Począł biec, kula wskoczyła na drzewo, zawisła na gałęzi niczym zmęczony ptak. Podszedł bliżej. Kula wielkości mojej głowy — pomyślał, a przyjrzawszy się bliżej, szepnął: — Toż to ludzka głowa o błękitnej twarzy. Wielkie niebieskie oczy wpatrują się we mnie. Tęskniłem za błękitem, czyżby ta głowa miała zaspokoić moją tęsknotę?
— Jestem skrawkiem błękitu — usłyszał głos kobiety — odnalazłeś moją głowę, czeka cię wiele pracy, by złożyć całość.
— Ktoś żartuje sobie ze mnie — odpowiedział. — Dawno nie podziwiałem dobrego sztukmistrza. Zapewne rozstrojona maszyna bawi się magicznymi sztukami.
— Nie — zaprzeczyła głowa. — To nie maszyna. Maszyny są zaniepokojone twoimi poszukiwaniami.
— Dlaczego widzę tylko twoją głowę? — zapytał człowiek.
— Twoje oczy odwykły od błękitu, nie potrafią rozróżniać kolorów. Patrz uważnie.
Człowiek uśmiechnął się. Dostrzegł niewyraźne zarysy całej postaci. Kobieta stała przy drzewie, oparła głowę o najniższą gałąź.
— Tak, teraz widzę lepiej, więcej! — zawołał. — Widzę szyję, ramiona, piersi, biodra otulone błękitnym szalem, nogi, bose stopy.
— Wyprowadzę cię z labiryntu — powiedziała.
— Więc żyję w labiryncie?
— Nie zdając sobie z tego sprawy.
— Żyję w czarno — szarym labiryncie…
— Jeden z niewielu ludzi. One pozostawiły was przy życiu.
— ONE?
— NACZELNE REGULATORY, likwidują stopniowo, konsekwentnie prawdziwe kwiaty, prawdziwe owady, prawdziwe istoty myślące. Stu, może dwustu ludzi w zupełności wystarczy, by o wyznaczonej porze regenerować siły Regulatorów: otworzyć śluzy tamy, zwiększyć dopływ energii elektrycznej, wprowadzić reakcje atomowe w reaktorach elektrowni.
— Stu, może dwustu ludzi. Czy są zupełnie bezsilni?
— Mieszkają w bajkowych pałacach, otoczonych cudownymi ogrodami. Stworzono ludziom autentycznie bajkową egzystencję. Mogą urzeczywistniać każde, najbardziej fantastyczne nawet marzenie. Lecz ludzie, większość żywych ludzi zapomniała o marzeniach.
— Tak, tak, pamiętam, żyłem w raju.
— Obserwowany w dzień i w nocy przez oczy i uszy Regulatorów.
— A jednak zdołałem uciec.
— Straszliwy cyklon zniszczył elektrownię, mogłeś bezkarnie opuścić raj. Elektryczni dozorcy nie funkcjonowali. Cyklon rozbił bariery otaczające raj, otworzył bramy.
— Czy wiedzą, gdzie jestem?
— Tak, nietrudno odnaleźć człowieka błąkającego się po bezdrożach. Machiny są wszechobecne. Otoczyły las, wkrótce przyjadą po ciebie. Czy chcesz wrócić do raju?
— Nie chcę. Wolę umrzeć.
— A jeśli zamienisz raj na piekło?
— Marzę o życiu w piekle, ale to nonsens, nie ma piekła.
— Tęskniłeś za błękitem. Czy zaspokoiłeś swą tęsknotę?
— Nie, patrzę na ciebie i tęsknota moja wzrasta.
— To zrozumiałe. Jestem zaledwie drobnym fragmentem błękitu.
— Czy tylko ja tęsknię za błękitem?
— Inni nie tęsknią. Tych stu, może dwustu ludzi wyobraża sobie, że rządzi całym światem.
— Tak, tak, oni wierzą w to, że są panami świata.
— To sprawka Regulatorów. One regulują wszystko, nawet wyobraźnię ludzką. Czuwają nad tym, by ludzi nie ponosiła wyobraźnia.
— A ja?
— Ty zatęskniłeś za błękitem.
— Kim jesteś?
— Ekstraktem błękitu.
— Uosobieniem poezji współczesnej cywilizacji, składającej się ze stu, może dwustu ludzi. Prowadź więc, muzo, szukamy wspólnie błękitnej czeluści.
— Pójdziemy w lewo, zatoczymy koło, a gdy zgubią nasze ślady, przejdziesz do drugiej strefy.
Człowiek posmutniał. Pojął, że trójwymiarowy obraz tej kobiety przekazują kamery umieszczone w lesie.
— Dlaczego milczysz? — zapytała.
— Odgadłem, na czym polega twoja rola! Pragniesz, bym wrócił do tak zwanego raju. Wykonujesz polecenie Regulatorów.
