– Idziemy do Pakistanu.
– Tędy? – jego twarz spoważniała. – Co się stało?
Jane wiedziała, że to ona musi mu powiedzieć, znają się przecież dłużej.
– Przynosimy złe wieści, przyjacielu Mohammedzie. Do Bandy przyszli Rosjanie. Zabili siedmiu mężczyzn… i dziecko… – Domyślił się, co chciała mu powiedzieć. Widząc ból malujący się na jego twarzy, omal się nie rozpłakała. – Tym dzieckiem był Mousa – dokończyła.
Mohammed usiłował nie dać poznać po sobie, jakim wstrząsem była dla niego ta wiadomość.
– Jak umarł mój syn? – spytał.
– Ellis go znalazł – powiedziała Jane.
Ellis poszukał w pamięci potrzebnych mu słów narzecza dari i powiedział:
– Zginął… z nożem w ręku, krew na nożu. Oczy Mohammeda rozszerzyły się.
– Opowiedzcie mi wszystko.
Ponieważ Jane lepiej znała język, wzięła to na siebie.
– Rosjanie przylecieli o świcie – zaczęła. – Szukali mnie i Ellisa. Byliśmy na zboczu, wiec nas nie znaleźli. Pobili Alishana, Shahaziego i Abdullaha, ale ich nie zabili. Potem znaleźli jaskinię. Było tam siedmiu rannych mudżahedinów, a z nimi Mousa, który miał przybiec do wioski po pomoc, gdyby któryś z rannych potrzebował jej w nocy. Kiedy Rosjanie odeszli, Ellis poszedł do jaskini. Wszyscy mężczyźni nie żyli i Mousa również…
– Jak? – przerwał jej Mohammed. – Jak go zabito? Jane popatrzyła na Ellisa.
– Z kałasznikowa – powiedział Ellis używając słowa, które nie wymagało tłumaczenia i wskazując na serce, by pokazać, gdzie trafił pocisk.
– Próbował pewnie bronić rannych – dodała Jane – gdyż na ostrzu jego noża była krew.
Mohammed aż pokraśniał z dumy, mimo iż w oczach kręciły mu się łzy.
– Zaatakował ich – dorosłych mężczyzn uzbrojonych w karabiny – rzucił się na nich z nożem! Z nożem, który mu podarował ojciec! Jednoręki chłopiec jest teraz na pewno w niebie wojowników.
Śmierć poniesiona w świętej wojnie była dla muzułmanina największym z możliwych zaszczytów, przypomniało się Jane. Mały Mousa stanie się pewno jakimś pomniejszym świętym. Rada była, że chociaż to będzie pociechą dla Mohammeda, ale jednocześnie nie mogła uwolnić się od gorzkiej refleksji, że tak właśnie ludzie prowadzący wojny uspokajają swoje sumienia – głosząc chwałę poległych.
Ellis, nic nie mówiąc, uściskał uroczyście Mohammeda.
Jane przypomniała sobie nagle o fotografiach. Miała kilka zdjęć Mousy. Afgańczycy uwielbiali fotografie. Mohammed będzie na pewno uradowany mając zdjęcie syna. Otworzyła torbę przytroczoną do grzbietu Maggie, pogrzebała wśród lekarstw i znalazła kartonowe pudło z polaroidowskimi fotografiami. Wyjęła jedno ze zdjęć przedstawiających Mousę i zapięła torbę z powrotem. Wręczyła zdjęcie Mohammedowi.
Nigdy nie widziała tak poruszonego Afgańczyka. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Przez moment wyglądało na to, że się rozpłacze. Odwrócił się, próbując zapanować nad sobą. Kiedy znowu na nich spojrzał, twarz miał już spokojną, ale mokrą od łez.
– Chodźcie ze mną – powiedział.
Poprowadził ich przez wioskę aż na brzeg rzeki, gdzie przy ognisku siedziało w kucki kilkunastu partyzantów. Mohammed wszedł dumnym krokiem pomiędzy nich i bez wstępów zaczął opowiadać historię śmierci Mousy, gestykulując przy tym i płacząc.
Jane odwróciła się. Zbyt wiele widziała już żałoby.
Rozejrzała się niespokojnie. Gdzie można by uciekać w razie pojawienia się
Rosjan? Były tu tylko pole, rzeka i kilka chat. Ale Masud zdawał się uważać to miejsce za bezpieczne. Może wychodził z założenia, że wioska jest zbyt mała, by przyciągnąć uwagę wojska.
