— Mag… Ma pani chwilę czasu?! — zawołał.
Zatrzymała się niezdecydowana.
— Jedną chwilę… — podszedł do niej.
— Powinnam być w sekretariacie — powiedziała niepewnie.
— A może jest pani niezręcznie rozmawiać ze mną tutaj?
— Nie, dlaczego?
— Wydawało mi się, że rzadko się teraz spotykamy.
— Mam tu dużo zajęć.
— Nie zabiorę pani dużo czasu. Chcę wiedzieć jedno. Czy odczuwała pani, pani osobiście, skutki zaniku pola?
— Ja nie, ale Bertold…
— Nie mówmy teraz o Bertoldzie. Czy pani sama nic nigdy nie czuła?
Zawrotów głowy w częściowo ekranowanych pomieszczeniach, czegoś takiego?
— Nie. Dlaczego pan pyta? Molnar chwilę nie odpowiadał.
— Powiem pani — zdecydował się wreszcie. — Podejrzewam, że tego pola w ogóle nie ma.
— Jak to?
— Po prostu nie ma. A właściwie istnieje ono tylko w wyobraźni pani i jeszcze kilku obiektów farmy, jak wy to mówicie. Jest to doskonały w swej prostocie pomysł Egberga.
— Nie bardzo rozumiem…
— To proste! Czy pani, mimo wszystkich swych zobowiązań podpisanych wtedy, przed operacją, zostałaby tutaj na stałe, gdyby nie pole?
— Nie, oczywiście nie. Ach… rozumiem! Uważa pan, że on mógłby to zrobić? Zasugerować nam istnienie pola, którego nie ma?
— Mógłby na pewno. Pani nie docenia swego szefa. Ja znam go dłużej.
— I jest pan pewny, że tak właśnie postąpił?
— Nie… Szczerze mówiąc nie. I dlatego chciałbym zaproponować pani eksperyment, eksperyment z udziałem pani.
— A cóż ja mogę panu pomóc?
— Wejdzie pani do bunkra, Mag, na krótko: na dwie, trzy minuty.
Jeśli się pani nic nie stanie, będzie pani wolna. Patrzyła na niego uważnie. Pomyślał, że jest dużo bardziej opanowana, niż początkowo przypuszczał.
— Myślę, że wejście tam to śmierć. A ja nie chcę umierać.
— Chce pani zostać tu do końca życia? Kilka dni temu…
— Wtedy miałam zły dzień. To mi się czasem zdarza. Ale chcę żyć, nawet tu, jeśli nie mogę inaczej.
— Słuchaj, Mag. O śmierci nie ma mowy. Będę cię asekurował z zewnątrz. Wyciągnę cię stamtąd po prostu, gdybyś straciła przytomność. W sekundę się nie umiera. Przewiążę cię liną i wyciągnę.
— Inaczej tego sprawdzić nie można?
— Nie można. Więc jak?
Nie odpowiedziała. Stali na środku alejki i Molnar wiedział, że prędzej czy później nadejdzie ktoś, kto przerwie tę rozmowę, którą musiał dokończyć.
— To także dla ciebie szansa. Nikt poza mną nie odważy się spróbować. Wy wszyscy tutaj boicie się Egberga. Nie zaprzeczaj. To widać. A do tego eksperymentu jedna osoba nie wystarcza. Pomyśl o Bertoldzie. Gdyby ktoś go wtedy wyciągnął stamtąd, żyłby do dzisiaj. Ale on próbował sam.
— On próbował?
— Tak sądzę. Musiał zauważyć to samo co ja. — Boję się, profesorze — ale spróbuję. Jeśli się nie uda, będziesz miał mnie na sumieniu. Myślał, że się uśmiechnie, ale ona patrzyła na niego uważnie, tak samo jak poprzednio.
— Kiedy chcesz próbować, profesorze? — zapytała jeszcze.
— Zaraz. Możesz? Linę przygotowałem. Dobrze. Tylko zmienię sukienkę.
— Po co?
— Gdyby się nie udało. Ta nie jest najlepsza…
— Ależ Mag, bądź rozsądna. Chodźmy!
Teraz uśmiechnęła się do niego.
— Zgoda. Nie obawiaj się, profesorze. Ja się nie wykręcam. Wejdę tam, to już postanowione.
Do instytutu wrócili osobno i spotkali się przy schodach prowadzących do podziemi. Było tu chłodno i Molnar czuł stęchły zapach wilgotnej piwnicy. Schody były szerokie, a obok nich prowadziła w dół betonowa pochylnia. Pochylnia ta kończyła się u wejścia do bunkra półkolistym otworem, w który wjeżdżały wózki z preparatami do naświetlań. Był tam poprzednio, i obok, w stercie opakowań, ukrył linę. Była związana solidnym marynarskim węzłem z dwu krótszych, które służyły do zasuwania zasłon w jego pokoju. Zdjął je o świcie, kiedy było jeszcze szaro, i przypuszczał, że ci, którzy mogliby go obserwować, śpią. Mag nie sprawdziła nawet węzła. Przewiązał ją w pasie silnie, tak że ledwo mogła oddychać, a potem szarpnął kilkakrotnie liną sprawdzając, czy wytrzyma jej ciężar. Chciał ją podnieść w górę na linie, tak jak poprzednio planował, ale był zbyt słaby. — Gotowe — powiedział. Nie zawahała się. Weszła do bunkra głęboko, aż lina się naprężyła.
