Выбрать главу

Nie znając celu naszej wyprawy, od kilku minut krążyłem dookoła ronda przy Osiemnastej Alei.

– Kardynał ma swe dobra przy Dziesiątej Ulicy ^ podsunął mi spokojnie. – Czy nigdy nie bywałeś ze mną u jego eminencji?

– Nigdy. To Adolf woził waszą magnificencję na ceremonie do dóbr jego eminencji.

– Zawsze mylą mi się wasze poczciwe gęby. Dzisiaj ciebie potrzebuję, bo jedziemy z ważną misją, której przebieg musi być protokołowany, a Adolfa, jak wiesz, psami z wozu nie wyszczuje, taki ambitny z niego kierowca. Kardynał ucztuje już pewnie. Ten bałwan słowa z nikim nie zamieni, dopóki nie właduje sobie do kałduna fury smakołyków zakupionych w południe za pieniądze rzucone po rannej mszy na tacę przez głodujących wiernych.

Wyjechałem z ronda i Osiemnastą Aleją, mijając szereg wysokich dekoracji, dotarłem do Dziesiątej Ulicy, gdzie zaparkowałem samochód przed makietą wskazanej przez rektora siedziby. Imitację pałacu kardynała łatwo było poznać z daleka po nadmiarze koronkowych ozdób, które dekorator ochlapał srebrnymi i złotymi farbami. Tandeta zagnieżdżona w każdym kącie tej prowizorki dała mi pojęcie o guście jej gospodarza.

Palony ciekawością, co też proteza rektora świeckiej uczelni może mieć do namiastki kardynała Kroywenu, wszedłem za rektorem do obszernego pudła i w charakterze protokolanta zająłem z nim miejsce przy suto zastawionym stole naprzeciwko niemiłosiernie grubej kukły kardynała.

Fotel fałszywego prałata z trudem utrzymywał ciężar najistotniejszej – trawiennej – części jego upiornie zniekształconego tuszą ciała. W opasłym brzuchu imitacji tego dostojnika kościelnego musiały pomieścić się atrapy wyszukanych potraw tłoczone do łakomych ust drżącymi z podniecenia protezami rąk, którymi kardynał zgarniał z półmisków wciąż nowe góry “chleba naszego powszedniego".

W czasie pierwszej godziny ucztowania rektorowi ani razu nie udało się odwrócić uwagi kardynała od sztucznych dań wnoszonych nieustannie do pudła sali przez ubranych w papierowe liberie lokajów. Na zaczepki jego pozornej magnificencji jego fałszywa eminencja odpowiadał wzmożoną aktywnością gastronomiczną.

O wpół do trzeciej kardynał podał rektorowi rękę do ucałowania, co oznaczało, że jego eminencja schodzi już z nieba na ziemię, aby w czasie luki między biesiadami spojrzeć nieco łaskawszym okiem na sprawy doczesne. Natychmiast przystąpiłem do czynności protokolarnych.

Najpierw strony wymieniły poglądy na całokształt stosunków między nauką a kościołem i bez dyskusji orzekły zgodnie, iż jedna strona ma drugą dokładnie tam, gdzie druga pierwszą i gdzie jest ciemniej niż u Murzyna w piwnicy. Lecz – i to “lecz" w protokole kazano mi podkreślić – w obliczu wspólnego wroga, jakim zarówno dla uczonych w piśmie, jak i dla kapłanów jest uliczny prorok, strony muszą się zjednoczyć, by skutecznie oskarżyć Płowego Jacka przed generalnym prokuratorem Kroywenu.

Następnie kardynał wyraził zadowolenie z powodu nieobecności w mieście gubernatora i stwierdził, iż władza administracyjna, skupiona w rękach prokuratora generalnego, powinna wystarczyć do realizacji celu wytyczonego już dawniej przez duchowieństwo wspomagane działalnością naukowych aktywistów. Ostatnie słowa prałata były ukłonem w stronę rektora, toteż po przyjęciu tezy, iż zarażonego szaloną myślą Płowego Jacka należy odizolować od reszty społeczeństwa, gdy przyszła pora na wolne wnioski, jego magnificencja – doceniając ten gest – zgłosił projekt, aby rolę przewodnią w procesie proroka przyjęło na siebie duchowieństwo, ponieważ przedstawicieli nauki cechuje zwykle lekceważący stosunek do tych przeciwników ideowych, do których kościół odnosił się zawsze z właściwą sobie nienawiścią.

Zgłoszony przez rektora projekt poddano głosowaniu i kardynał przyjął go jednomyślnie. Jego eminencja zaznaczył przy tym, iż wśród uczniów otaczających wywrotowca duchowieństwo ma już jednego przekupionego człowieka. Wówczas rektor zwrócił uwagę kardynała na pewne bardzo poważne niebezpieczeństwo.

