Выбрать главу

Młodzieniec ów miał ciało wykonane z najlepszego gatunku tworzywa sztucznego i – co okazało się wkrótce – trzymał w ręku trzecią część akcji wszystkich przedsiębiorstw zlokalizowanych na Dolnym Riwazolu (gdzie stały same dekoracje) oraz był właścicielem ośmiu bardzo drogich hoteli wypoczynkowych, których malownicze, wyniosłe tarcze wysuwały się na czoło sztucznego Aiwa Paz.

Kiedy kolumna statystów tratowała zielone wióry imitujące trawę przed jego campingiem, młodzieniec zawołał do Płowego Jacka:

– Nauczycielu dobry! Co mam czynić, aby dostać się do nieba i żyć w nim wiecznie?

Dlaczego nazywasz mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Widz, bowiem od jego łaski zależy wszystko. A jeśli sam nie wiesz, co czynić, lecz chcesz wejść do żywota, przestrzegaj przykazań.

– Jakich?

– Nie zabijaj i nie kradnij. Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu i miłuj każdego, jak siebie samego.

– Przykazania te szanowałem od wczesnej młodości, więc czego mi brakuje?

– Jeśli chcesz być doskonałym, idź, sprzedaj swoje majętności, rozdaj pieniądze ubogim i przyszedłszy na pierwszy plan, naśladuj mnie. Porzuć wszystko, co tu masz, dla skarbu w niebie.

Po wysłuchaniu tej dobrej rady młodzieniec bardzo się zasmucił. Ciężko mu było wstać z fotela, w którego siedzeniu ukrył wszystkie papiery wartościowe pozorujące jego znaczny majątek.

– Zaprawdę powiadam wam – rzekł mistrz do statystów – iż z trudnością ten wejdzie do królestwa.

A gdy wprowadził swych uczniów w głąb Aiwa Paz, gdzie namalowane na płótnach tandetne obrazy kosztownych domów imitowały wille arystokracji miejskiej, zatrzymał się przy makiecie okazałej siedziby i dodał:

– Bo na tym planie łatwiej wielbłądowi przez ucho igielne przejść, niż bogatemu pozyskać łaskę Widza. Tedy wielu pierwszych będzie ostatnimi, zaś ostatnich pierwszymi. A z mnóstwa wezwanych niewielu wybranych spodoba się Panu i przed innymi wejdzie do królestwa.

I stało się, że gdy Płowy Jack chodził po dzielnicy pozornego dostatku, podszedł doń jakiś plastykowy sługa.

– Pan mój siedzi nad pustą butelką i wielce się trapi – rzekł. – Lecz jeśli możesz, wstąp do naszego domu, połóż swą rękę na wszystkich kieliszkach i z próżnego napełnij je.

Nauczyciel nie zgromił zuchwałego szydercy.

– Chcę – powiedział. – Przyjdę i pocieszę go.

Lecz kiedy wszedł do makiety domu ponurego pana i usiadł za stołem w towarzystwie swoich uczniów i kilku kapłanów, przez drugie drzwi do izby wtłoczyła się zgraja ciemnych typów z nieuchwytnym gangsterem Dawidem Martinezem na czele. Wszyscy zaraz wyciągnęli ręce z pustymi szklankami, zaś Płowy Jack ujął w dłoń butelkę po whisky i uważnie przechylił ją nad każdym naczyniem. Większość szklanek nadal pozostała pusta – sobie tylko i mnie oraz kilku żywym uczniom nauczyciel nalał z pustej butelki prawdziwego alkoholu.

Sztuczni opilcy chwalili mistrza, a on kazał im w podobieństwach, dolewał i sam zaglądał do szklanki. W tym czasie szpiegujący go kapłani szemrali między sobą po kątach:

– Czyż to nie Carlos Ontena tam siedzi?

– To on.

– A ten drugi, w czarnym sombrero na głowie? czy nie nazywają go Dawidem Martinezem?

– Tak go wołają.

– Więc z bandytami pije nauczyciel ich! Płowy Jack zaraz uciszył te gadki:

– Zdrowi nie potrzebują lekarza, ale ci, co się źle mają – rzekł.

Po tej uwadze Płowy Jack opuścił dom Martineza. Pociągnął wszystkich z powrotem do Parayo, gdzie był jego rodzinny dom. Ale tam – w oczach bliskich sąsiadów, którzy znali go od wczesnego dzieciństwa – nie uzyskał uznania ani szacunku.

Na jego widok ludzie wzruszali ramionami i szeptali między sobą:

– Czyż to nie jest syn owego cieśli, co ma warsztat za piekarnią? Przecież ten chłopak wychowywał się na ulicy razem z naszymi synami i córkami. Obserwowaliśmy go przez całe życie i wiemy o nim zbyt wiele, by sądzić, że przerósł nas.

