Выбрать главу

Barman nazywał się Calpat i był właścicielem tego lokalu. Przy bufecie wisiała na długim gwoździu tabliczka z wydrukowanym przez niego znanym retorycznym pytaniem: “Jeżeli jesteś taki mądry, to dlaczego nie jesteś bogaty?", które wskazywał on czasami swym bardziej hałaśliwym gościom. Byłem przy tym, gdy przed rokiem Płowy Jack dopisał w milczeniu na tej tabliczce pytanie skierowane do barmana:,,A ty – jeśli jesteś taki bogaty, to czemu nie jesteś szczęśliwy?" Na tym samym gwoździu, przysłaniając sobą teksty obu pytań, wisiała teraz zaginiona peruka barmana. Już chciałem mu wskazać przedmiot jego długotrwałych poszukiwań, kiedy do baru wszedł Płowy Jack.

– Szanuję was wszystkich, którzy pozostajecie w cieniu – powiedział.

Przybył w towarzystwie kilkunastu manekinów. Na jego widok instynktownie (czy to pod wpływem obawy, że w końcu zapyta mnie o pochodzenie czerwonej plamy na koszuli, dostrzeżonej u Yorenów, czy też kierowany niechęcią do wysłuchiwania dalszego ciągu przepowiedni na mój temat) ukryłem się za gazeta rozpostartą przez sztucznego sąsiada, chociaż wykluczałem możliwość, że prorok przywoła tu policję lub karabinierów.

– Jeżeli mnie też szanujesz – rzekł barman – to spraw, by włosy odrosły mi na głowie.

– A wierzysz, że mogę to uczynić?

– Ufam ci, Panie. Ty to potrafisz.

Płowy Jack zmierzył barmana długim, poważnym spojrzeniem. Kazał mu stanąć pod tabliczką, gdzie namaścił klejem jego plastykową czaszkę i założył na nią perukę zdjętą z gwoździa. Tak ozdobionego skierował za ladę mówiąc:

– Szynkarzu, już nie zaświeci łysina twoja. Licz dalej swoje pieniążki i wracaj do statków.

Owłosiony nagle właściciel baru rzucił się do nóg Płowego Jacka, który uciszył go nieznacznym ruchem dłoni.

– Zaś o tym – rzekł – com ci tu uczynił pozornie, nie trąb zaraz dookoła siebie, wołając wszędzie głosem wielkim: “W jednej chwili czupryna mi odrosła!" W myśli tylko dziękuj Temu, który mię tu posłał – On to bowiem posadził ci na głowie włosy.

Tak kazał. Ale ledwie wyszedł, kiedy barman przeleciał między stolikami i wszystkim rozpowiedział o całym wypadku.

A gdy Płowy Jack mówił jeszcze o Tym, który go tu posłał, przybiegli z ulicy sztuczni ludzie i pokazywali palcami barłóg rozłożony na chodniku, gdzie od lat dogorywał sparaliżowany starzec. Uciszyli tam zaraz wszyscy luźniej związani z barem biesiadnicy i każdy, kto miał oczy do patrzenia, zobaczył, jak ich nauczyciel potarł dłonią obie nogi i ręce dotknięte nieuleczalną chorobą. Po złamaniu czwartego kawałka drutu (bardzo już rdzą osłabionego), jakim członki starego manekina były przymocowane do kamiennej płyty, Płowy Jack wyprostował się nad powalonym niemocą ciałem.

– Nędzarzu, ja do ciebie mówię. Wstań! Zabierz stąd łachmany swoje i idź.

I stało się, gdy tak przemówił, że chromy podniósł się lekko. Stamtąd Płowy Jack chciał dostać się na drugą stronę ulicy. Lecz już w połowie jezdni drogę zastąpił mu trędowaty.

– Panie! – zawołał. – Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.

Cierpiący na straszną chorobę manekin miał na sobie tylko cienką powłokę z nałożonymi na niej plastykowymi imitacjami okropnych ran i wrzodów oraz slipy. Te slipy naniesione były w ostatniej natryskowej warstwie, co wyszło na jaw dopiero w momencie, gdy Płowy Jack mówiąc: – Chcę, bądź oczyszczony! – szarpnął za naddarty róg szpetnej powłoki i ściągnął ją gładko z całej figury trędowatego, niestety, razem z namalowanymi na wierzchu slipami! Rozdarta gumowa powłoka – kurcząc się – świsnęła gdzieś i przepadła.

Stali tak przez chwilę obok siebie w blasku zachodzącego słońca, pośrodku zatarasowanej jezdni: Płowy Jack w swym starym worku, z potężnym łańcuchem na biodrach i goły manekin o śnieżnobiałej skórze, aż zajściem, zainteresowali się dwaj sztuczni policjanci.

