– Dotyczy to tych, którym wskazano głosem sumienia, by dotrzymali wierności. Dlatego powiadam wam: wszelki grzech człowiekowi odpuszczony będzie, tylko bluźnierstwo przeciwko Duchowi Scenariusza nie będzie darowane.
Wyjrzałem na plażę. Do mistrza podszedł uczeń i po dłuższej chwili wahania zapytał go:
– Kto jest największy w królestwie ekranu?
Płowy Jack wskazał na plastykowe dzieci, które pozorowały zabawę w piasku, po czym zwrócił się do swoich uczniów:
– Jeżeli nie upodobnicie się do tych dzieci, nie wejdziecie do królestwa. Bo kto się uniży jako one, ten ci jest największy na ekranie świata.
Na drodze pojawił się osobowy samochód. Ciągnął za sobą wielki obłok białego pyłu, aż zatrzymał się przy gromadzie słuchaczy. W wozie siedziały trzy porządnie ubrane manekiny. Czwarty, zmontowany za kierownicą, miał na sobie papierowy uniform szofera.
Płowy Jack rzucił im przelotne spojrzenie i zaraz nachmurzył się, lecz wrócił do przerwanego wątku:
– Zaprawdę tedy powiadam ci: Lepiej jest tobie wejść do żywota małym, chromym lub ułomnym, aniżeli dwie ręce i nogi mając, być odtrąconym. Patrzcie pilnie, abyście nie gardzili żadnym z tych maluczkich. Albowiem gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imię moje, tamem jest w pośrodku nich.
Dwa manekiny wysiadły z samochodu i podeszły do Płowego Jacka.
– Gdzie są dwaj albo trzej, tam możesz trąbić swoje, ale nie ogłupiaj całego tłumu – rzekł jeden z nich.
– Panie magistrze, czy ja mam dobrą wizję? – spytał drugi. Zdjął druciane okulary i udał, że przeciera nieobecne szkiełka. – Jak to! Więc ten osobnik nie siedzi jeszcze?
– Zapewniam pana, szanowny rektorze, że wkrótce go posadzimy – odpowiedział pierwszy typ.
Fałszywy rektor odziany był w togę wytwornie ułożoną i bogato nakropioną różnego rodzaju świecidełkami. Namiastki głównych odznaczeń zgromadził na szerokiej wstędze pod złotym napisem “Moja Magnificencja". Przy okazałym wdzianku rektora szary worek Płowego Jacka wyglądał bardzo żałośnie.
Z tłumu wyszła prawdziwa dziewczyna, której poprzedniego dnia mistrz przywrócił życie.
– To jest nasz Reżyser – przedstawiła Płowego Jacka uroczystym tonem, jakby chciała podkreślić, że przybysze mają tu pewnie kogo innego na myśli.
– Taki on Reżyser, jak ja dziewica – roześmiał się podrobiony magister.
– Zapytaj go o coś – polecił rektor.
– A co waszą magnificencję rozerwałoby nieco?
– Może legenda o początku świata?
– Służę uprzejmie…
– Ale niech wie, że wysłucham go wyłącznie z obowiązku uczestniczenia w kulturze narodowej. Gadek ludowych lubię słuchać po każdej intelektualnej uczcie, jaką przeżywam licząc grzbiety opasłych tomów zgromadzone w mojej bibliotece, ponieważ dopiero wtedy ogrom utrwalonej na papierze myśli w zestawieniu z tymi poczciwymi bajaniami daje mi właściwe pojęcie o różnicy między tytanem a baranem.
– Ja też mam słabość do tych rzewnych gadek.
– Więc na co czekamy?
Magister zwrócił się do Płowego Jacka:
– Jego magnificencja nie ma zaszczytu sam ciebie zapytać, czy twierdzisz, że wszystko, co dziś na planie stoi i co się na nim – jak mówisz – rucha, Pan twój stworzył w czasie zaledwie jednego tygodnia?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Rektor (wiedziałem coś o nim z notatek zamieszczonych w prasie) pozował na osobistość, która każdą chwilę wolną od celebrowania naukowych uroczystości poświęciłaby chętnie samej nauce. Nie miał on jednak czasu na samodzielną pracę. Nawet napis “Teoryja tytułmajców wyższych, a praktyczna sztuka dźwigania tychże" (umieszczony na grzbiecie cegły złożonej godnie w Sanktuarium Dzieł Stałych) musiał wyryć pod własnym nazwiskiem spracowaną protezą swego kolegi.
– Panie rektorze! – odezwał się z samochodu trzeci elegancko ubrany manekin.
– Słucham.
