Tak sobie nucił, nucenie przerywał śmiech, bo człowiek śmiał się z siebie, do siebie, był to jeden z nielicznych ludzi, zupełnie wyjątkowy, skłonny do śmiechu człowiek. Maszyny informowały o każdym jego kroku, o każdym ruchu. W dziuplach drzew zainstalowano wszystkowidzące kamery, pod mchem umieszczono wszystkosłyszące mikrofony. Sztuczne ptaki śledziły człowieka z góry, a sztuczne mrówki to samo czyniły na dole. Bardzo duże buty człapały. Człowiek szedł łąkami, mokradłami, po bezdrożach.
Raz potknął się, raz zatoczył, raz przysiadł na pniu, raz położył się na rozdygotanym bagnie. To dziwne, że go nie pochłonęło. Dlaczego nie utonął? Umiał sobie poradzić w krytycznych sytuacjach. Podniósł się, skoczył z kępy na kępę. Już dotarł do wrzosowiska.
Jeden z niewielu ludzi stanął jak wryty, bo dostrzegł nad wrzosowiskiem skrawek błękitu.
Płomień? — zastanawiał się. — Nie, to nie płomień, ogniki nad bagnami płoną różowo — zielonym światłem, ten skrawek błękitu nie przypomina chybotliwego płomienia, to kula wypełniona niebieską substancją, kula tocząca się między wrzosami.
Począł biec, kula wskoczyła na drzewo, zawisła na gałęzi niczym zmęczony ptak. Podszedł bliżej. Kula wielkości mojej głowy — pomyślał, a przyjrzawszy się bliżej, szepnął: — Toż to ludzka głowa o błękitnej twarzy. Wielkie niebieskie oczy wpatrują się we mnie. Tęskniłem za błękitem, czyżby ta głowa miała zaspokoić moją tęsknotę?
— Jestem skrawkiem błękitu — usłyszał głos kobiety — odnalazłeś moją głowę, czeka cię wiele pracy, by złożyć całość.
— Ktoś żartuje sobie ze mnie — odpowiedział. — Dawno nie podziwiałem dobrego sztukmistrza. Zapewne rozstrojona maszyna bawi się magicznymi sztukami.
— Nie — zaprzeczyła głowa. — To nie maszyna. Maszyny są zaniepokojone twoimi poszukiwaniami.
— Dlaczego widzę tylko twoją głowę? — zapytał człowiek.
— Twoje oczy odwykły od błękitu, nie potrafią rozróżniać kolorów. Patrz uważnie.
Człowiek uśmiechnął się. Dostrzegł niewyraźne zarysy całej postaci. Kobieta stała przy drzewie, oparła głowę o najniższą gałąź.
— Tak, teraz widzę lepiej, więcej! — zawołał. — Widzę szyję, ramiona, piersi, biodra otulone błękitnym szalem, nogi, bose stopy.
— Wyprowadzę cię z labiryntu — powiedziała.
— Więc żyję w labiryncie?
— Nie zdając sobie z tego sprawy.
— Żyję w czarno — szarym labiryncie…
— Jeden z niewielu ludzi. One pozostawiły was przy życiu.
— ONE?
— NACZELNE REGULATORY, likwidują stopniowo, konsekwentnie prawdziwe kwiaty, prawdziwe owady, prawdziwe istoty myślące. Stu, może dwustu ludzi w zupełności wystarczy, by o wyznaczonej porze regenerować siły Regulatorów: otworzyć śluzy tamy, zwiększyć dopływ energii elektrycznej, wprowadzić reakcje atomowe w reaktorach elektrowni.
— Stu, może dwustu ludzi. Czy są zupełnie bezsilni?
— Mieszkają w bajkowych pałacach, otoczonych cudownymi ogrodami. Stworzono ludziom autentycznie bajkową egzystencję. Mogą urzeczywistniać każde, najbardziej fantastyczne nawet marzenie. Lecz ludzie, większość żywych ludzi zapomniała o marzeniach.
— Tak, tak, pamiętam, żyłem w raju.
— Obserwowany w dzień i w nocy przez oczy i uszy Regulatorów.
— A jednak zdołałem uciec.
— Straszliwy cyklon zniszczył elektrownię, mogłeś bezkarnie opuścić raj. Elektryczni dozorcy nie funkcjonowali. Cyklon rozbił bariery otaczające raj, otworzył bramy.
— Czy wiedzą, gdzie jestem?
