– Pamiętasz tę noc z niedzieli na poniedziałek? – odezwała się po kilku minutach milczenia.
– Mówisz o nocy poprzedzającej awanturę w Temalu?
– Tak.
– To dziwne, bo właśnie wszystko, co się działo do tamtej nocy, przysłania w mojej pamięci jakaś mgła. Przypominam sobie, że chyba do trzeciej nad ranem tańczyliśmy w lokalu “Oko Cyklonu".
– A potem przeszliśmy do bistra na górze, gdzie Płowy Jack nauczał głuchoniemych i hipisów. Miał tam wielu różnych słuchaczy. Dyskutował ze swymi ideowymi przeciwnikami. Za głoszone herezje jakiś duchowny straszył go ogniem piekielnym, na co prorok oświadczył, że gdyby tylko chciał, zburzyłby kościół i odbudowałby go w czasie trzech dni.
– Tego już nie pamiętam.
– Ale nie byłeś pijany, bo pieniędzy starczyło nam tylko na karty wstępu. Po czwartej, kiedy szliśmy pieszo do stacji metra, przez całą drogę kpiłeś sobie z Płowego Jacka, domagając się, aby zdradził przed tobą, gdzie stoi jego zdjęciowa hala, i żeby dał ci jakąś kryminalną rolę w swym filmie, jeśli faktycznie jest Reżyserem świata. Męczyłeś go tym aż do Kroywen – Centralu. Wiesz, Carlos, ja tę noc wspominam dlatego…
– Zaraz – przerwałem, zatrzymując samochód przy ścieżce, która wiodła przez sztuczne ogrody w kierunku Słonecznej Góry. – I co on mi wtedy powiedział?
– Powiedział: “Wracaj do Tawedy. Tam znajdziesz swoją rolę i mój plan".
Zbocze wzniesienia miało łagodny stok. Wierzchołek dzieliła od autostrady odległość kilkuset metrów. Po drodze Linda zeszła ze ścieżki i usiadła na ławce pod ścianą mijanego domu. Zdjęła but ze skaleczonej stopy. W chwili gdy na ranę przyklejałem nowy plaster, usłyszeliśmy głos Płowego Jacka:
– Czas mój blisko jest.
Głos dobiegł przez otwarte okno drewnianego garażu, który stał nieco niżej, naprzeciwko nas, poza rzadkimi zaroślami. Zatłoczone starymi gratami wnętrze oświetlała brudna żarówka zawieszona na drucie pod dziurawym dachem. Na zużytych oponach, pustych kanistrach i cegłach rozstawionych dookoła zachlapanej smarami skrzyni siedziało razem z prorokiem dwunastu jego apostołów. Wszyscy sięgali do skrzyni zastawionej potrawami i butelkami z winem. Nauczyciel ubrany był inaczej niż zwykle: równie starannie jak jego uczniowie. Miał na sobie nowe spodnie ściągnięte w biodrach szerokim pasem z dużą srebrną klamrą oraz oryginalnie haftowaną koszulę.
Przez dłuższy czas biesiadnicy jedli w milczeniu, a my – jak zahipnotyzowani – przyglądaliśmy się im. Stok góry zalewał śnieżny blask księżyca w pełni, któreyo kula wznosiła się nad Uza Ne Juto, rozpoczynając drogę po ciemnogranatowej kopule nieba.
– Zaprawdę powiadam wam, iż jeden z was wyda mnie.
– Czy to ja?
Milczał.
– A może ja?
– Który macza ze mną rękę w misie, ten mnie wyda.
– Czyżbym to ja był, mistrzu?
– Tyś powiedział.
Patrzyli na niego, zaś Płowy Jack, wziąwszy chleb, łamał go i roznosił,v a potem wziąwszy kielich z winem, podawał im mówiąc:
– Jedzcie i pijcie. Ten chleb to ciało moje, które tu za was oddaję, a kielich ten to Nowy Testament we krwi mojej, która się za was wylewa. Niechaj ciało i krew mojego dzieła pozostaną z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata.
Jeden z uczniów miał gitarę i akompaniował na niej do pieśni nuconej przez apostołów w drodze na Słoneczną Górę. Płowy Jack został nieco w tyle. Odszedłem od Lindy i zbliżyłem się do nauczyciela. Nie chciałem go nużyć żadnymi ostrzeżeniami, wiedząc, że on sam lepiej niż ktokolwiek zna całą sytuację.
– Mistrzu – powiedziałem ściszonym głosem – jeśli możesz, postaw na nogi tego kretyna, który rozbił sobie twarz na mojej głowie.
– A wierzysz, że mógłbym to uczynić?
– Jestem o tym przekonany.
– Tedy patrz – wskazał na drugi brzeg jeziora w kierunku Parayo, gdzie w odległości sześciu kilometrów leżał rozbity szofer. – On tam wstaje.
Odszedł i dołączył do uczniów, a ja poczułem się lekko. Przez kilka minut przyczynę tej lekkości widziałem w uspokojonym sumieniu, nim wreszcie spostrzegłem, że nie mam na sobie marynarki i czapki szofera, które po prostu gdzieś znikły.
