— Halo! — krzyknął. — Gdzie jesteście!? Kawałek ściany uchylił się i na środek pokoju wypełznął robot.
— Słucham, proszę pana — usłyszał. — Do usług.
Przyglądał się przez chwilę automatowi.
— Gdzie jest załoga? — zapytał.
— Nie wiem, proszę pana. Może odświeżyć ubranie, buty?
Roześmiał się — gdyby w swojej rakiecie posiadał chociaż takiego robota!
— Co ty robisz? — zapytał.
— Jestem czyścicielem, proszę pana, zamiatam, odkurzam…
Robot niczego mu nie mógł wyjaśnić — była to prymitywna maszyna do posług, mogąca powiedzieć jedynie kilkadziesiąt zdań. Poszedł dalej, pozostawiając automat na środku pokoju.
Minął korytarzyk i pchnął drzwi z matowego plastyku. Sala była dosyć duża, przyćmione światło przenikało do jej wnętrza z głębi ścian, stwarzając łagodny półmrok. Stojąc w progu odczuł natychmiast dziwny spokój, opanowujący jego myśli, tak jakby oddalały się resztki drażniących nerwy obaw, topniały lęki, zwątpienia…
Na środku sali leżały dwa rzędy sześcianów — olbrzymich klocków wtopionych w plastyk podłogi. Podszedł bliżej. Pod przezroczystą taflą leżał człowiek, a raczej unosił się między ścianami, utrzymywany niewidzialną siłą. Był nagi. Otwarte oczy nieruchomo patrzyły w strop sali, ręce skrzyżowane na piersi przypominały w zastygłym geście palców starożytne mumie i sarkofagi egipskie. Człowiek nie był martwy — wyglądał na uśpionego, któremu jednak nic się nie śni. Sześcianów było piętnaście. Obszedł je wszystkie — pod każdą taflą spoczywał człowiek — mężczyźni i kobiety wpatrzeni niewidzącymi oczami w sufit.
Przetarł ręką czoło — kleiło się od potu. Czuł, że trwający w nim spokój jest pozorny, narzucony mu przez salę światłem, doborem kolorów i kształtem fresków ściennych.
— Letarg — mruknął zdziwiony. — Hiberoletarg.
Gdy przed kilkunastu laty startował z Ziemi, wyglądało to zupełnie inaczej. W skafandrze nurkowym wchodziło się do basenu wypełnionego cieczą amortyzacyjną. Zależało na przezwyciężeniu ujemnych skutków przyspieszeń, osiągnięciu w czasie najkrótszym maksymalnej prędkości, aby uniknąć strat na paliwie, zużycia pancerza… „Oni się już nie spieszą — myślał patrząc na ich twarze — zahamowawszy funkcję biologiczne powolutku rozpędzają statek do szybkości przyświetlnej. Potem się nagle obudzą na drugim końcu Galaktyki i nawet nie będą głodni.”
Zamyślił się. Uczucie radości została zmącone — jego obecność była tak dalece przypadkowa, że nikt możliwości jej powstania nie wziął nawet pod uwagę. Będą się cieszyć, że ocalał, wstawią dodatkowe łoże, aby mógł razem z nimi pogrążyć się w letargu, lecz zanim to nastąpi, trzeba ich obudzić. Obejrzał dokładnie wszystkie sześciany. Nie było na nich nawet najmniejszej wypukłości lub wgłębienia mogącego kryć w swym wnętrzu jakiś mechanizm. W końcu sali dostrzegł drzwi. Zajrzał tam. Ściany małego pomieszczenia pokrywały sekcje zegarów, wyskalowanych gałek, przełączników. Stanął przed tablicą centralną i przypatrywał się jej długo — był pewien, że ma przed sobą mechanizm kierujący snem załogi. Ogarnęło go przygnębienie — dziesiątki liczników, wskazówek, gniazdek, lampek kontrolnych tworzyły łamigłówkę niemożliwą do rozszyfrowania. Przy niektórych wygrawerowano symbole uwagi i niebezpieczeństwa.
Uważnie oglądał zegary, chcąc wywnioskować, jak długo będzie trwał letarg załogi. To nie było trudne. Pod kryształem środkowej tarczy widniała liczba 112. Odwrócił się i wyszedł.
Przystanął przed jednym z uśpionych. „Sto dwanaście lat, sto dwanaście lat będą tak leżeć bez czucia, świadomości… A ja…” Zaczął tłuc pięścią o powierzchnię, pod którą spał tamten, spokojny, obojętny na wszystko. Dopiero ból dłoni otrzeźwił go. Poszedł do sterowni. Robot stał na środku przedpokoju.
