Wytężył wzrok, by dostrzec twarzyczkę dziecka, ale odległość była zbyt wielka.
Rosjanin zdawał się nad czymś zastanawiać. Nagle powziął jakąś decyzję.
Opuścił z powrotem prześcieradło, opatulił nim dziecko, wstał i odszedł. Jane zalała się łzami.
Anatolij powiedział coś z dachu do Jean-Pierre’a, kręcąc przecząco głową.
Potem zszedł na podwórko.
– Dlaczego to zrobił? – myślał głośno Ellis. To kręcenie głową oznaczało, że Anatolij okłamał Jean-Pierre’a mówiąc mu: na dachu nikogo nie ma. A więc
Jean-Pierre chciał zabrać dziecko, a Anatolij nie. Znaczyłoby to również, że Jean- Pierre chciał odnaleźć Jane, ale Rosjanie nie byli nią zainteresowani.
A więc kto ich interesował?
To oczywiste. Szukali jego, Ellisa.
– A niech mnie diabli – powiedział Ellis głośno do siebie. Jean-Pierre pragnie odzyskać Jane i Chantal, ale Anatolij szuka jego. Anatolij chciał się zemścić za wczorajsze upokorzenie; chciał przeszkodzić Ellisowi w powrocie na Zachód z podpisanym przez rebelianckich dowódców traktatem; chciał też postawić Ellisa przed sądem, by dowieść światu, że za afgańską rebelią stoi CIA. Powinienem pomyśleć o tym wczoraj, zganił gorzko swą beztroskę Ellis, ale byłem pod wrażeniem sukcesu i tylko Jane była mi w głowie. Poza tym Anatolij nie mógł wiedzieć, że tu jestem – mogłem zostać w Darg, udać się do Astany albo ukryć w górach z Masudem – a więc musiał to być strzał w ciemno. Ale niemal mu się udało. Anatolij ma instynkt. Jest groźnym przeciwnikiem – i bitwa nie została jeszcze zakończona.
Jane szlochała. Ellis pogładził ją po włosach i zaczął mówić coś uspokajająco, obserwując jednocześnie Jean-Pierre’a i Anatolija wracających do helikopterów, które stały wciąż na polu z młócącymi powietrze wirnikami.
Hind, który wylądował na szczycie wzgórza w pobliżu jaskiń, znowu wzniósł się w powietrze i przeleciał nad głowami Ellisa i Jane. Ellis zastanawiał się, czy siedmiu rannych partyzantów przebywających w jaskini poddano przesłuchaniu, wzięto do niewoli, czy też i jedno i drugie.
Wszystko skończyło się bardzo szybko. Żołnierze wybiegli w pośpiechu z meczetu i załadowali się do Hipa równie szybko, jak z niego uprzednio wyskoczyli. Jean-Pierre z Anatolijem wsiedli do jednego z Hindów. Złowroga flotylla powietrzna oderwała się, maszyna po maszynie, od ziemi, wzniosła ociężale ponad szczyt wzgórza i odleciała szybko prosto na południe.
Ellis wiedząc, co chce zrobić Jane, powiedział:
– Poczekaj jeszcze chwilę, dopóki wszystkie helikoptery nie odlecą – nie popsuj teraz wszystkiego.
Zapłakana, skinęła potakująco głową.
Wystraszeni wieśniacy zaczynali wymykać się pojedynczo z meczetu. Ostatni helikopter wystartował i skierował się na południe. Jane wygramoliła się ze śpiwora, naciągnęła spodnie, narzuciła na siebie koszulę i ślizgając się, potykając i zapinając po drodze guziki koszuli puściła się biegiem w dół zbocza. Ellis patrzył za nią czując się w jakiś sposób odtrącony i chociaż zdawał sobie sprawę, że to irracjonalne uczucie, nie mógł się z niego otrząsnąć. Nie pobiegnie za nią jeszcze, zadecydował. Zostawi ją samą i pozwoli nacieszyć się odzyskaniem Chantal.
Zniknęła mu z oczu za chatą mułły. Ellis popatrzył na wioskę. Życie zaczynało tam wracać do normy. Docierały do niego podniesione, podekscytowane głosy. Między domami uganiała się dzieciarnia, udając helikoptery albo celując z wyimaginowanych karabinów i zapędzając kurczęta na podwórka na przesłuchanie. Większość dorosłych wracała powoli do swoich domów. Sprawiali wrażenie wystraszonych.
Ellis przypomniał sobie o siedmiu partyzantach i jednorękim chłopcu z jaskiniowego lazaretu. Postanowił sprawdzić, co się z nimi stało. Ubrał się, zrolował śpiwór i ruszył ścieżką pod górę.
