Выбрать главу

Jean-Pierre przeszedł na przód maszyny i zbliżywszy się do pokładu nawigacyjnego nachylił się do ucha pilota.

– Gdzie jesteśmy? – spytał.

– Nazywają to doliną Sakardara – odparł tamten. – Dalej na północ zmienia nazwę na dolinę Nurystan. Zaprowadzi nas do samego Atati.

– Kiedy tam będziemy?

– Za dwadzieścia minut.

Wydawało mu się to wiecznością. Z wysiłkiem opanowując niecierpliwość wrócił na swoje miejsce na ławce między żołnierzami. Siedzieli nieruchomi i przyglądali mu się w milczeniu. Chyba się go obawiali. Sądzili może, że jest z KGB.

Bo jestem z KGB, przyszło mu nagle do głowy.

Ciekaw był, o czym myślą teraz ci żołnierze. Może o swoich dziewczynach i żonach, które zostawili w domach? Ich dom będzie od tej chwili jego domem. Otrzyma mieszkanie w Moskwie. Czy teraz jego życie z Jane będzie się układało szczęśliwie? Zamierzał zainstalować ją wraz z Chantal w moskiewskim mieszkaniu, on sam zaś, podobnie jak ci żołnierze, miał prowadzić dalej walkę o słuszną sprawę w obcych krajach i z niecierpliwością wyczekiwać urlopu, by móc wrócić do domu, znowu spać z żoną i patrzeć, jak rośnie córeczka. Ja zdradziłem Jane, a ona mnie, pomyślał, może zdołamy sobie nawzajem wybaczyć, choćby tylko przez wzgląd na Chantal.

Co się stało z Chantal?

Wkrótce się dowie. Helikopter wytracał wysokość. Byli prawie na miejscu. Jean-Pierre wstał, żeby ponownie wyjrzeć przez otwarte drzwi. Opuszczali się na łąkę, na której strumień wpadał do głównej rzeki. Okolica była ładna, z kilkoma zaledwie chatkami w typowy dla Nurystanu sposób przylepionymi do stoku jedna nad drugą: Jean-Pierre pamiętał to z fotografii w albumach poświęconych Himalajom.

Helikopter osiadł na ziemi.

Jean-Pierre wyskoczył z maszyny. Z najniższego z piramidy drewnianych domów po drugiej stronie łąki wyszło kilku rosyjskich żołnierzy – niewątpliwie grupa pościgowa. Jean-Pierre czekał niecierpliwie na pilota, który miał być jego tłumaczem. Rosjanin wysiadł wreszcie z helikoptera.

– Idziemy! – rzucił do niego Jean-Pierre i ruszył przodem przez łąkę. Z trudnością powstrzymywał się, by nie puścić się biegiem. Ellis z Jane znajdują się prawdopodobnie w domu, z którego wyszła grupa pościgowa, myślał, i szybkim krokiem zdążał w tamtą stronę. Zaczynała w nim wzbierać złość – długo tłumiona wściekłość wypływała na powierzchnię. Do diabła z zachowaniem godności, pomyślał, wygarnę tej wstrętnej parze, co o nich myślę.

Gdy zbliżył się do grupy pościgowej, oficer stojący na przedzie zaczął coś mówić. Ignorując go Jean-Pierre zwrócił się do pilota:

– Spytaj go, gdzie są – warknął.

Pilot spełnił polecenie i oficer wskazał na drewniany dom. Bez dalszych ceregieli Jean-Pierre minął żołnierzy i wparował do środka.

Gdy wpadał jak burza w drzwi prostej chaty, jego rozjuszenie sięgało punktu wrzenia. Pod ścianą stało jeszcze kilku żołnierzy z grupy pościgowej. Spojrzeli na Jean-Pierre’a i usunęli mu się z drogi.

Na posłaniu w kącie leżało dwoje związanych ludzi.

Jean-Pierre gapił się na nich oniemiały. Szczęka mu opadła, a krew odpłynęła z twarzy. Miał przed sobą chudego, anemicznego chłopaka w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat z długimi, przetłuszczonymi włosami i obwisłymi wąsami oraz piersiastą blondynkę z kwiatami we włosach. Chłopak spojrzał z ulgą na Jean – Pierre’a i odezwał się po angielsku:

– Hej, człowieku, pomożesz nam? Wdepnęliśmy w to gówno po pachy.

Jean-Pierre miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. To była po prostu zdążająca do Katmandu para hipisów, rzadkie okazy miłośników turystyki, która mimo toczącej się wojny nie całkiem jeszcze zamarła. Co za zawód! Że też musieli się znaleźć akurat tutaj w momencie, gdy cały świat śledzi w napięciu ucieczkę pary z Zachodu!

Jean-Pierre na pewno nie pomoże dwójce zaćpanych degeneratów. Odwrócił się do nich plecami i wyszedł.

Zderzył się w progu z wchodzącym do chaty pilotem.