— Może odświeżyć ubranie, oczyścić buty…
Zatrzasnął drzwi. Szybko przeglądał szuflady, szafy, półki w poszukiwaniu instrukcji obsługi urządzeń. Po chwili zorientował się, że nie znajdzie jej w sterowni. Tkwiła zapewne w jakiejś bibliotece wśród tysięcy podręczników medycyny kosmicznej, mogła być spisana na taśmie mikro filmu lub utrwalono ją w mózgu elektronowym. Nawet gdyby wpadła w jego race — nie potrafiłby jej odczytać, mógłby źle nastawić któryś z regulatorów i spowodować śmierć tamtych.
Usiadł w fotelu i próbował skupić myśli. Powoli uspokajał &ię, drżenie rąk ustąpiło, serce biło już normalnym rytmem. To wszystko nie miało sensu — mógł żyć jeszcze sześćdziesiąt lat, a może nieco więcej. Nie doczeka momentu ich przebudzenia. Korytarze, sale, kabiny — zawsze będą puste. Wątpił, czy posiadają automaty do wytwarzania żywności — gdzieś w magazynach leżały zapasy obliczone może na dwa, trzy lata pracy wśród gwiazd. Mogą mieć jeszcze jakąś rezerwę, no, na rok. Jest ich piętnastu.
„Więc zjem im wszystko, po prostu przez te sześćdziesiąt lat zjem, tak, ordynarnie zjem wszystko — pomyślał. — Jak szczur, jak zwykły szczur… I tak żyję tylko dzięki śmierci tych zza ściany.” Spojrzał z obrzydzeniem na swoje ręce.
Wstał. Wziął kilka książek z półki i zamknął za sobą drzwi.
— Może odświeżyć ubranie, oczyścić buty… — proponował robot.
Z daleka ominął automat. Poszedł długim korytarzem w kierunku śluzy, tam gdzie pozostawił swój skafander kosmiczny i gdzie w doku lądowiska czekała jego rakieta.
Witold Zegalski
Powrót gigantów
„…obudzenie jest jak zmartwychwstanie, jest jak zwykły następny dzień. Umysł zatrzymał ostatnie wrażenia dnia poprzedniego, lecz w świadomości tkwi czas, który minął, czas liczący niekiedy setki lat światła.
Przed zaśnięciem następuje pożegnanie, tak jakbyśmy się już nigdy nie mieli zobaczyć. Nieznane są drogi meteorów i potoków pyłów kosmicznych. Statek jest łupiną, każdej chwili może stać się miazgą. Mogą zawieść automaty i chociaż są prawie doskonałe, jednak istniejący ułamek prawdopodobieństwa awarii w ciągu wielu lat staje się groźny.
W statku o szybkości przyświetlnej spotykamy się prawie z nieśmiertelnością. Życie przedłuża się siedem razy, a sen — letarg, w którym pogrążają nas automaty i z którego nas budzą, hamuje starzenie się organizmu tak, że proces ten w praktyce ograniczony jest do czasu między jednym snem a drugim. W ten sposób żyć można bardzo długo, a nauczyliśmy się życie oszczędzać. Można zwiedzić wiele globów odległych o setki lat światła. W mózgach elektronowych nagromadziliśmy wiedzę, której nikt dotychczas nie posiadł. Wielki, piękny i przerażający jest Kosmos. Budzimy się, gdy statek jest blisko celu, i zasypiamy natychmiast po starcie. Niekiedy przebudzenia nasze są bardzo, krótkie.
Pomimo to jesteśmy już starzy i zaczynamy tęsknić. Gdy startowałem, byłem młodzieńcem, teraz… Z rakiety wysiądziemy w takiej postaci, w jakiej was żegnaliśmy — preparat Beleta to świetny środek, szkoda, że działa tylko przy takich prędkościach. Automaty mówią nam jednak, że ‘kres już blisko. One się nie mylą.
Przesyłamy wam tę wiadomość drogą najkrótszą. Zatrzymamy się jeszcze przy obiekcie HC 98543 i HD 99221. W myślach widzimy, jak dobiegnie do masztu i do kuli, jak zmieni się w układ elektronów i spłynie na wasze ekrany. Jeżeli nas nie pamiętacie, ileż to już czasu upłynęło. Wieczna Pamięć przypomni wam i nasze imiona, i nazwę statku.”
* * *
Born otworzył oczy i zamknął je natychmiast. Światło, chociaż przyćmione, zawsze w tej pierwszej chwili było bolesne. Czuł chłód i bezwład nóg, rejestrował przenikające ciało, powtarzające się rytmiczne dreszcze. Automat działa sprawnie jak zwykle, jak dziesiątki, setki już razy. Nadchodził moment, w którym trzeba było zrobić pierwszy ruch, przezwyciężyć niechęć mięśni i otworzyć przeźroczysty klosz. Zwlekał, to przecież ostatni raz, nigdy nie powtórzy tego przyciśnięcia dźwigni, które ręka wykonuje z przyzwyczajenia.