Wkrótce pięli się już pod górę lasem srebrzystych brzóz, tracąc z oczu pozostającą w tyle dolinę główną. Przed sobą widzieli ogromną, pokrytą śniegiem ścianę wypełniającą ćwierć nieba – pasmo górskie, które musieli przeciąć. Ellisa nie opuszczała myśl – jeśli nawet ujdziemy Rosjanom, to jak się na to wdrapiemy? Jane potknęła się kilka razy klnąc pod nosem, i chociaż się nie skarżyła, Ellis uznał to za oznakę zmęczenia.
O zmierzchu wyszli z lasu i ujrzeli przed sobą nagą, ponurą, odludną krainę. Ellisowi przyszło na myśl, że w takim terenie mogą nie znaleźć schronienia, zaproponował więc, żeby spędzić noc w kamiennej chacie, którą minęli przed niespełna pół godziny. Jane i Halam przystali na to, zawrócili więc.
Ellis kazał Halamowi rozpalić ognisko nie na zewnątrz, tylko w chacie, żeby płomień nie był widoczny z powietrza i nie zdradził ich unoszący się w górę słup dymu. Jego ostrożność okazała się zbawienna, bo wkrótce usłyszeli warkot helikoptera. Oznaczało to, jak przypuszczał Ellis, że Rosjanie są niedaleko; ale to, co w tym kraju stanowiło krótki dystans dla helikoptera, mogło być nie do przebycia pieszo. Rosjanie mogli się znajdować po drugiej stronie niezdobytej góry
– albo zaledwie milę od nich drogą. Całe szczęście, że okolica była zbyt dzika, a szlak zbyt trudny do dostrzeżenia z powietrza, aby poszukiwania prowadzone helikopterem dały jakieś rezultaty.
Ellis podsypał kobyle trochę ziarna. Jane nakarmiła i przewinęła Chantal, po czym natychmiast zasnęła. Ellis obudził ją, kazał wejść do śpiwora, zasunął zamek błyskawiczny, poszedł nad strumień z pieluszką Chantal, wypłukał ją i rozwiesił przy ognisku, żeby wyschła. Halam pochrapywał pod drugą ścianą chaty, a on leżał przez chwilę obok Jane przyglądając się jej twarzy, oświetlanej migotliwym blaskiem padającym od ogniska. Z tą wymizerowaną i napiętą twarzą, z brudnymi włosami i policzkami uwalanymi ziemią wyglądała na zupełnie wykończoną.
Spała niespokojnie, mrugając powiekami, krzywiąc się i poruszając ustami w bezgłośnej mowie. Zastanawiał się, ile jeszcze wytrzyma. Zabijało ją to tempo marszu. Gdyby mogli iść wolniej, lepiej znosiłaby trudy podróży. Żeby tak Rosjanie zrezygnowali z pościgu albo zostali odwołani na jakąś większa bitwę, toczącą się w innej części tego nieszczęsnego kraju…
Przypomniał mu się helikopter, którego warkot niedawno słyszał. Może wykonywał zadanie nie związane z Ellisem. Nie wydawało się to prawdopodobne. Jeśli była to maszyna należąca do grupy pościgowej, to podjęta przez Mohammeda próba zmylenia Rosjan nie w pełni się udała.
Zaczął się zastanawiać, co by się stało, gdyby ich pojmano. Jemu wytoczono by proces, na którym Rosjanie dowiedliby sceptycznym krajom niezaangażowanym, że afgańscy rebelianci to jedynie marionetki CIA. Układ zawarty pomiędzy Masudem, Kamilem i Azizim runąłby. Rebelianci nie otrzymaliby amerykańskiej broni. Rozproszony ruch oporu traciłby coraz bardziej siły i mógłby nie dotrwać do następnego lata.
