Выбрать главу

– Owszem, Panie.

– Tedy przyjdę i ożywię ją.

Uczniowie Płowego Jacka – oswojeni już z nadprzyrodzonymi zdolnościami mistrza – po emocjach wywołanych poprzednimi cudami mieli prawo przegapić jego ostatni numer.

Dwaj tylko zainteresowali się losem figowego drzewa.

– Zaprawdę powiadam wam – rzekł nauczyciel do ciekawych. (Stary człowiek prowadził nas właśnie w głąb placu, na którym wśród sztucznych pinii i palm koczowała wielka horda bezdomnych manekinów). – Gdybyście mieli wiarę, uczynilibyście nie tylko to, co się stało z bezużytecznym drzewem, ale rozkazując tej górze, aby się podniosła i runęła do jeziora, zobaczylibyście jej natychmiastowy upadek.

Dziewczyna była prawdziwa. Miała sinobiałą cerę i wygląd rzeczywistego trupa. Gdy stary człowiek wprowadził nas do zatłoczonej manekinami chaty, gdzie leżała zmarła, Płowy Jack pochylił się nad nią i rzekł:

– Ustąpcie, albowiem ona nie umarła, tylko śpi. Wy jej teraz nie jesteście potrzebni. Niechaj we śnie spoczywa do nowego poranka i dłużej, aż nastanie biały dzień.

Ojciec dziewczyny wpatrywał się w podłogę skamieniałym wzrokiem. Płowy Jack – odgadując jego myśli – raz jeszcze wskazał sztywne ciało.

– O mężu małowierny! Nakryj uśpioną, bo idzie chłodna noc.

W izbie zapanowała doskonała cisza. Widząc, że Płowy Jack sam szuka koca, niektórzy z obecnych naśmiewali się z niego po kątach. W zgiełku zmarła otworzyła oczy. Twarz jej zarumieniła się. Wstała nago i – jakby była sama w zatłoczonej izbie – założyła koszulę, po czym wyszła z chaty i zniknęła w lesie. Po raz drugi zobaczyłem ją w nocy, gdy stała na plaży wpatrzona w szeroką wstęgę świateł Kroywenu, która rozcinała przeciwległy brzeg.

Tego wieczoru, wkrótce po zmartwychwstaniu prawdziwej dziewczyny, w obozie manekinów zdarzył się jeszcze jeden rzeczywisty cud. Poprzedził go wypadek bez większego znaczenia.

Do otoczonego tłumem włóczęgów Płowego Jacka przecisnął się sztuczny kaleka. Mówiono o nim, że ręka uschła mu w momencie, gdy chciał uderzyć swoją matkę. W istocie manekin nie władał prawą protezą od czasu zejścia z taśmy montażowej. Został odlany w nieszczelnej formie. Gorąca masa plastyczna wyciekła spod prasy tłoczącej i przytwierdziła jego ramię do korpusu.

Płowy Jack mocował się przez kilka minut, zanim wydarł płat sztucznego tworzywa łączący rękę z bokiem pozornego inwalidy.

– Wyciągnij swą rękę i władaj nią swobodnie, gdyż teraz jest zdrowa tak samo jak druga – rzekł.

Po tych słowach nastąpił ów niezwykły wypadek. Wywarł on na mnie bardzo silne wrażenie, ponieważ okazało się, że dla mistrza nie ma żadnej różnicy między cudem prawdziwym a fałszywym i że to, co ja – ślepy z wyższego punktu widzenia – brałem za rzeczywisty cud, Reżyserowi świata przyszło z większą łatwością niż pozorowanie nadprzyrodzonej działalności.

W tłoku podnieconych manekinów zwróciłem uwagę na żywą kobietę, której twarz i ręce pokrywał autentyczny trąd. Klęczała za plecami mistrza i dotknęła krawędzi jego worka w chwili, gdy Płowy Jack uzdrawiał rzekomego inwalidę. Widziałem ją z odległości jednego metra, więc nie mogłem ulec jakiemuś złudzeniu: potwornie zniekształcone dłonie trędowatej odzyskały wszystkie palce i pokryły się nową skórą. Głębokie rany na jej twarzy zastąpiła nieskazitelnie gładka cera. Po kilkunastu sekundach dawne monstrum tratowane nogami sztucznych ludzi przemieniło się w zdrową i piękną kobietę.

Ale w zamęcie nikt prawie jej nie zauważył. Wszyscy poszli na plażę za uzdrowionym manekinem, a ona pozostała na klęczkach samotnie. Ponieważ mistrz również ani razu nie odwrócił się do niej, przyszło mi do głowy, że kobieta została oczyszczona niezależnie od woli nauczyciela i nawet bez jego wiedzy. Ledwie to sobie uświadomiłem, gdy Płowy Jack rzucił mi bystre spojrzenie (pierwsze od chwili opuszczenia łodzi).

– Zaiste powiadam ci – rzekł wskazując poza siebie znacząco – takiej wiary, jaką okazała ta kobieta, nie znalazłem jeszcze w Kroywenie.

Miałem wrażenie, że on śledził moje myśli. Więc ta kobieta i ja (razem z innymi – prawdziwymi rzekomo – ludźmi) dla Reżysera świata byliśmy manekinami wyższego rzędu, które on mógł uzdrawiać z taką łatwością, ż jaką każdy z nas potrafiłby oczyszczać skórę, otwierać usta i oczy, przetykać uszy oraz nakładać peruki i zdejmować więzy bezradnym plastykowym atrapom.

Zasiadł pośrodku zgromadzonego ludu. Przypatrywałem się mu z największą uwagą, nie znajdując na jego ciele żadnego niezwykłego znaku. Miał wygląd zwyczajnego prawdziwego człowieka. Ale manekiny też nie umiały odróżnić ludzi żywych od plastykowych. Porównanie to przynosiło pewność, że ze swego poziomu nigdy nie zobaczę Płowego Jacka w jego rzeczywistej postaci.

Gdy słońce zaszło poza imitacje murów północnego Uggioforte, nauczyciel wszedł do łodzi, odpłynął od brzegu i z miejsca, gdzie mógł być przez wszystkich widziany, zwrócił się do słuchaczy stojących na plaży:

– Królestwo ekranu podobne jest do roli, na której gospodarz rozsiał dobre nasienie. Lecz przyszedł nieprzyjaciel jego i posiał chwasty między ziarnami pszenicy. A gdy zakiełkowała pszenica, pokazały się i chwasty. Więc powiedzieli słudzy do gospodarza: Chcesz, to wyplenimy je. Odparł: Nie! Byście czasem zbierając chwasty nie wykorzenili razem z nimi pszenicy. Dopuśćcie obojgu społem róść aż do żniwa, a wtedy rzeknę żeńcom: Oddzielcie chwasty od pszenicy. Ziarno przenieście do gumna mojego, a chwasty wrzućcie w ognisty piec. Tak będzie przy dokonaniu świata tego. Pośle Twórca Anioły, które wyłączą złe z pośrodku dobrego.

Kazał jeszcze wiele w innych podobieństwach, a gdy dokończył tych mów i wysiadł z łodzi na brzeg, przystąpili doń uczniowie jego.

– Czemu w podobieństwach im mówisz? Odpowiedział:

– Wam dano widzieć tajemnicę królestwa niebieskiego, ale onym nie dano. Dlategoć mówię im w podobieństwach, iż patrząc nie widzą. I choć pilnie słuchają, przecie nie słyszą. Bowiem pełni się w nich proroctwo, które mówi: Patrzeć będziecie, ale nie ujrzycie. Kto może, niechaj to zrozumie.

A kiedy zapadły ciemności, po raz wtóry przystąpili do niego uczniowie mówiąc:

– Puste jest to miejsce, a i czas już przeminął. Rozpuść tedy lud, aby odszedł do Parayo lub do Lesaioli i kupił sobie żywności.

Lecz on rzekł:

– Dajcie wy im co jeść.

Odparli:

– Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby.

– Przynieście!

I rozkazawszy ludowi, by usiadł na trawie, łamał chleby i ryby i dawał uczniom, a oni ludowi. Tak nasycili się wszyscy i zostało jeszcze.

Zapłonęły ogniska. Płowy Jack dał każdemu według jego potrzeby. Siedziałem blisko niego i widziałem, jak dzielił ryby i chleb. Z przyniesionych wzorów – jak z matryc – ściągał bez końca cienkie plastykowe powłoki. Bochenki były puste w środku, a ryby przypominały zabawki ze sztucznego tworzywa puszczane na wodę przez dzieci. Rzesza manekinów otrzymała wielką liczbę atrap powielonych w zagadkowy sposób i każdy ze sztucznych ludzi mógł podnieść do gumowych ust swoją imitację chleba i ryby.

Wyciągnąłem rękę.

– Daj mi jeść.

Położył mi na dłoni kolejne powłoki ściągnięte z jednolitych wzorców. Już chciałem go spytać, czy nie ma dla mnie czegoś jadalnego, gdy poczułem ciężar, ciepło i zapach świeżego chleba oraz woń prawdziwej ryby, która po złamaniu parowała jeszcze, jakby ją wyjął prosto z wędzarni. Mogłem jeść, ale nie czułem głodu, tylko strach.

Odszedłem na drugi koniec obozu.

Płomień oświetlał skulone wokół ogniska sztuczne postacie, które rzucały nieruchome cienie na najbliższe dekoracje. Zastanawiałem się, czy gwiazdy są kroplami srebrnej farby, czy dziurkami w ciemnogranatowej kopule nieba. W tej części obozu, gdzie spędzałem noc, Scenograf rozstawił wielkie plastykowe kaktusy. Ich splątane rozgałęzienia i pękate bulwy po wrzuceniu do ognia paliły się jasnym płomieniem, ale wydzielały przy tym duszny, gryzący dym.