Выбрать главу

Automat włącza coraz silniejsze impulsy. Born usiadł. Przeźroczysta osłona rozwarła się i zniknęła w obudowie. Wszystko było jak zwykle: okrągła sala przykryta mleczną kopułą, ubranie leżące w odległości ręki i krąg łóżek otaczających promieniście kolumnę automatu snu. Spojrzał na Utne. Jeszcze zmartwiała leżała pod osłoną, lecz ciało jej traciło sztywność i na policzkach ukazała się zapowiedź rumieńca. Zawsze budziła się później.

To przerażające, że nic się nie zmieniła — pomyślał. — Tyle lat i żadnej zmiany. A przecież…

Sam przyzwyczaił się już do swojej twarzy jak do czegoś pożyczonego, co nie jest jego własnością. Dziwne uczucie obcości i zdziwienia samym sobą wywoływało lęk. O twarzy myślał jak o masce, przyklejonej, kryjącej właściwe rysy — pomarszczone oblicze starca. Na statku nie mówili jednak o tym od wielu lat. Była to jakby cicha umowa. Tylko automaty przy przeglądach zdrowia wskazywały niezmiennie wzrastający stopień zużycia komórek mózgu.

— Idziesz do masażu? — dobiegł go cichy głos.

Spojrzał w bok. Perim był już ubrany, odświętna tunika z błękitnym szlakiem opinała tors młodzieńca.

— Ty też się nie zmieniłeś — powiedział Born.

— Co mówisz?

— Wybacz, czasem się zapominam — pochylił głowę i zaczął sznurować sandały. — Czy nie czujesz — powiedział z wahaniem — wzruszenia? Jesteśmy przecież coraz bliżej, wytraciliśmy szybkość światła i hamujemy. Po tylu latach wprost trudno w to uwierzyć.

Perim odwrócił głowę i milczał.

— Przecież wracamy! Jak nas powitają…

— Rozklejasz się, zawsze jesteś skory do wzruszeń. Po trzecim sygnale będzie odprawa u Pierwszego. Trzeba przejrzeć wiadomości z ostatnich lat, przeprowadzić kontrolę stosów, automatów zabezpieczających…

— Wiem, wiem. Stale to samo. Gdyby zdarzyło się coś naprawdę poważnego, to robot dawno by nas obudził, lub też nie moglibyśmy nigdy już rozmawiać. Słuchaj, Perim, czy oni noszą jeszcze takie ubiory? Będziemy wyglądać paskudnie staroświecko.

— Obojętne. Mogą chodzić otuleni w obłoki, w zapachy. Nie interesuje mnie to zupełnie. Na pewno jednak zobaczymy inny świat, który wyda się nam baśniowy.

— Czuję jednak żal — powiedział Bom. — Będziemy tęsknić do tej kosmicznej klatki, która w pierwszych latach doprowadzała nas do szaleństwa.

— Mówię ci, rozklejasz się. No, idziemy. Mam potem dyżur w obserwatorium.

Bom spojrzał na Utne. Była już różowa i pod jej skórą przebiegały dreszcze. Wstał i szybko podążył za Perimem.

* * *

— …dezintegrator dziobowy sprawny, w pancerzu wyrzutni rakiet zwiadowczych kilka przebić połatanych przez automaty, lecz naruszony został zespół urządzeń prowadzących i na przeciąg dłuższego czasu nasz port nie będzie czynny. Trzeci stos ma awarię, wysłałem za osłonę robota — mówił astronawigator Utril pochylając się nad pulpitem. — To stało się dwadzieścia sześć lat temu, przechodziliśmy przez potok meteorytowy, który nadciągnął od strony ciemnej materii obiektu GC 47865. Znajdujemy się ściśle na kursie, bez odchyleń.

Utril zakończył raport i zamknął teczkę z wykresami. Zza stołu wstał Pierwszy. Milczał. Patrzył w twarze załogi, na dwadzieścia postaci odświętnie ubranych, wzrokiem pełnym zadumy, spojrzeniem nie widzącym, które dostrzegało coś poza nimi, mglistego, odległego…

— Kończymy lot — powiedział głosem bezbarwnym, jakby tego nie mówił on, Pierwszy, lecz automat — już nigdy nie polecimy do gwiazd. Osiądziemy nad brzegiem ciepłych mórz, rzek, będziemy mogli dotykać liści drzew. Czerń Kosmosu zostaje poza nami, zamieniamy ją na błękit dnia i granat nocy.

Zamilkł. Znowu myśl uciekła gdzieś poza obręb nastawni, laboratoriów, stosów. Wzdrygnął się.

— Weszliśmy już w nasz układ planetarny, spójrzmy, jak wygląda stąd Ona.

Światła przygasły. Ekran zajmujący ściany nastawni rozjarzył się i sczerniał. Wśród chmur odległych gwiazd świeciła jasno Błękitna Planeta — różna od wszystkich, jakie zdołali poznać. Na niej ujrzeli kolor nieba, jej morza omywały skały i zmazywały ślady na piasku, jej atmosfera zsyłała pachnący kwiatami wiatr, deszcze i burze. Patrzyli, pochłaniali ją wzrokiem wygłodniałym przez lata wędrówek wśród innych układów, planet może i piękniejszych, lecz obcych.