– Co jest? – spytał Rosjanin widząc wyraz twarzy Jean-Pierre’a.

– To nie oni. Chodź ze mną.

Pilot potruchtał za Jean-Pierre’em.

– Nie oni? To nie Amerykanie?

– Amerykanie, ale nie ci, których szukamy.

– Co pan teraz zamierza?

– Porozmawiać z Anatolijem. Połączysz mnie z nim przez radio.

Przeszli przez łąkę i wdrapali się do helikoptera. Jean-Pierre usiadł na miejscu strzelca pokładowego i założył na głowę słuchawki. Postukiwał niecierpliwie butem w podłogę nie mogąc się doczekać, kiedy pilot skończy wreszcie przedłużającą się niemiłosiernie, prowadzoną po rosyjsku rozmowę przez radio. W końcu w słuchawkach rozległ się odległy, zniekształcony trzaskami zakłóceń atmosferycznych głos Anatolija:

– Jean-Pierre, przyjacielu, tu Anatolij. Gdzie jesteś?

– W Atati. Tych dwoje złapanych Amerykanów to nie Ellis z Jane. Powtarzam, to nie są Ellis i Jane. To para gówniarzy szukających nirwany. Odbiór.

– Wcale mnie to nie zaskakuje, Jean-Pierre – odpowiedział głos Anatolija.

– Co? – chciał mu przerwać Jean-Pierre zapominając, że łączność jest jednokierunkowa.

– … otrzymałem serię meldunków donoszących, że Ellisa i Jane widziano w dolinie Linar. Grupa pościgowa nie doszła ich jeszcze, ale podąża świeżym tropem. Odbiór.

Złość Jean-Pierre’a na hipisów wyparowała i zapał wrócił mu częściowo.

– Dolina Linar… gdzie to jest? Odbiór.

– Niedaleko miejsca, w którym się teraz znajdujesz. Przechodzi w dolinę Nurystan niespełna dwadzieścia mil od Atati. Odbiór.

Tak blisko!

– Jesteś pewien? Odbiór.

– Grupa pościgowa zebrała kilka zeznań w wioskach, przez które przechodzili. Opisy pasują do Ellisa i Jane. Wspominają też o dziecku. Odbiór.

A więc to oni.

– Czy można już określić, gdzie się w tej chwili znajdują? Odbiór.

– Jeszcze nie. Jestem już w drodze, żeby dołączyć do grupy pościgowej. Wtedy będę znał więcej szczegółów. Odbiór.

– To znaczy, że nie mówisz z Bagram? A co z twoim… hmmm… gościem? Odbiór.

– Wyjechał – rzucił lakonicznie Anatolij. – Jestem teraz w powietrzu i niebawem mam się spotkać z oddziałem w wiosce o nazwie Mundol. Leży w dolinie Nurystan, poniżej miejsca, gdzie Linar łączy się z Nurystanem, w pobliżu wielkiego jeziora noszącego również nazwę Mundol. Dobij tam do mnie. Przenocujemy i od rana przejmiemy nadzór nad poszukiwaniami. Odbiór.

– Będę tam! – powiedział z podnieceniem Jean-Pierre. Uderzyła go pewna myśl. – A co zrobimy z tymi hipisami? Odbiór.

– Kazałem ich przewieźć do Kabulu na przesłuchanie. Mamy tam paru ludzi, którzy przypomną im o realiach materialistycznego świata. Daj mi teraz twojego pilota. Odbiór.

– Do zobaczenia w Mundol. Odbiór.

Anatolij zaczął rozmawiać po rosyjsku z pilotem i Jean-Pierre zdjął z głowy słuchawki. Nie rozumiał, dlaczego Anatolij chce tracić czas na przesłuchanie pary nieszkodliwych hipisów. Na pewno nie byli szpiegami. Potem dotarło do niego, że jedyną osobą, która naprawdę wie, czy tych dwoje to Ellis i Jane, jest on sam, Jean-Pierre. Istniała przecież możliwość – chociaż zupełnie nieprawdopodobna

– że Ellis z Jane mogli go przekonać, aby puścił ich wolno, a Anatolijowi powiedział, że jego grupa pościgowa ujęła parę hipisów.

Z tego Rosjanina był jednak kawał podejrzliwego sukinsyna.

Jean-Pierre czekał niecierpliwie, aż Anatolij skończy rozmowę z pilotem. Z tego, czego się przed chwilą dowiedział, wynikało, że grupa pościgowa przebywająca w wiosce Mundol depcze już zbiegom po piętach. Być może jutro Ellis i Jane zostaną ujęci. Prawdę mówiąc, ich próba ucieczki od samego początku była skazana na niepowodzenie; ale nie oszczędziło to Jean-Pierre’owi zmartwień i dopóki tych dwoje nie zostanie wtrąconych do rosyjskiej celi ze związanymi rękami i nogami, nadal cierpieć będzie męki niepewności.