– Chodzą słuchy – rzekł – iż dwaj uczniowie proroka oraz dwaj inni jego słuchacze (spoza dwunastoosobowej grupy najaktywniejszych fanatyków) noszą się z zamiarem napisania Nowego Testamentu. W dokumencie tym naoczni świadkowie wypadków mają przekazać przyszłym pokoleniom całą prawdę o życiu i śmierci Reżysera świata. Ponieważ kościół nie zdoła wytępić wszystkich zwolenników proroka, należałoby przynajmniej odszukać czterech przyszłych ewangelistów i razem z inspiratorem groźnego ruchu wtrącić ich do wiezienia.

Po wysłuchaniu tej uwagi kardynał roześmiał się od ucha do ucha. Jego wesołość spowodowały dwie przyczyny i dlatego chichotał z podwojoną mocą.

– Po pierwsze – zawołał z oratorską werwą – kto tu mówi o więzieniu? A po drugie, nie ma podstaw do lęku przed ewangelistami.

– Więc o czym my tu właściwie mówimy, jeśli nie o potrzebie natychmiastowego zamknięcia tych ludzi? – zaniepokoił.się rektor.

– Mówimy o konieczności wykonania wyroku śmierci na nieprzejednanym wrogu kościoła – wyjaśnił kardynał.

– Czy nie wystarczy zażądać, aby skazano go na dożywotnie więzienie?

– Nie wystarczy, ponieważ spoza więziennego muru uzurpator mógłby dalej rozsiewać swe zatrute ziarno. Jedynie najwyższy wymiar kary może ujawnić całkowitą bezsilność rzekomego mesjasza, co skompromituje go w oczach dotychczasowych wyznawców.

– Jednakże my nie realizujemy swoich celów metodami typowymi dla duchowieństwa, którego miłosierdzie, akcentowane w programie, znalazło już swój wyraz w licznych aktach bestialstwa i krwawego terroru.

– Dlatego nie wtrącajcie się do tej sprawy. Kościół bierze na siebie odpowiedzialność za oskarżenie Płowego Jacka.

Kardynał nie sprecyzował bliżej, jaką odpowiedzialność ma tutaj na myśli. Powrócił zaraz do tematu przyszłych ewangelistów. Zdaniem prałata ludzi tych w ogóle nie należało prześladować, ponieważ z ich strony kościołowi nie groziło żadne niebezpieczeństwo.

– Oni was zrujnują! – prorokował rektor.

– Wstanę od tego stołu – zażartował kardynał – jeśli uczniowie Płowego Jacka wyjmą nam z kasy bodaj jednego miedziaka. Ogłaszając drukiem prawdę o życiu i nauce Zbawiciela, ewangeliści – zamiast nas skompromitować w oczach wszystkich wiernych, co oczywiście leży w ich planach – dadzą nam takie dochody, jakich nie miała dotąd żadna finansowa potęga świata.

– Wasza eminencja lekkomyślnie patrzy w przyszłość. Przecież po uzupełnieniu starej Biblii księgami Nowego Testamentu każdy będzie miał możliwość przeczytać je i dojść do wniosku, że wypaczony ceremonialnymi i administracyjnymi naroślami złoty gmach kościoła niewiele ma wspólnego z nauką głoszoną przez Zbawiciela.

– Prawie nikt Sam nie przeczyta Ewangelii.

– Dlaczego? Przecież ktoś, kto serio traktuje swoją wiarę, ma nie tylko prawo, lecz i obowiązek czerpać wiedzę bezpośrednio ze źródła stosunkowo najbardziej wiarygodnego, jakim stanie się ogłoszona drukiem nauka samego Mistrza. Sądzę zatem, że gdy tylko nowa Biblia ukaże się w księgarniach, każdy wierny, choćby był biedakiem i musiał zdjąć z siebie ostatnią koszulę, sprzeda ją i pobiegnie do…

– …kościoła, aby złożyć pieniądze na naszej tacy i upaść przed nami na kolana, ponieważ w świadomości wiernego nie Zbawiciel jest Bogiem, lecz sam kościelny gmach – dokończył kardynał pieszczotliwym głosem.

17

Kiedy arcykapłan Kroywenu odkrywał kolejne karty przed uczonym w piśmie rektorem, wstałem od stołu, wyszedłem przed makietę siedziby fałszywego prałata i wsiadłem do wozu rektora. W stosunku do protezy uczonego nie miałem żadnych skrupułów: postanowiłem zabrać mu samochód.