– Proszę do środka na małą pogawędkę.
Kukły uczonych wsiadły do wozu. W czasie niezgrabnie przeprowadzonego manewru zawracania szofer zjechał z drogi i zatrzymał się pod kaktusami, poza którymi znajdowało się moje legowisko. Przez otwarte okienko usłyszałem ściszony głos trzeciego manekina:
– Przykro mi, ale ja pana przestałem rozumieć.
– Tam do licha! Czy przez właściwe nam roztargnienie zwróciłem się może do tych pastuchów w jakimś obcym języku?
– Nie. Mówił pan naszym językiem.
– Więc nie dość jasno wypowiedziałem się za racjonalizmem?
– Zdumiewa mnie pan swoją lekkomyślnością. Szydząc otwarcie z nauki tego człowieka w tak licznym gronie słuchaczy, zamiast pokonać go, zjednał mu pan tylko nowych zwolenników. Trzeba nam najpierw pozyskać stado i przeciwstawić je pasterzowi, aby oddać go w ręce prokuratora bez żadnego ryzyka. Obrana przez was linia postępowania prowadzi do niebezpiecznych rozruchów.
– Ależ kochany dziekanie! Często okazuje pan trwogę na widok nawiedzonego proroka?
– Wybaczy pan, lecz ja nie znajduję folkloru w malowanej przez niego szalonej wizji świata. To skandal, żeby analfabeta, osobnik bez elementarnego wykształcenia, jakiś zarozumiały błazen chodził po całym Kroywenie i bezkarnie buntował nam mieszkańców miasta. Adolf?
– Słucham posłusznie – odpowiedział szofer.
– Zakopałeś się w piasku?
– Już ruszam.
– Wjedź na drogę i jeszcze raz zatrzymaj się przy proroku. Pokażę panom, jak należy osłabiać wiarę fanatyków.
– W tej sprawie dziś jeszcze zwołam zebranie członków naszego prezydium – zdecydował rektor.
Samochód stanął przy Płowym Jacku.
– Mistrzu! – Dziekan wyjrzał przez okienko. – Jeżeli jesteś nadprzyrodzoną postacią, Synem Widza żywego, który cię posłał na plan, abyś tutaj nauczał, jak grać i jak zasłużyć sobie na wieczne życie, przekonaj wszystkich o tym, że jesteś mesjaszem, uczyń jakiś cud w naszej obecności.
Na plaży zapanowała głęboka cisza. Nauczyciel wolno obrócił głowę do fałszywych kapłanów myśli.
Wam nie okażę znamienia.
– Bo nie potrafisz!
– Słyszeliście? Kamień odrzucony przez budowniczych stał się głową węgielną. A kto by padł na ten kamień – roztrąci się, a na kogo by on upadł – zetrze go!
– Czy to samo powiesz gubernatorowi Kroywenu, gdy przyjdzie pora płacenia podatku? Jak myślisz, godzi się dawać władzom czynsz czy nie?
– Czemu mnie wciąż kusicie, obłudnicy? Pokażcie mi monetę, to wam powiem.
Gdy podali mu grosz, zapytał:
– Czyjże to obraz i napis?
– Gubernatora.
– Oddajcie tedy gubernatorowi, co do niego należy, a Widzowi, co Jego jest. Ślepi wodzowie, którzy przecedzacie komara, a wielbłąda połykacie!
W gromadzie odezwał się groźny szmer. Samochód przejechał wolno między stłoczonymi na drodze manekinami. Kiedy zniknął za parawanem sztucznych palm, do Płowego Jacka podszedł jeden z jego uczniów i zapytał:
– Wiesz, że uczeni w piśmie usłyszawszy tę mowę zgorszyli się?
A on rzekł:
– Wszelki rodzaj, którego nie szczepił Ojciec mój niebieski, wykorzeniony będzie. Ślepi niewidomych prowadzą w dół. Zaniechajcie ich, bo powiadam wam, iż z każdego słowa próżnego, wypowiedzianego na planie, zdacie sprawę w sądny dzień.
Przed południem Płowy Jack zaprowadził swój lud w inne strony. Przez kilka godzin towarzyszyłem mu w obchodzie zdjęciowego planu. Najpierw, omijając Parayo, poszliśmy brzegiem Vota Nufo na plaże zajmowane przez bogatych mieszkańców Aiwa Paz. Za wylotem mostu przy Trzydziestej Ulicy, gdzie znowu otoczyły nas dekoracje, minęliśmy makietę luksusowego campingu, w którym sztuczna służba ubrana w papierowe liberie kręciła się wokół młodego pana.