– Kogo pytali?
– Każdego. Ale nikt nie wiedział. Doktor pytał mnie o ciebie i o dziecko, ale powiedziałam, że nic nie wiem. Wtedy wzięli trzech mężczyzn: najpierw mojego wuja Shahaziego, potem mułłę i Alishana Karima, brata mułły. Znowu ich wypytywali, ale to nic nie dało, bo żaden z nich nie wiedział, co się stało z Amerykaninem. No to ich pobili.
– Czy są ranni?
– Tylko pobici.
– Obejrzę ich. – Jane przypomniała sobie z niepokojem, że Alishan przeszedł zawał serca. – Gdzie teraz są?
– Wciąż w meczecie.
– Chodź ze mną. – Jane weszła do domu, a Fara za nią. Na ladzie w izbie frontowej znalazła swoją torbę medyczną. Do jej zwykłej zawartości dorzuciła kilka pigułek nitrogliceryny i wyszła. Nadal ściskając kurczowo Chantal w ramionach skierowała się do meczetu.
– No i co się jeszcze stało? – spytała po drodze Farę.
– Doktor pytał mnie, gdzie jesteś. Powiedziałam, że nie wiem. Naprawdę nie wiedziałam.
– Zrobili ci coś?
– Nie. Doktor był bardzo rozgniewany, ale mnie nie bili.
Jane przyszło do głowy, że złość Jean-Pierre’a mogła być spowodowana tym, że domyślał się, iż spędziła tę noc z Ellisem. Zdaje się, że cała wioska to podejrzewała. Ciekawe, jaka będzie ich reakcja. Mogli to uznać za ostateczny dowód, że jednak jest Nierządnicą z Babilonu.
Na razie, dopóki są wśród nich potrzebujący pomocy ranni, nie będą jej unikać. Dotarła do meczetu i weszła na dziedziniec. Pierwsza zauważyła ją krzątająca się w skupieniu żona Abdullaha i zaprowadziła do leżącego na ziemi męża. Od razu widać było, że nic mu nie jest, a ponieważ Jane martwiła się o serce Alishana, więc mimo protestów oburzonej żony zostawiła mułłę i podeszła do jego brata, który leżał tuż obok.
Miał szara twarz, oddychał z trudem i jedną ręką trzymał się za pierś: tak jak się obawiała, pobicie wywołało atak anginy pectoris. Dała mu tabletkę, mówiąc:
– Ssij to, nie łykaj.
Oddała Chantal Farze i zbadała go szybko. Był strasznie posiniaczony, ale kości miał całe.
– Czym cię bili? – spytała.
– Kolbami karabinów – odpowiedział ochryple.
Pokiwała głową. Miał szczęście: jedyną poważną krzywdą, jaką mu wyrządzili, był niebezpieczny dla jego serca stres i już z niego wychodził. Przemyła mu tylko skaleczenia jodyną i kazała się nie ruszać przez co najmniej godzinę.
Następnie wróciła do Abdullaha. Kiedy jednak mułła zobaczył, że się zbliża, zaczął machać rękoma i wrzeszczeć gniewnie, by nie podchodziła. Wiedziała, co go tak rozwścieczyło – uważał, że jemu należy się pierwszeństwo i obraził się, iż zajęła się wpierw Alishanem. Nie miała zamiaru go przepraszać. Już wcześniej próbowała mu wytłumaczyć, że dla mej najważniejszy jest stan chorego, a nie jego status. Odwróciła się teraz. Nie było sensu upierać się przy badaniu starego głupca. Skoro czuł się na tyle dobrze, żeby na nią wrzeszczeć, to znaczy, że wyżyje.
Podeszła do Shahaziego, zaprawionego w bojach, pokrytego bliznami wojownika. Jego siostra, akuszerka Rabia, zbadała go już i przemyła skaleczenia. Maści ziołowe Rabii nie były tak antyseptyczne jak powinny, ale na pewno nie zaszkodzą, pomyślała Jane. Kazała mu tylko poruszyć palcami u rąk i nóg. Były sprawne. Mieliśmy szczęście, pomyślała. Przyszli Rosjanie, ale wykpiliśmy się niegroźnymi obrażeniami. Dzięki Bogu. Być może teraz zostawią nas na jakiś czas w spokoju. Miejmy nadzieję, że aż do otwarcia szlaku przez przełęcz Khyber.
– Czy doktor jest Rosjaninem? – spytała nagle Rabia.
– Nie. – Po raz pierwszy Jane zastanowiła się nad motywacją, którą kierował się Jean-Pierre. Co by powiedział, gdyby mnie znalazł? – pomyślała. – Nie, Rabio, nie jest Rosjaninem. Ale wygląda na to, że przeszedł na ich stronę.
– Więc jest zdrajcą?