W Parayo Płowy Jack nie dokonał cudu. Rozpuścił lud i wyszedł z osiedla. Na polu zatrzymał uczniów, jakby się gotował do dłuższego kazania. Ale uśmiechnął się tylko, machnął ręką i zgarnął nią z ust długie włosy, by rzec:

– Nikt nie jest prorokiem w swym domu ani w rodzinnym kraju.

16

W upalnej porze górowania słońca na szlaku z Parayo do brzegu Vota Nufo mistrz zszedł z rozpalonej drogi i siadając w cieniu prawdziwych drzew, gdzie też spoczęli jego najpilniejsi uczniowie i słuchacze, powiedział cicho, jakby do samego siebie: – Przyszedłem, ale nie poznali mnie – po czym głośno zapytał:

– Za kogo mnie ludzie biorą?

– Jedni widzą w tobie proroka – rzekł ktoś – a inni oszusta.

– A dla was kim jestem? Odpowiedział mu śmiały głos:

– Tyś jest Reżyser świata, on syn Widza żywego.

– Błogosławionyś, uczniu mój, za te słowa, bowiem tego ciało ani krew nie objawiły tobie, tylko mój Ojciec, który spogląda na ekran świata.

Po tej pochwale Płowy Jack przykazał uczniom, aby nikomu nie mówili, iż on jest Reżyserem ziemskiego widowiska. Przepowiedział im też, że Reżyser zostanie wydany statystom, gdyż musi umrzeć, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie i zamieszka z nimi przez wszystkie dni aż do skończenia świata. Jak każda postać, której grę wieńczy szyderstwo pozornej klęski, on również pozna gorycz porażki i przeżyje mękę śmierci, by dusza powstającego na planie dzieła zapanowała nad jego ułomnym ciałem.

– Dlatego – podjął po chwili namysłu – jeśli kto chce iść moim śladem, niechaj się zaprze siebie samego. Cóż bowiem pomoże człowiekowi, choćby i cały świat pozyskał, jeżeli zgubi duszę i wstanie pusty na dzień Montażu Ostatecznego. Lecz kto by stracił swą duszę dla mnie, znajdzie ją w sobie i na ekranie w oczach sprawiedliwego Widza.

Wkrótce po południu Płowy Jack pożegnał uczniów i odszedł. Przedtem zapowiedział, że będzie na nich czekał o zachodzie słońca na wierzchołku góry pod Pial Edin.

Kiedy ostatni słuchacze zeszli w dół do mostu przy Dwudziestej Ulicy, zostałem sam pod drzewem na zboczu wzniesienia, skąd roztaczał się rozległy widok na przeciwległy brzeg jeziora. Patrzyłem ponad rzeczywistą wodą w stalową dal Uggioforte pociętą kolumnami prawdziwych drapaczy chmur. Wieżowce centrum Kroywenu stały w pełnym blasku słońca i pod czystym błękitem nieba, zaś nad resztą zachodniego horyzontu wisiały w kilku warstwach białe skłębione obłoki i czarne chmury. Wkrótce w granatowej zasłonie utkwiły wierzchołki wszystkich gmachów należących do autentycznego Śródmieścia.

Cały ten podniebny las wzniesiono dla kilkorga głównych bohaterów filmu, którzy nie mogli nawet wiedzieć o tym, że wszystko tu obraca się wokoło nich i że dla nich zbudowano sześciomilionowe miasto. Nie mogli tego wiedzieć, ponieważ gdyby znali prawdę, przerażeni nią, nie potrafiliby żyć autentycznie.

Ta refleksja – poprzez myśl o Muriel – podsunęła mi zaraz obraz Lindy, przywracając w jednej chwili pamięć wielu spędzonych z nią szczęśliwych dni. Odczułem gwałtowną potrzebę spotkania ze swoją dziewczyną oraz lęk przed aresztowaniem, którego nie doznawałem w obecności Płowego Jacka. Postanowiłem zadzwonić do Lindy z pierwszej napotkanej po drodze budki telefonicznej.

W momencie podejmowania tej decyzji usłyszałem za sobą jakiś podejrzany szmer. Wstając szybko z trawy, uderzyłem głową w coś twardego, co natychmiast znikło z pola mojego widzenia. Myślałem, że zderzam się z konarem drzewa, ale była to broda pochylonego nade mną manekina, który przewrócił się znokautowany silnym ciosem.

Sztuczny mężczyzna nie dawał znaku życia. Leżał nieruchomo na wznak w trawie stratowanej przez uczniów Płowego Jacka. Był ubrany w trójbarwny mundur zawodowego szofera jakiejś instytucji. Miał roztrzaskaną maskę twarzy, z czego wynikałoby, że popełniłem kolejne nieumyślne morderstwo.