Ta noc była bardzo gorąca. Spędziliśmy ją razem na Słonecznej Górze. Leżałem z Lindą w sztucznej trawie pod fałszywymi oliwkami, koło polany, gdzie w blasku księżyca Płowy Jack odpowiadał na pytania uczniów.
– Powiedz nam, kiedy to się stanie i jaki będzie znak dokonania świata.
– Patrzcie, aby was kto nie zwiódł fałszywym proroctwem. Bo wielu ich przyjdzie pod imieniem moim, głosząc: “Jam jest Reżyser świata". Dokąd kazana będzie ta Ewangelia, słyszeć będziecie złe wieści. Ale niebo i ziemia przeminą, a słowa moje pozostaną jeszcze. Tedy ludzie powstaną przeciwko ludziom, poznacie głód i choroby, trzęsienia ziemi pustoszyć będą domy wasze. Na końcu utrapienia onych dni słońce się zaćmi, a księżyc nie da pełnej jasności. I jako błyskawica w ciemności od wschodu do zachodu po niebie przeleci, tak wy mnie ujrzycie na obłokach Widza żywego, gdy wrócę tu z mocą i chwałą jego.
– Kiedy to się stanie?
– Zaprawdę powiadam wam: Nim ten wiek i ten rodzaj przeminie, ostatecznie dokona się wszystko. Gdy odmładza się gałąź figowego drzewa i liście wypuszcza, łatwo poznajecie, że blisko jest lato. Także wy, kiedy ujrzycie te znaki, pomyślicie, że blisko jest, a we drzwiach. Lecz o onym dniu i godzinie nie wie nikt, ani Aniołowie niebiescy, którzy trąbą wielkiego głosu zwołają was na Sąd Ostateczny, tylko sam Ojciec mój. Czuwajcie tedy nieustannie, bo nie wiecie, kiedy Pan was zawoła. Otom wam powiedział.
18
Była noc kiedy otworzyłem oczy. Jasny księżyc świecił.L O jeszcze poprzez plastykowe liście, a gorący wiatr niósł z Tawedy głosy szczekających psów. Linda spała dalej w moich ramionach.
Wstałem ostrożnie i przechodząc koło jedenastu apostołów, którzy spali pod oliwkami, skierowałem się na pobliski wierzchołek góry, skąd chciałem spojrzeć w dal ponad Pial Edin w kierunku Tawedy, gdzie stał mój rodzinny dom.
Po drodze usłyszałem cichy głos Płowego Jacka:
– Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie. Wszakże nie jako ja chcę, ale jako ty.
Mistrz stał na drugiej polanie przy krawędzi blasku i cienia rzucanego na fałszywą trawę przez kępę sztucznych palm. Twarz miał wzniesioną ku gwiazdom.
Dyskretnie wycofałem się do Lindy i zaraz z drugiej strony usłyszałem jakiś szept:
– Którego pocałuję, ten ci jest. Imajcie go!
Po chwili Płowy Jack zszedł z góry i wynurzył się z ciemności.
– Duch jest ochotny, ale ciało mdłe – powiedział głośno ni to do siebie samego, ni to do śpiących uczniów. Raz jeszcze spojrzał na niebo. – Wstańcie! Oto przybliżył się ten, który mnie wydaje.
A gdy on to jeszcze mówił, z gęstwiny wyszedł jeden z dwunastu, prowadząc wielką zgraję manekinów uzbrojonych w rewolwery i kije.
– Bądź pozdrowiony, mistrzu – rzekł do nauczyciela.
I pocałował go. A Płowy Jack spytał:
– Przyjacielu, po co przyszedłeś?
Wtedy statyści – przystąpiwszy doń – rzucili się na Reżysera świata i pojmali go.
Lecz oto jeden ze zbudzonych uczniów dobył nóż i uderzywszy kardynalskiego pachołka, uciął mu ucho. Płowy Jack nie pochwalił go za to.
– Obróć nóż na miejsce jego – powiedział do swego obrońcy i dotknąwszy ściętego ucha, przywrócił je pachołkowi. – Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Czy mniemasz, że nie mógłbym teraz prosić Ojca mego o pomoc Aniołów, a stawiłby mi więcej niż dwanaście wojsk? Ale jakoż by wypełniło się to wszystko, co i tak stać się musi?
Słysząc te słowa, wszyscy uczniowie mistrza opuścili go i rozbiegli się po ogrodach. Ja też – niewiele myśląc – porwałem Linde za rękę i wycofałem się dalej w gąszcz. Z ukrycia słyszeliśmy krótkotrwałą naradę marionetkowych obrońców kościoła. Po uzgodnieniu, że przesłuchanie proroka odbędzie się w siedzibie najwyższego kapłana, kilkunastu najlepiej uzbrojonych manekinów sprowadziło Płowego Jacka w dół do autostrady, gdzie czekały samochody, zaś reszta statystów zeszła północnym stokiem Słonecznej Góry przez Pial Edin do najbliższej stacji metra.