Выбрать главу

Zgłoszony przez rektora projekt poddano głosowaniu i kardynał przyjął go jednomyślnie. Jego eminencja zaznaczył przy tym, iż wśród uczniów otaczających wywrotowca duchowieństwo ma już jednego przekupionego człowieka. Wówczas rektor zwrócił uwagę kardynała na pewne bardzo poważne niebezpieczeństwo.

– Chodzą słuchy – rzekł – iż dwaj uczniowie proroka oraz dwaj inni jego słuchacze (spoza dwunastoosobowej grupy najaktywniejszych fanatyków) noszą się z zamiarem napisania Nowego Testamentu. W dokumencie tym naoczni świadkowie wypadków mają przekazać przyszłym pokoleniom całą prawdę o życiu i śmierci Reżysera świata. Ponieważ kościół nie zdoła wytępić wszystkich zwolenników proroka, należałoby przynajmniej odszukać czterech przyszłych ewangelistów i razem z inspiratorem groźnego ruchu wtrącić ich do wiezienia.

Po wysłuchaniu tej uwagi kardynał roześmiał się od ucha do ucha. Jego wesołość spowodowały dwie przyczyny i dlatego chichotał z podwojoną mocą.

– Po pierwsze – zawołał z oratorską werwą – kto tu mówi o więzieniu? A po drugie, nie ma podstaw do lęku przed ewangelistami.

– Więc o czym my tu właściwie mówimy, jeśli nie o potrzebie natychmiastowego zamknięcia tych ludzi? – zaniepokoił.się rektor.

– Mówimy o konieczności wykonania wyroku śmierci na nieprzejednanym wrogu kościoła – wyjaśnił kardynał.

– Czy nie wystarczy zażądać, aby skazano go na dożywotnie więzienie?

– Nie wystarczy, ponieważ spoza więziennego muru uzurpator mógłby dalej rozsiewać swe zatrute ziarno. Jedynie najwyższy wymiar kary może ujawnić całkowitą bezsilność rzekomego mesjasza, co skompromituje go w oczach dotychczasowych wyznawców.

– Jednakże my nie realizujemy swoich celów metodami typowymi dla duchowieństwa, którego miłosierdzie, akcentowane w programie, znalazło już swój wyraz w licznych aktach bestialstwa i krwawego terroru.

– Dlatego nie wtrącajcie się do tej sprawy. Kościół bierze na siebie odpowiedzialność za oskarżenie Płowego Jacka.

Kardynał nie sprecyzował bliżej, jaką odpowiedzialność ma tutaj na myśli. Powrócił zaraz do tematu przyszłych ewangelistów. Zdaniem prałata ludzi tych w ogóle nie należało prześladować, ponieważ z ich strony kościołowi nie groziło żadne niebezpieczeństwo.

– Oni was zrujnują! – prorokował rektor.

– Wstanę od tego stołu – zażartował kardynał – jeśli uczniowie Płowego Jacka wyjmą nam z kasy bodaj jednego miedziaka. Ogłaszając drukiem prawdę o życiu i nauce Zbawiciela, ewangeliści – zamiast nas skompromitować w oczach wszystkich wiernych, co oczywiście leży w ich planach – dadzą nam takie dochody, jakich nie miała dotąd żadna finansowa potęga świata.

– Wasza eminencja lekkomyślnie patrzy w przyszłość. Przecież po uzupełnieniu starej Biblii księgami Nowego Testamentu każdy będzie miał możliwość przeczytać je i dojść do wniosku, że wypaczony ceremonialnymi i administracyjnymi naroślami złoty gmach kościoła niewiele ma wspólnego z nauką głoszoną przez Zbawiciela.

– Prawie nikt Sam nie przeczyta Ewangelii.

– Dlaczego? Przecież ktoś, kto serio traktuje swoją wiarę, ma nie tylko prawo, lecz i obowiązek czerpać wiedzę bezpośrednio ze źródła stosunkowo najbardziej wiarygodnego, jakim stanie się ogłoszona drukiem nauka samego Mistrza. Sądzę zatem, że gdy tylko nowa Biblia ukaże się w księgarniach, każdy wierny, choćby był biedakiem i musiał zdjąć z siebie ostatnią koszulę, sprzeda ją i pobiegnie do…

– …kościoła, aby złożyć pieniądze na naszej tacy i upaść przed nami na kolana, ponieważ w świadomości wiernego nie Zbawiciel jest Bogiem, lecz sam kościelny gmach – dokończył kardynał pieszczotliwym głosem.