— Nie chcę! Ja nie chcę wracać! — krzyknęła Utne zasłaniając oczy. — Zgasić ekran! Nie chcę na nią patrzeć!

Born chwycił ją za rękę.

— Co tobie?

— Precz! Ona jest ohydna, potworna. To jest planeta śmierci. O, teraz już mogę na nią patrzeć — oderwała dłonie od twarzy. — Ale wy zamknijcie oczy! Szybko! Co, nie możecie? Już was wciągnęła, gapicie się jak urzeczeni?! Zgasić ekran! Ona hipnotyzuje, przyciąga, kusi, stwarza z was szaleńców mamiąc mirażem lasów, mórz, słodkich owoców. A da wam tylko szybką śmierć! Starość i śmierć. Jak można porzucać nasz statek, na którym żyć będziemy siedem razy dłużej niż tam? Jak można porzucać sen letargu, który przedłuża życie w nieskończoność? Dotknijcie ciał, mięśni, spójrzcie na mnie! Czy starość zmieniła piersi i biodra? Ale ile właściwie mamy lat? Cóż dla nas znaczy wiek, upływ czasu? Od startu minęło trzydzieści tysiącleci na tym przeklętym globie. Nie istnieje tam nikt, kto by nas znał, pamiętał. Nie ma już przyjaciół i wrogów, po nich i ich potomkach pozostały tylko atomy…

— Istota naszego gatunku zawsze jest zdolna do przyjaźni i miłości, nie będziemy się czuć obco — powiedział Pierwszy. — Śmierć znajdzie nas w każdym sektorze nieba.

— Idioto! — krzyknęła. — Jak możesz wybierać życie tak krótkie i zgrzybiałość, gdy los ci podsuwa jeszcze prawie dwie setki lat istnienia i młodość do końca?! Każde dziesięć lat tam to przecież siedemdziesiąt lat życia w szybkości przy — świetlnej! Poprzyjcie mnie, Bom, Perim, Astrid, wy najmędrsi, biologowie, lekarze… Zmieńcie kurs. Izolujcie tego wariata, samobójcę!

Patrzyła błagalnie dookoła, gryząc wargi. Pierwszy znowu uciekł spojrzeniem poza statek.

— Chcę wreszcie zaczerpnąć w płuca prawdziwego powietrza, rozumiesz?! Chcę klęknąć nad strumieniem i pić czystą wodę płynącą z gór.

— Chcemy pić wodę, zobaczyć niebo — rozległy się głosy dookoła.

Do Utne podszedł lekarz i delikatnie położył rękę na jej ramieniu.

— Jesteś chora. To nic, tylko nerwy. Dam ci coś na uspokojenie.

Zakryła twarz i powoli poszła w stronę wyjścia. Przed drzwiami odwróciła się.

— Nienawidzę was. Jesteście na poziomie nisko zorganizowanej plazmy.

Wyszli. Nikt za nimi nie spojrzał. Na ekranie nastawni błyszczała coraz silniejszym blaskiem Błękitna Planeta.

* * *

— Coś z nią zrobił? — Pierwszy nie podniósł głowy znad pulpitu. Z uwagą obserwował ruchy zegarów i krzywe przebiegające ekrany.

— Uśpiłem, leży pod kloszem. Obudzi się po wylądowaniu.

— Inni nie zdradzają podobnych objawów?

— Nie.

— Dobrze. Idź do swojej pracy.

Pierwszy patrzył nadal na przesuwające się po ekranach linie. Jeszcze raz sprawdził wyniki. Powoli wstał z fotela i przeszedł do sterowni. Astronawigator Utril chodził nerwowo wzdłuż stołów. Na dużym ekranie widniała mapa dróg, wiodących przez przestrzeń przyplanetarną ku jej atmosferze i powierzchni.

— Nadal nie odpowiadają na sygnał wywoławczy — powiedział ze złością. — Tak, jakby zupełnie ogłuchli.

— Może już mają inny system odbioru — powiedział Pierwszy.

Utril żachnął się.

— Fale są falami, nikt tego nie zmieni. Zresztą główny kosmodrom ma urządzenia współpracujące z odpowiednią sekcją Wiecznej Pamięci. Nie tylko my wracamy, wrócą i ci z północnej czaszy nieba.

— Jeżeli wrócą — mruknął Pierwszy.

— Myślisz o tym, co mówiła Utne?

— Nie. Mogli nie mieć szczęścia. Czemu ci Utne przyszła na myśl?

Astronawigator zatrzymał się przy pulpicie.

— Tutaj żyjemy jednak dłużej — mruknął niechętnie. — Tylko czy to jest właściwe życie? Często zastanawiałem się, jak silnie związani jesteśmy z tą planetą. Ostatecznie wszędzie w Kosmosie pamiętaliśmy o niej. A mogliśmy się przecież zatrzymać na drugim satelicie Axilei i na Minoleksie. Mam wątpliwości, czy w istocie jacyś tam nasi przodkowie przybyli na Błękitną Planetę z gwiazd, czy nie jesteśmy jednak ewolucyjnym jej produktem.