Teraz czekał kilkanaście sekund.
— Co czujesz? — zapytał.
— Chyba nic. Jest mi tylko gorąco.
— To z wrażenia…
Patrzył na zegarek. Minęła minuta.
— A teraz?
— Nic. Naprawdę nic.
Gdy po pięciu minutach wyszła z bunkra, wiedział, że miał rację.
— Wygraliśmy, Mag — powiedział odwiązując linę. W półmroku widział zarys jej twarzy.
— Więc jestem wolna?… — mówiła powoli, z trudnością.
— Tak.
— To… wspaniale, profesorze. — Odwróciła się gwałtownie i pobiegła pochylnią w górę, ku jasnemu prostokątowi wyjścia. Molnar zwinął linę, ukrył ją wśród opakowań i poszedł za Mag schodami. W połowie pochylni spostrzegł sandał.
Więc pola nie było. Mógł teraz po prostu przejść na drugą stronę ogrodzenia i zejść w dół do miasteczka. Jakiś statek zabrałby go na pewno i za pięć, sześć dni byłby już u siebie, jeśli jego pokój nie został w tym czasie wynajęty. Ale Bertold umarł i to go niepokoiło. Nie był już młody i nigdy nie działał pośpiesznie. Postanowił powtórzyć eksperyment.
Wejdę do środka, a Mag będzie mnie asekurować — myślał. — Tylko czy jest ona dostatecznie silna, by mnie stamtąd wydobyć, jeśli stracę przytomność. Uznał, że zastanowi się nad tym dokładniej po kolacji. Ale po kolacji przyszedł Egberg.
— Myślę, profesorze, że powinniśmy porozmawiać — powiedział i usiadł w fotelu usuwając stamtąd jakieś rzeczy Molnara.
— Od dawna na to czekam.
— Wcześniej nie mogłem, bo nie znałem jeszcze wyników analiz i testów. Teraz mam już pełny obraz stanu pana organizmu.
— Pełny?
— Tak. Sprawdziliśmy to nadzwyczaj dokładnie. Okazało się, że moja decyzja była słuszna. Stan pana organizmu nie uzasadnia wszczepienia autonomicznego układu serca.
— Jak mam to rozumieć?
— W tej chwili pana serce napędzane jest energią z zewnątrz, wytwarzaną w generatorze pola siłowego, tu w instytucie. Dlatego nie może pan opuścić instytutu.
— I nie ma pan zamiaru wszczepić mi autonomicznego serca?
— Nie.
— Lubię jasne odpowiedzi. Ale to jest bezprawie. Nie zgadzałem się na taki zabieg.
— Ratowałem panu życie. Wybrałem ten układ sztucznego serca, który miałem. Wie pan równie dobrze jak ja, że z tego powodu żaden sędzia nie skaże mnie nawet na grzywnę.
— Ale mam prawo wymienić to serce.
— Oczywiście. Jeśli zakupi pan układ autonomiczny oraz niezbędne usługi związane z jego wszczepieniem.
— To nierealne. Wie pan o tym, Egberg.
— Wiem.
— Więc jak długo chce mnie pan tu trzymać w instytucie?
— Odłączyć panu serca nie mogę, bo to zagrażałoby pana życiu, profesorze, i jest karalne. Mógłbym oczywiście przekazać pana do instytutów państwowych, ale to ze względu na naszą długotrwałą znajomość nie wchodzi w rachubę.
— Więc do śmierci?
— Mówmy otwarcie, nie ma pan długich perspektyw, profesorze.
— Po co ta szczerość? Zdaję sobie z tego sprawę.
— Nie mówię tego bez powodu. Pozostała część układu krążenia i nerki w złym stanie. Poza tym podejrzewam nowotwór wątroby. W sumie dwa, trzy lata.
— Na więcej nie liczyłem.
Molnar wstał i chciał zapalić światło. W pokoju był już mrok i nie widział twarzy Egberga, a wiedział, że rozmowa jeszcze nie skończona.
— Niech pan usiądzie, profesorze. Jeszcze chwila. Nie zabiorę panu dużo czasu.
Molnar zawahał się i usiadł na poprzednim miejscu.
— Chcę panu coś zaproponować, profesorze — Egberg mówił cicho. — Przeszczep pana mózgu do młodszego i zdrowego ciała, absolutnie zdrowego. Zabieg eksperymentalny. O ile wiem, na świecie dokonano tylko kilku… tego rodzaju przeszczepów. Oczywiście wynik trudno gwarantować…