Przypomniał mu się Allen Winderman w swoim szarym garniturze i krawacie w paski, dziobiący widelcem sałatkę w waszyngtońskiej restauracji i pytający: A jakie jest ryzyko, że Rosjanie dostaną naszego człowieka? Znikome, odparł wtedy Ellis. Skoro nie potrafią pojmać Massuda, to jak mieliby schwytać tajnego agenta wysłanego na spotkanie z Masudem? Teraz znał już odpowiedź na to pytanie: dzięki Jean-Pierre’owi.
– Przeklęty Jean-Pierre – powiedział na głos.
Dotarł do polanki. Z jaskiniowego lazaretu nie dochodził żaden dźwięk. Miał nadzieję, że Rosjanie nie zabrali razem z partyzantami tego chłopca, Mousy – Mohammed byłby zrozpaczony.
Wszedł do jaskini. Słońce stało już wysoko i widział zupełnie wyraźnie. Byli tam wszyscy. Leżeli cisi i nieruchomi.
– Nic się wam nie stało? – zapytał Ellis w dari.
Żaden mu nie odpowiedział. Żaden się nie poruszył.
– O Boże – wyszeptał Ellis.
Ukląkł przy najbliższym z partyzantów i dotknął jego brodatej twarzy. Mężczyzna leżał w kałuży krwi. Zastrzelono go przykładając mu pistolet do głowy.
Ellis sprawdził szybko wszystkich pozostałych. Wszyscy nie żyli.
Chłopiec też.
ROZDZIAŁ 15
Jane gnana paniką pędziła przez wioskę roztrącając na boki ludzi, obijając się o ściany, potykając, padając i ponownie wstając, szlochając, dysząc ciężko i zawodząc, a wszystko to naraz.
– Nic nie mogło jej się stać – powtarzała sobie w kółko jak litanię, a równocześnie nękały ją pytania: Czemu Chantal się nie obudziła? Czy Anatolij coś jej zrobił? Czy coś jej się stało?
Wpadła na podwórko chaty sklepikarza i przeskakując po dwa stopnie wspięła się na dach. Padła na kolana i ściągnęła z małego materacyka prześcieradło. Chantal miała zamknięte oczy. Oddycha? – przemknęło przez myśl Jane – oddycha? W tym momencie mała otworzyła oczka, spojrzała na matkę i pierwszy raz w swoim życiu uśmiechnęła się.
Jane porwała ją na ręce i przytuliła mocno. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Chantal rozpłakała się przestraszona tym niespodziewanym uściskiem i Jane również zalała się łzami radości i ulgi. Jej mała dziewczynka znowu była przy niej – żywa, ciepła i wrzeszcząca – i po raz pierwszy uśmiechnęła się do matki.
Po chwili Jane ochłonęła i dziecko, wyczuwając tę zmianę nastroju, również się uspokoiło. Zaczęła kołysać małą, rytmicznie poklepując ją po pleckach, głaszcząc i całując czubek miękkiej, łysej główki. Wreszcie przypomniała sobie, że na świecie istnieją też inni ludzie i pomyślała o wieśniakach zapędzonych do meczetu. Czy wszyscy są cali i zdrowi? Zeszła na podwórko i natknęła się tani na
Farę.
Popatrzyła przez chwilę na dziewczynę. Milcząca, trwożliwa Fara, która tak łatwo się denerwowała. Skąd wzięło się u niej tyle odwagi, przytomności umysłu i zimnej krwi, by ukryć Chantal pod zmiętym prześcieradłem, gdy tuż obok lądowały sowieckie helikoptery i grzmiały strzały?
– Ocaliłaś ją – powiedziała Jane.
Fara wystraszyła się, zupełnie jakby ją o coś oskarżono.
Jane przełożyła Chantal do lewej ręki, prawą zaś objęła dziewczynę.
– Ocaliłaś moje dziecko – powiedziała. – Dziękuję ci! Dziękuję!
Fara pokraśniała na moment z zadowolenia, a potem wybuchnęła płaczem.
Jane uspokajała ją, poklepując po plecach jak przed chwilą Chantal. Gdy Fara doszła do siebie, Jane spytała:
– Co się działo w meczecie? Czego od was chcieli? Czy są ranni?
– No tak – bąknęła Fara z niezbyt rozgarniętą miną.
Jane uśmiechnęła się wyrozumiale – nie można przecież zadawać Farze trzech pytań naraz i oczekiwać sensownej odpowiedzi.
– Co się wydarzyło, kiedy weszłaś do meczetu?
– Pytali, gdzie jest Amerykanin.