– Tak, chyba jest. – Jane zastanowiło, do czego zmierza Rabia.
– Czy chrześcijanka może rozwieść się z mężem, który okazał się zdrajcą?
W Europie można rozwieść się z błahszego powodu, pomyślała Jane, odpowiedziała więc:
– Tak, może.
– Czy dlatego właśnie poślubiłaś teraz Amerykanina?
Teraz zorientowała się, o co chodzi Rabii. Spędzając z Ellisem noc na stoku wzgórza potwierdziła oskarżenia Abdullaha, że jest zachodnią nierządnicą. Rabia, która długi czas była w wiosce jej popleczniczką, chciała przeciwstawić temu oskarżeniu alternatywną interpretację. W myśl której Jane, zgodnie z pokrętnymi chrześcijańskimi prawami, nie znanymi Prawdziwym Wiernym, rozwiodła się z dnia na dzień ze zdrajcą, i zgodnie z tymi samymi prawami poślubiła Ellisa. Niech ci będzie, pomyślała Jane.
– Tak – powiedziała. – Właśnie dlatego poślubiłam Amerykanina.
Rabia pokiwała głową usatysfakcjonowana.
Jane przyszło na myśl, że w epitecie mułły tkwi jednak ziarnko prawdy.
W końcu przechodziła przecież z nieprzyzwoitą wręcz szybkością z łóżka jednego mężczyzny do łóżka drugiego. Poczuła coś w rodzaju zawstydzenia, ale zaraz się z tego otrząsnęła: nigdy nie starała się postępować, kierując się oczekiwaniami innych. Niech sobie myślą, co chcą.
Nie zastanawiała się wcześniej nad możliwością poślubienia Ellisa. Czy czuję się rozwiedziona z Jean-Pierre’em? – zadała sobie pytanie. Odpowiedź brzmiała: nie. Uważała jednak, że nie ma już w stosunku do niego żadnych zobowiązań. Po tym wszystkim, co zrobił, nic mu nie jestem winna, pomyślała. Takie postawienie sprawy powinno przynieść jej jakąś ulgę, ale mimo wszystko odczuwała tylko smutek.
Rozważania zostały nagle przerwane. Przed wejściem do meczetu powstało zamieszanie. Odwróciła się i zobaczyła Ellisa niosącego coś na rękach. Kiedy podszedł bliżej, zauważyła, że na jego twarzy maluje się wściekłość. Przemknęło jej przez myśl, że widziała go już takim w Paryżu, kiedy nieostrożny taksówkarz, zawracając raptownie, wpadł na młodego motocyklistę, ciężko go raniąc. Byli świadkami tego wypadku i wezwali karetkę – Jane nie miała jeszcze pojęcia o medycynie – a Ellis powtarzał w kółko: „To bez sensu, to zupełnie bez sensu”. Rozpoznała kształt, który trzymał w ramionach: to było dziecko i po wyrazie twarzy Ellisa zorientowała się, że nie żyje. Jej pierwszą reakcją, która natychmiast napełniła ją wstydem, była myśl – dzięki Bogu, że to nie Chantal; ale kiedy popatrzyła uważniej, zobaczyła, że było to jedyne we wsi dziecko, które traktowała chwilami jak własne – jednoręki Mousa, chłopiec, któremu ocaliła życie. Poczuła przypływ strasznego żalu oraz poczucie straty, tak jak wtedy, gdy z Jean-Pierre’em długo walczyli o życie pacjenta, który i tak umarł. Ale ten ból miał w sobie coś szczególnego, bo Mousa był dzielnym chłopcem i tak świetnie radził sobie ze swoim kalectwem, a ojciec był z niego taki dumny. Dlaczego on? – pomyślała i łzy napłynęły jej do oczu. Dlaczego właśnie on? Mieszkańcy wioski otoczyli ciasno Ellisa, ale on patrzył na Jane.
– Wszyscy nie żyją – powiedział w dari, aby inni też mogli go zrozumieć. Kilka kobiet z wioski zaczęło zawodzić.
– Jak to się stało? – spytała.
– Zastrzelili ich Rosjanie, każdego.
– O mój Boże. – A jeszcze tej nocy, myśląc o odniesionych przez nich ranach, mówiła, że żaden nie umrze. Przewidywała, że pod jej opieką każdy z nich wcześniej czy później poczuje się lepiej, wróci do zdrowia i odzyska pełnię sił.
A teraz wszyscy nie żyją.
– Ale dlaczego zabili dziecko?! – krzyknęła.
– Chyba im zaszedł za skórę.
Zmarszczyła brwi z niemym pytaniem w oczach.
Ellis uniósł małego tak, aby widoczna była ręka Mousy. Małe palce ściskały silnie rękojeść noża, który chłopiec dostał od ojca. Na ostrzu była krew.