— Tak, nietrudno odnaleźć człowieka błąkającego się po bezdrożach. Machiny są wszechobecne. Otoczyły las, wkrótce przyjadą po ciebie. Czy chcesz wrócić do raju?
— Nie chcę. Wolę umrzeć.
— A jeśli zamienisz raj na piekło?
— Marzę o życiu w piekle, ale to nonsens, nie ma piekła.
— Tęskniłeś za błękitem. Czy zaspokoiłeś swą tęsknotę?
— Nie, patrzę na ciebie i tęsknota moja wzrasta.
— To zrozumiałe. Jestem zaledwie drobnym fragmentem błękitu.
— Czy tylko ja tęsknię za błękitem?
— Inni nie tęsknią. Tych stu, może dwustu ludzi wyobraża sobie, że rządzi całym światem.
— Tak, tak, oni wierzą w to, że są panami świata.
— To sprawka Regulatorów. One regulują wszystko, nawet wyobraźnię ludzką. Czuwają nad tym, by ludzi nie ponosiła wyobraźnia.
— A ja?
— Ty zatęskniłeś za błękitem.
— Kim jesteś?
— Ekstraktem błękitu.
— Uosobieniem poezji współczesnej cywilizacji, składającej się ze stu, może dwustu ludzi. Prowadź więc, muzo, szukamy wspólnie błękitnej czeluści.
— Pójdziemy w lewo, zatoczymy koło, a gdy zgubią nasze ślady, przejdziesz do drugiej strefy.
Człowiek posmutniał. Pojął, że trójwymiarowy obraz tej kobiety przekazują kamery umieszczone w lesie.
— Dlaczego milczysz? — zapytała.
— Odgadłem, na czym polega twoja rola! Pragniesz, bym wrócił do tak zwanego raju. Wykonujesz polecenie Regulatorów.
Błękitny obraz kobiety zniknął równie nagle, jak się pojawił. Człowiek usłyszał świst. Machiny wyrażały w ten sposób swoje niezadowolenie. Były wyraźnie zirytowane.
— Gwiżdżę na wasze świsty! — powiedział głośno i poszedł przez las na północ.
— Dokąd idziesz? — usłyszał głos machiny.
— Zamierzam złożyć wizytę superkomputerowi Ałfa — Omega. Rezyduje na przylądku Horn, niedaleko, dwa dni drogi.
— AO nie zechce z tobą mówić — powiedziała machina.
— Kto rządzi tą planetą? — zapytał człowiek.
— Oczywiście WY, LUDZIE — odparła machina, bo nic innego nie mogła powiedzieć. Była to przecież wersja oficjalna.
— Dlatego AO znajdzie dla mnie czas. On zawsze chętnie rozmawia z ludźmi. Czym jest wasza egzystencja bez nas?
— NICZYM — odparła maszyna, śledząc każdy ruch człowieka. — NICZYM — powtórzyła. — O czym będziesz rozmawiał z AO?
— O mojej tęsknocie do błękitu — odparł człowiek i reześmiał się.
— Dlaczego śmiejesz się? — zaniepokoiła się machina.
— Wyobraziłem sobie moje spotkanie z AO — superkomputerem, sterującym wszystkimi maszynami. On, wielki, podobny do latarni morskiej, ja maleńki niczym krasnoludek. Wjadę winą na najwyższe piętro i spojrzę mu prosto w oczy.
— Oślepniesz! — ucieszyła się machina. — Jego oczy to dwa wielkie reflektory. Świetlnymi błyskami wydaje rozkazy odbierane przez machiny zainstalowane na szczytach najwyższych gór. AO przemawia światłem, jego polecenia rejestrują aparaty i przekazują odpowiednie programy wszystkim maszynom. On jest treścią naszego istnienia, sensem naszego bytu.
— A ludzie? — zapytał człowiek. — Tych stu, może dwustu ludzi?
— Wy jesteście jak kataryniarze. Wy kręcicie korbką katarynek. My wygrywamy cudowne melodie. Czymże jest życie?
— Czym? — zainteresował się człowiek.
— Życie to jedna wielka, gigantyczna, cudowna machina elektroniczna o sercu atomowym, wiecznie pulsującym. Bicie tego serca zsynchronizowaliśmy z wspaniałym rytmem Kosmosu, który, jak wiadomo, istnieje dzięki rodzinie kosmicznych machin.
— Pogawędzę na ten temat z nadmózgiem, trapią mnie liczne wątpliwości — powiedział człowiek i począł biec.