie spodziewał się więcej zobaczyć. Nagle bez słowa ruszył w kierunku najbliższego skrawka gołej ziemi. Tam — podczas gdy Harz patrzył na niego, nic nie rozumiejąc — zaczął kopać w ziemi hełmem. Już po chwili hełm był do połowy pełny, a obok niewielkiej jamki piętrzyła się górka piachu. Dieter sięgnął do kieszeni i wyjął foliową torebkę, po czym przykrył nią ziemię w hełmie i napełnił go do końca piachem, dokładnie ubijając. Wrócił do Harza i tworzącej się kolejki, niosąc hełm za pasek.
— Czemu to miało służyć? — spytał Harz.
— Na początku, kiedy kopałem, chciałem tylko pochować Gudrun, jedyną jej część, którą mogłem pochować, tak jak należy pogrzebać każdego człowieka. Ale potem pomyślałem, że któregoś dnia dzieci zapytają nas: „Co to są Niemcy?”. I wtedy będę mógł wskazać ten hełm napełniony żyzną ziemią z domu i szczątkami najczystszego ducha i serca, jakie wydały Niemcy, chronionymi przez wojenny hełm, tak jak tylko żołnierze mogli chronić Niemcy. I wtedy być może będę umiał im odpowiedzieć.
Hans podniósł z podłogi zdjęcie Anny, które rzucił tam Krueger. Spoczywało teraz bezpiecznie w jego kieszeni, razem z małym kosmykiem jej włosów. Hans uśmiechnął się ciepło, czując tę bliskość.
Już niedługo, ukochana, już niedługo, pomyślał.
— Anno, pełna automatyka. Przygotuj się do ciągłego ognia przeciwlądownikowego. Broń bliskiego zasięgu pod twoją kontrolą. Parametry ostrzału: posleeńskie latacze i piechota.
— Tak jest, Herr Oberst — odparł czołg.
— Anno, mów mi Hans, możesz?
— Tak, Hans, mogę zwracać się do ciebie po imieniu. Hans, te posleeńskie okręty są już prawie w zasięgu i jest ich więcej niż myślałam. Ładuję ZU-PP.
— Dziękuję, Anno. Ile mamy czasu?
— Dwie minuty, Hans.
— Bardzo dobrze.
Hans wziął mały złożony kawałek materiału i zaczął rozkładać go w jarmułkę.
— Działo dowódcy — oznajmił. Z góry zsunęło się stanowisko strzelca.
Kiedy w jego celowniku pojawił się pierwszy posleeński okręt, Hans zaczął recytować.
— Słuchaj, o Izraelu… Pan nasz. Bóg… jest jedynym Bogiem…
EPILOG
Niebo skręciło się i wypaczyło. Normalne wzory gwiazd rozmyły się i znikły, kiedy z hiperprzestrzeni zaczął wyłaniać się prowadzący ludzką flotę pancernik Derflinger. Za Derflingerem pojawiły się Kaiser i Kaiserin, najnowszy supermonitor Bismarck i ciężkie krążowniki Scharnhorst, Gneisenau, Scheer i Hipper. Parsek dalej materializowała się podobna flota, a w jej składzie Musashi i Yamato, Kongo, Akagi, Kaga, Soryu i Hiryu. Między nimi, prowadzona przez okręty eskorty, wyłoniła się połączona flota transportowa.
Trzy podfloty zbliżyły się wolno i majestatycznie do celu, głównego świata znienawidzonych Darhelów. Umieszczone na jego powierzchni półautomatyczne systemy obronne usiłowały nie dopuścić ludzi bliżej. Były półautomatyczne w tym sensie, że potrzebowały żywej obsługi, która kazałaby im wszcząć walkę, ale potem walczyły na własną rękę. Tylko taka metoda ratowała darhelską „obsługę” od lintatai — katatonii i śmierci spowodowanej czynnym stosowaniem przemocy.