Nie miała siły dłużej się tym gryźć. Siadła na ziemi opierając się plecami o drzewo i z rozkoszą dając wytchnienie nogom przystawiła Chantal do piersi. Ellis spętał Maggie i zdjął z niej torby. Koń zaczął się paść na porośniętej bujną trawą nadrzecznej łące. To był długi, okropny dzień, pomyślała Jane. I tak mało spałam zeszłej nocy. Uśmiechnęła się lekko na jej wspomnienie.
Ellis wyjął mapy Jean-Pierre’a i usiadł obok Jane, by je przejrzeć w szybko zapadającym zmroku. Zajrzała mu przez ramię. Zaplanowana przez nich trasa biegła dalej Doliną aż do wioski Comar, gdzie powinni skręcić na południowy wschód, w prowadzącą do Nurystanu boczną dolinę, która również nosiła nazwę Comar. Tak samo nazywała się pierwsza wysoka przełęcz, którą będą musieli pokonać.
– Piętnaście tysięcy stóp – powiedział Ellis wskazując na mapę. – Tu się robi zimno.
Jane wzdrygnęła się.
Kiedy Chantal napiła się do syta, Jane zmieniła jej pieluszkę, a brudną poszła wypłukać do rzeki. Gdy wróciła, Ellis był pogrążony w rozmowie z Masudem. Kucnęła obok nich.
– Podjąłeś dobrą decyzję – mówił Masud. – Musisz wydostać się z Afganistanu z naszym traktatem w kieszeni. Jeśli Rosjanie cię złapią, wszystko stracone. Ellis przyznał mu rację, a Jane pomyślała: nigdy go takim nie widziałam; traktuje Masuda z takim szacunkiem.
– Podróż ta jest jednak niezwykle trudna – kontynuował Masud. – Na dużej przestrzeni szlak biegnie powyżej linii wiecznych lodów. Czasem w śniegu trudno jest znaleźć właściwą drogę, a jeśli się zgubisz – zginiesz.
Zastanawiała się, do czego to wszystko zmierza. Odnosiła wrażenie, że Masud zwraca się wyłącznie do Ellisa, nie do niej.
– Mogę ci pomóc, ale tak jak ty, chcę ubić interes – mówił dalej Masud.
– Mów, o co chodzi – powiedział Ellis.
– Dam ci Mohammeda za przewodnika, a on przeprowadzi cię przez Nurystan do Pakistanu.
Serce Jane zabiło mocniej. Mohammed jako przewodnik! To mogło całkowicie zmienić przebieg podróży.
– Na czym polega moja rola w tym interesie? – spytał Ellis.
– Pójdziesz sam. Żona doktora i dziecko zostaną tutaj.
Dla Jane stało się jasne, że musi się zgodzić. Szaleństwem było iść tam we dwójkę, do tego bez przewodnika. Prawdopodobnie zginęliby oboje. A tak mogłaby przynajmniej uratować Ellisowi życie.
– Musisz się zgodzić – odezwała się do niego.
Ellis spojrzał na nią z uśmiechem i zwrócił się do Masuda.
– To nie wchodzi w rachubę – powiedział.
Masud wstał wyraźnie urażony i wrócił do swoich ludzi.
– Och, Ellis, czy to było rozsądne? – spytała Jane.
– Nie – odpowiedział. Wziął ją za rękę. – Ale nie pozwolę ci tak łatwo odejść.
Ścisnęła jego dłoń.
– Ja… ja niczego ci nie obiecywałam.
– Wiem. Kiedy wrócimy do cywilizacji, będziesz mogła robić, co ci się podoba, nawet wrócić do Jean-Pierre’a, jeżeli takie będziesz miała życzenie i jeśli zdołasz go odnaleźć. Zostaniesz ze mną tylko przez najbliższe dwa tygodnie, jeśli to wszystko, co mogę uzyskać. Zresztą kto wie, czy pożyjemy tak długo.
Miał rację. Po co martwić się o przyszłość, pomyślała, skoro prawdopodobnie jej przed nami nie ma? Wrócił Masud. Znowu był uśmiechnięty.
– Marny ze mnie negocjator – stwierdził. – Dam wam jednak Mohammeda.
ROZDZIAŁ 16
Wystartowali pół godziny przed świtem. Helikoptery unosiły się jeden po drugim z betonowej płyty lotniska i oddalając się poza zasięg świateł reflektorów znikały w ciemnościach nocy. Przyszła kolej na Mi-24 z Jean-Pierre’em i Anatolijem na pokładzie; maszyna wzbiła się w powietrze niczym niezgrabne ptaszysko i dołączyła do formacji. Wkrótce światła bazy lotniczej zniknęły im z oczu i Jean-Pierre z Anatolijem znowu lecieli nad szczytami gór w kierunku Doliny Pięciu