Jeden biegł ku nim z pałką wzniesioną do ciosu, a drugi z gotowym do wyrwania kartki bloczkiem mandatowym. Płowy Jack skarcił jednego i drugiego, po czym powiedział:

– Pójdziecie za mną, a uczynię was łowcami statystów.

I stało się, że ci dwaj, gdy tak do nich przemówił, ukryli wstydliwie narzędzia swoje i posłusznie ruszyli za nim.

Dwaj ślepcy dopadli Płowego Jacka dopiero po drugiej stronie ulicy. Obaj mieli oczodoły zalepione wodną farbą, źle rozprowadzoną na plastykowych maskach.

– Wierzycie, iż mogę to uczynić? – spytał.

Odparli:

– Owszem, Panie!

– Tedy przemyjcie oczy wasze w wodzie deszczowej, która się zebrała w najgłębszym rynsztoku.

Uczynili, co kazał.

A gdy otworzyły się ich oczy, Płowy Jack przygroził im surowo, mówiąc:

– Dbajcie, aby nikt się o tym nie dowiedział.

Ale oni obracali jęzorami dopóty, aż utworzyło się czwarte zbiegowisko.

I rozchodziła się wieść o nim po całym Kroywenie: dookoła Yota Nufo, od Uggioforte do Aiwa Paz i od Riwazolu do Tawedy, a i dalej jeszcze – aż po sam Quenos.

A on stał pośrodku mnóstwa i nauczał je, mówiąc:

– Grajcie, albowiem przybliżył się wiek gotowości tego widowiska i nadchodzi dzień Montażu Ostatecznego. Szukajcie prawdy we własnych sercach, bo ona was wyswobodzi. Wiara w Wewnętrzny Głos przeniesie was na ekran świata, na którym rychło spocznie oko Widza. Tam żyć będziecie wiecznie, jak na tej scenie, która dziś leży u Jego nóg.

Błogosławieni statyści, gdy nie wychodzą na pierwszy plan. Cisi pozostaną na ekranie świata. I ci, co się smęcą, pocieszeni będą, bo ich me dosięgną nożyce Montażysty. Lecz nie mniemajcie, iż ja mam moc zmieniać prawa filmowej gry albo w imieniu Widza darować wam popełnione w sztuce aktorskiej błędy.

Słyszeliście, gdy mówiono dawniej: “Bądź Wola Twoja". A ja wam powiadam, iż każdy aktor lub statysta, który na planie zdjęciowym sprzeciwi się własnemu sumieniu i zagra niezgodnie z Duchem Scenariusza, zostanie wycięty z ujęcia i rzucony w ciemności zewnętrzne. Jeżeli zatem gorszy cię twe prawe oko – wyłup je, a jeśli cię gorszy prawa ręka – utnij ją: pożyteczniej jest bowiem dla ciebie, aby zginał jeden z twych członków, niż gdyby cała twa postać została usunięta z sekwencji tego filmu przy jego Montażu Ostatecznym.

Widz nie oceni cię za wyznaczoną rolę, tylko za walory twej gry w ramach otrzymanego talentu, którego zdasz sprawę w sądny dzień. Dlatego powiadam wam: nie zbierajcie sobie skarbów na scenie, gdzie mól i rdza zniszczy wszystko i gdzie – oprócz waszej wiary w skarby – wszystko fałszywe jest. Spójrzcie na ptaki, iż nie sieją ani żną, ani zbierają do gumien, a Twórca wasz żywi je. I po co się martwicie o odzienie? Przypatrzcie się liliom polnym, jak rosną: nie haftują ani przędą. A czyż królowa piękności w całej swej sławie bywa tak przyodziana jako jedna z nich?

Jeżeli tedy trawę polną, która dziś jest, a jutro bywa w piec rzucona, Ojciec mój tak ubiera, czy nie bardziej zadba o was, o mało wierni!

Gazeta, za którą schowałem się przed Płowym Jackiem, nagle zainteresowała mnie. Przypadkiem była prawdziwa i zawierała najnowsze wiadomości. Tkwiła w szeroko rozłożonych dłoniach mojego czarnego sąsiada. Jego szklane oczy Wpatrywały się w papier pokryty rzeczywistym drukiem równie bezmyślnie, jak oczy dwóch innych manekinów, którym uliczny sprzedawca za plastykowe krążki wsunął do rąk imitacje ostatniego wydania “Kroywen – Expressu". Jedyny prawdziwy egzemplarz gazety, jaki trafił do baru, złapał zaraz kauczukowy Murzyn.

Gdy czarny obrócił płachtę gazety na drugą stronę, zobaczyłem nagłówek wydrukowany wielkimi literami:

ZUCHWAŁY NAPAD RABUNKOWY W CENTRUM KROYWENU

Przekonany, że dziennik donosi o moich popisach, niespokojnie przywarłem wzrokiem do szpalty, lecz zaraz zdziwiłem się, bo w artykule była mowa tylko o kolejnej udanej akcji słynnego gangstera Dawida Martineza: