Выбрать главу

Drzwi zasunęły się rozdzielając nas. Znowu stałem na pomoście ruszającego wagonu. Byłem panem swojego losu – Kimś, kto zdołał zmienić scenariusz ustalonej gry, więc patrząc przez okno na Linde, która zatoczyła się i usiadła na peronie, na szczęście z dala od rekwizytu teatralnego w postaci fatalnej butelki – triumfowałem, podczas gdy wewnętrzny głos, głuchy na wszystkie argumenty, rykiem syreny alarmowej ostrzegał mnie, że wyszedłem poza ramy swej roli.

Powróciłem do przedziału na poprzednie miejsce.

12

Po doświadczeniach zgromadzonych na planie zdjęciowym przestałem wierzyć, że niedorozwój umysłowy lub psychiczna choroba, alkohol we krwi, wygórowane ambicje, nadmierna ciekawość, szalona miłość lub pragnienie odwetu nie pozwalają komuś usłyszeć głosu, który w czasie gry kieruje jego postępowaniem, i że na scenie pojawiają się niekiedy statyści i aktorzy nie wyposażeni w systemy samokontrolne, wiec postacie bezradne i – co za tym idzie – zwolnione z odpowiedzialności za fałszywe elementy gry w kreowanych przez siebie rolach.

Patrzyłem wciąż na swoje kolana. Fizyczna bliskość Pasażerki metra obezwładniała moją wolę: nawet teraz – rozpędzony powodzeniem poprzedniej “akcji" – nie byłem w stanie podjąć żadnej inicjatywy, która doprowadziłaby do zawarcia znajomości z nią i może – w dalszej perspektywie – do naszego duchowego zbliżenia. Chociaż – co uparcie akcentowałem w myśli – na czele czarnej listy wszystkich możliwych przyczyn haniebnej ucieczki z peronu stało krótkotrwałe zaślepienie w nienawiści, chęć odwetu i potrzeba ratowania męskiej godności po zdradzie Lindy, faktycznie postępowaniem moim kierował splot wielu przyczyn: alkohol we krwi, wygórowana ambicja, nadmierna ciekawość oraz – ale to już zakrawało na kpiny – miłość od pierwszego wejrzenia.

Przychodziły mi do głowy szalone myśli: zastanawiałem się, w jakiej płaszczyźnie mogłoby dojść do nawiązania równorzędnej gry pomiędzy skrajnymi postaciami powstającego superfilmu, więc między aktorką z jednej i statystą z drugiej strony. Lecz im usilniej pragnąłem doprowadzić do połączenia się naszych losów, z tym większą ostrością widziałem przepaść, jaka nas dzieliła. Należeliśmy do różnych planów: ona była Postacią, a ja fragmentem jej tła, ona żyła pod snopem blasku padającego na środek sceny, a ja w dalekiej perspektywie obrazu lub przy mrocznej jego krawędzi, w każdym przypadku tam tylko, gdzie rzadko kiedy przemknie Spojrzenie skoncentrowanego na akcji Widza.

Pod wpływem tych myśli zrozumiałem, że aby towarzyszyć dziewczynie na planie zdjęciowym, musiałbym przeistoczyć się natychmiast ze statysty w aktora, ponieważ teoretyczna możliwość, że fragment ruchomego tła, jakim dotąd byłem, mógłby zostać partnerem bohaterki filmu – była oczywiście całkiem wykluczona.

Do tego wniosku (“teraz albo nigdy") doszedłem w czasie pierwszej minuty jazdy w kierunku Kroywen – Centralu. W następnych – usiłowałem znaleźć jakiś pretekst do zawarcia znajomości z Pasażerką metra. Niestety, jak zwykle nic rozumnego nie przychodziło mi do głowy. Jak zawsze i wszędzie w tego rodzaju wypadkach (gdzie cel bywa sztucznie wywindowany na nieosiągalną wysokość) problem pierwszego zdania stawiał opór wewnętrzny proporcjonalny do wielkości zaangażowania emocjonalnego.

Lecz to pierwsze zdanie – jakiekolwiek – utorowałoby mi drogę do fabuły filmu. Otóż to! Czy byle jakim wejściem ktokolwiek zdołał kiedyś wydostać się na pierwszy plan wiecznego życia? Chciałem już zwrócić się do dziewczyny z jakąś uwagą a propos toaletowej sceny, natychmiast jednak ugryzłem się w język. Pytając wprost o nazwę narkotyku lub o czas trwania nałogu, postąpiłbym zbyt brutalnie: w najlepszym razie zyskałbym w jej oczach opinię szpicla, co doprowadziłoby do przykrego incydentu rozegranego na marginesie istotnej akcji zamiast do naszego zbliżenia.

Pozostawała jeszcze jedna, miła każdej kobiecie możliwość zwrócenia uwagi dziewczyny na jej niewątpliwe wdzięki. Trzeba by było pochwale nadać formę wyraźnie przesadną, więc niesprawiedliwą, co oblężonej dałoby pole do łagodnej samoobrony. Wtedy w potyczce słownej – od ciosu do ciosu – rozmowa uzyskałaby zawrotne tempo. W fabryce wagonów często byłem świadkiem takiego sposobu zawierania znajomości. Lecz tutaj – w nabitym ludźmi przedziale – kreując rolę pijanego uwodziciela, w przypadku zdecydowanej odprawy łatwo mógłbym stać się jednym z tych statystycznych i żałosnych natrętów, jakich nigdy nie brakowało w metrze i na których widok kobiety korzystały często z pomocy karabinierów.

Nie tędy droga! – pomyślałem trwożnie (mijała właśnie druga minuta rozpaczliwych zmagań). Każdym skopanym przez niezręczność "wejściem" pogrzebałbym raz na zawsze niepowtarzalną szansę połączenia swoich losów z życiem tej tajemniczej dziewczyny. Przez trzecią minutę szperałem gorączkowo w pamięci. Poszukiwałem najbardziej odpowiednich dla mojej sytuacji wzorów oryginalnego pojawienia się nowej Postaci w kadrze filmu i szybko doszedłem do prostego wniosku, że tutaj (w filmie trójwymiarowym) właściwe “wejście" musi być jeszcze bardziej efektowne od tego, jakim gwiazdy naszych dwuwymiarowych ekranów utrwalają się na zawsze w pamięci zwyczajnych widzów w ziemskich kinach.

Zmiażdżony celnością ostatniego wniosku, jasno wynikającego z teoretycznych rozważań, zachwiałem się na ławce i – mimo woli – podniosłem do góry głowę. Aktorka patrzyła mi w twarz nieruchomymi oczami. Natychmiast powróciłem do pozycji zasadniczej: utkwiłem wzrok w tarczy zegarka, którego sekundowa wskazówka obracała się z szaloną prędkością. Koła wagonu dudniły na szynach. Nadal byłem statystą.

Naraz – butem prawej nogi, którą trzymała na lewym kolanie – dziewczyna delikatnie trąciła mnie w kostkę. Jeszcze nie dowierzałem własnym zmysłom. Wcześniej dostrzegłem niewidoczne z daleka nieliczne piegi na jej policzkach i krople potu na czole. Ośmielony tymi dowodami niedoskonałości aktorki znowu podniosłem oczy. Wciąż uporczywie wpatrywała się we mnie. Wprawdzie delikatne piegi przy nosie dodawały uroku rysom ładnej twarzy, miała ona jednak drugi drobny feler: od czasu do czasu, jakby pod wpływem prądu, przebiegało po niej nieznaczne drgnienie.

Lecz czyżby rzeczywistość mogła być wspanialsza od najbardziej optymistycznych marzeń? Toż w czasie, gdy ja zaprzęgałem rozum do dźwigni otwierającej wrota raju, ona – zdawałoby się całkiem obojętna na duchową rozterkę statysty – podrywała mnie bezczelnie sposobem znanym w epoce kamiennej! Odprężony, chciałem już pochwalić się przed nią, że ów słynny i groźny bandyta, Carlos Ontena, o którym pisały gazety, jest moim serdecznym druhem, kiedy zobaczyłem coś dziwnego w szeroko otwartych i nieruchomych oczach. Źrenice ich ogniskowały się gdzieś daleko na ścianie. Widząc teraz wyraźnie, jak ona patrzy przed siebie, zrozumiałem wreszcie, dlaczego nie dostrzegała wcale mojej twarzy: to, co naiwnie brałem za objaw “wzajemności od pierwszego wejrzenia", było tylko reakcją jej organizmu na zastrzyk heroiny.

Wpadłem znowu w ponury nastrój. A może ona była chora i potrzebowała pomocy? Może była nieuleczalnie chora i w celu złagodzenia jakiegoś bólu lekarz przepisał [ej morfinę? Z pewnością ktoś taki – myślałem – kto wychodzi z domu i po drodze narkotyzuje się w toalecie na stacji metra, musi mieć zrujnowane życie.

Patrzyła w swój sen, aż pociąg zatrzymał się przy peronie dworca Kroywen – Central. Wtedy wstała i zgrabnym krokiem opuściła wagon. Rzecz prosta, po chwili podniosłem się z miejsca, poczekałem, aż oddaliła się na odległość kilkunastu kroków, i nie tracąc jej z oczu – ostrożnie ruszyłem za nią.