17

Kiedy arcykapłan Kroywenu odkrywał kolejne karty przed uczonym w piśmie rektorem, wstałem od stołu, wyszedłem przed makietę siedziby fałszywego prałata i wsiadłem do wozu rektora. W stosunku do protezy uczonego nie miałem żadnych skrupułów: postanowiłem zabrać mu samochód.

Pojechałem szybko Dziesiątą Ulicą w kierunku Vota Nufo. Minąłem szereg sztucznych ogrodów oraz dekoracje ustawione w strefie przejściowej i dopiero w rejonie Szóstej Alei, którą z obu stron otaczały autentyczne domy, zatrzymałem się przy stacji metra, gdzie dostrzegłem prawdziwy automat telefoniczny.

Zadzwoniłem do centrali w Temalu, prosząc o połączenie z Lindą,.

– Tinazana ma urlop – usłyszałem w słuchawce głos znajomej telefonistki.

– Nie ma jej u was? – zdziwiłem się i zaraz przypomniałem sobie, że Linda sama mi mówiła o tygodniowym zwolnieniu z pracy.

Wykręciłem numer domowego telefonu Lindy i długo czekałem, nie mając pewności, czy jej aparat jest prawdziwy.

Słuchawkę podniósł młodszy brat Lindy. Powiedział, że jego siostra pojechała w południe do Dolly i dotąd nie wróciła jeszcze. Wiadomość tę przyjąłem z ulgą, ponieważ ogarniał mnie coraz większy niepokój na myśl o naszym rozstaniu i zranionej nodze Lindy. Na szczęście rana nie była groźna, skoro Linda mogła złożyć wizytę znajomym z Uggioforte. Ale mieszkania Yorenów z pewnością nie łączyła ze Śródmieściem żadna linia telefoniczna. Czułem też lęk przed policją drogową i karabinierami. Nie wyobrażałem sobie, co pocznę, gdyby jakiś żywy funkcjonariusz prawa zainteresował się skradzionym wozem i pod mundurem rektorskiego szofera rozpoznał Carlosa Ontenę.

W drodze do Yorenów zatrzymałem się przed barem na rogu Dwudziestej Ulicy, gdzie już raz słuchałem kazania Płowego Jacka. Wypiłem tam dużą whisky. Pojechałem dalej Szóstą Aleją, lecz – aby spojrzeć na dom Lindy – przed kolejną stacją metra skręciłem w głąb Dwudziestej Dziewiątej Ulicy. Opuszczając obszar zabudowany prawdziwymi wieżowcami, poczułem się bezpieczniej. Po stronie dekoracji ruch na chodnikach pozorowały manekiny.

Minąłem dom Lindy, niezdecydowany, czy wejść na górę, czy szukać jej u Yorenów, gdy nagle zobaczyłem ją w grupie sztucznych ludzi. Siedziała na wysokim stołku w barze u Calpata. Wjechałem wozem na chodnik i zaparkowałem go akurat w tym miejscu, gdzie we wtorek Płowy Jack postawił na nogi i uruchomił kukłę sparaliżowanego nędzarza.

– Ledwie cię poznałam! – zawołała na mój widok.

Słowa te słyszałem już raz w Temalu. Wszedłem do baru witany nie tylko zdumionym okrzykiem Lindy, ale też niskim ukłonem sztucznego wykidajły i życzliwym zaproszeniem samego Calpata, któremu w peruce bardziej było do twarzy. Whisky dała mi o sobie znać w samą porę: czułem już w żyłach obieg wypitego alkoholu.

Podałem Lindzie rękę i widząc, że wcale się nie cofa, szybko pocałowałem ją w usta.

– Co ty masz na sobie? – spytała niespokojnym głosem.

– Kochana – szepnąłem – strasznie cię przepraszam za ten głupi numer w metrze.

– Właśnie!

– Noga cię nie boli?

Wstała ze stołka.

– Dlaczego wczoraj nie wysiadłeś razem ze mną?

– Zegarek spadł mi z ręki na pomoście wagonu, a kiedy wróciłem do środka, dri. – wi zasunęły się, zanim zdążyłem wyskoczyć na peron – powiedziałem płynnie.