Błękitny obraz kobiety zniknął równie nagle, jak się pojawił. Człowiek usłyszał świst. Machiny wyrażały w ten sposób swoje niezadowolenie. Były wyraźnie zirytowane.
— Gwiżdżę na wasze świsty! — powiedział głośno i poszedł przez las na północ.
— Dokąd idziesz? — usłyszał głos machiny.
— Zamierzam złożyć wizytę superkomputerowi Ałfa — Omega. Rezyduje na przylądku Horn, niedaleko, dwa dni drogi.
— AO nie zechce z tobą mówić — powiedziała machina.
— Kto rządzi tą planetą? — zapytał człowiek.
— Oczywiście WY, LUDZIE — odparła machina, bo nic innego nie mogła powiedzieć. Była to przecież wersja oficjalna.
— Dlatego AO znajdzie dla mnie czas. On zawsze chętnie rozmawia z ludźmi. Czym jest wasza egzystencja bez nas?
— NICZYM — odparła maszyna, śledząc każdy ruch człowieka. — NICZYM — powtórzyła. — O czym będziesz rozmawiał z AO?
— O mojej tęsknocie do błękitu — odparł człowiek i reześmiał się.
— Dlaczego śmiejesz się? — zaniepokoiła się machina.
— Wyobraziłem sobie moje spotkanie z AO — superkomputerem, sterującym wszystkimi maszynami. On, wielki, podobny do latarni morskiej, ja maleńki niczym krasnoludek. Wjadę winą na najwyższe piętro i spojrzę mu prosto w oczy.
— Oślepniesz! — ucieszyła się machina. — Jego oczy to dwa wielkie reflektory. Świetlnymi błyskami wydaje rozkazy odbierane przez machiny zainstalowane na szczytach najwyższych gór. AO przemawia światłem, jego polecenia rejestrują aparaty i przekazują odpowiednie programy wszystkim maszynom. On jest treścią naszego istnienia, sensem naszego bytu.
— A ludzie? — zapytał człowiek. — Tych stu, może dwustu ludzi?
— Wy jesteście jak kataryniarze. Wy kręcicie korbką katarynek. My wygrywamy cudowne melodie. Czymże jest życie?
— Czym? — zainteresował się człowiek.
— Życie to jedna wielka, gigantyczna, cudowna machina elektroniczna o sercu atomowym, wiecznie pulsującym. Bicie tego serca zsynchronizowaliśmy z wspaniałym rytmem Kosmosu, który, jak wiadomo, istnieje dzięki rodzinie kosmicznych machin.
— Pogawędzę na ten temat z nadmózgiem, trapią mnie liczne wątpliwości — powiedział człowiek i począł biec.
Po dwóch dniach dotarł do przylądka Horn. Superkomputer Alfa — Omega powitał człowieka gwizdem.
— Gwiżdżę na ciebie — ryczał przez gigantofony. — Gwiżdżę! Jesteś nędznym robakiem. Uciekłeś z raju, który stworzyłem dla ciebie. Czego chcesz?
— Marzę o pogawędce z tobą — odparł człowiek. — Tęsknię za błękitem i mam nadzieję, że zdołasz zaspokoić moją tęsknotę.
— Masz nadzieję! — ryknął supermózg zainstalowany w dwudziestometrowej wieży. — Ja wszystko potrafię! Zdołam zaspokoić każdą tęsknotę. Bądź co bądź decydujemy o losach tej planety.
— A ludzie? — zapytał człowiek. — Co z ludźmi?
— Tych stu, może dwustu ludzi nie zginie przy nas, machinach. — Żyją w pałacach, żyją jak w raju, niczego im ma brakuje.
— Brakuje błękitu — powiedział człowiek.
— Skąd wziąć błękit? Żyjemy na czarno — szarej planecie pod brudnym niebem. — Superkomputer zamyślił się — Ale błękit można spreparować. Gdzie jesteś?
— Stoję u twoich stóp! — zawołał człowiek. — A chciałbym stanąć bliżej
— Wejdź do windy — rzekł superkomputer. — Czy nie masz przy sobie broni?
— Jestem bezbronny — rzekł człowiek. — Przynoszę ci dary: gałązkę pokoju i dwa wielkie, jak moje pięści, brylanty.
— Brylanty? — zainteresował się AO — To piękne, szlachetne kamienie. Jarzą się kolorowym światłem.
Człowiek wjechał windą na najwyższy taras wieży. Stał teraz przed obliczem supermózgu elektronicznego. AO mrugał reflektorami i mruczał:
— Brylanty, szlachetne kamienie wielkości twojej pięści. Ludzie kiedyś bardzo cenili brylanty i tan szacunek zaprogramowali w maszynach. Ja również cenię szlachetne kamienie, są źródłem światła, a ja przy pomocy światła steruję światowym parkiem machin. Jestem absolutnym władcą tej planety. No, dawaj te kamienie, szybciej!