Po procesie za Ellisa zabrałyby się służby śledcze KGB. Dałby wstępny pokaz wytrzymałości na tortury, potem udałby, że się złamał i wyśpiewał im wszystko, ale nie byłoby w tym ziarenka prawdy. Oczywiście są na to przygotowani, torturowaliby go więc dalej: odegrałby więc przed nimi bardziej przekonującą scenkę załamania i uraczył mieszaniną faktów i fikcji, którą trudno byłoby im zweryfikować. Miał nadzieję przetrwać w ten sposób. Gdyby mu się udało, wysłaliby go na Syberię. Mógłby tam żyć nadzieją, że po kilku latach wymienią go na jakiegoś sowieckiego szpiega ujętego w Stanach. Jeśliby wcześniej nie umarł w jakimś obozie.
Najstraszniejsze jednak byłoby rozstanie z Jane. Znalazł ją, stracił, i znowu znalazł – łut szczęścia przyprawiający go o zawrót głowy za każdym razem, gdy o tym pomyślał. Ponowna jej utrata byłaby nie do zniesienia, nie do zniesienia. Leżał tak przez długi czas wpatrując się w nią. Starał się nie zasnąć w obawie, że gdy się obudzi, już jej tam nie będzie.
Jane śniła, że jest w hotelu George’a V w Peszawarze. Hotel George’a V znajdował się właściwie w Paryżu, ale we śnie nie robiło jej to żadnej różnicy. Wezwała służbę hotelową i zamówiła stek średnio wysmażony, tłuczone ziemniaki i butelkę Château Ausone. Była straszliwie głodna, ale nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego tak długo czeka na realizację zamówienia. Żeby skrócić sobie czas oczekiwania, postanowiła się wykąpać. Łazienka była ciepła i wyłożona dywanem. Odkręciła wodę, dosypała do wanny trochę soli kąpielowych i pomieszczenie wypełniła wonna para. Nie potrafiła zrozumieć, jak mogła się doprowadzić do takiego zaniedbania – cud, że wpuścili ją taką brudną do hotelu! Miała już wejść do gorącej wody, kiedy ktoś zawołał ją po imieniu. To pewnie służba, pomyślała; wściec się można – teraz będzie musiała jeść brudna albo danie ostygnie. Korciło ją, by nie zwracając uwagi na wołanie wyciągnąć się w gorącej wodzie – zresztą to niegrzecznie z ich strony zwracać się do niej per „Jane”, powinni wołać „proszę pani” – ale głos był bardzo natarczywy i jakiś znajomy. Właściwie to nie służba hotelowa, lecz Ellis potrząsający ją za ramię; i z najwyższym, tragicznym wręcz rozczarowaniem uświadomiła sobie, że hotel George’a
V był snem, w rzeczywistości zaś znajduje się w kamiennej chacie w Nurystanie, milion mil od gorącej kąpieli.
Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz Ellisa.
– Musisz się obudzić – mówił.
Jane czuła się jak sparaliżowana letargiem.
– To już rano?
– Nie, środek nocy.
– Która godzina?
– Pierwsza trzydzieści.
– Cholera. – Była wściekła, że wyrwał ją ze snu. – Po co mnie obudziłeś?
– spytała ze złością.
– Halam odszedł.
– Odszedł? – Wciąż jeszcze była zaspana i rozkojarzona. – Dokąd? Dlaczego? Wróci?
– Nie powiedział mi. Kiedy się obudziłem, już go nie było.
– Myślisz, że nas zostawił?
– Tak.
– O Boże. Jak teraz znajdziemy drogę bez przewodnika? – Jane zdjął koszmarny lęk przed zabłądzeniem w śniegach z Chantal w ramionach.
– Obawiam się czegoś gorszego – powiedział Ellis.
– Czego?
– Powiedziałaś, że będzie chciał się na nas zemścić za upokorzenie na oczach mułły. Być może porzucenie nas na tym odludziu jest w jego mniemaniu dostatecznym rewanżem. Mam taką nadzieję. Ale zakładam, że ruszył z powrotem drogą, którą przyszliśmy. Może natknąć się na Rosjan. Nie sądzę, aby przekonanie go, by powiedział, gdzie dokładnie nas zostawił, zajęło im wiele czasu.
– Tego już za wiele – jęknęła Jane ogarnięta niemal namacalnym poczuciem beznadziei. Zupełnie jakby uwzięło się na nich jakieś złośliwe bóstwo. – Jestem zbyt zmęczona – powiedziała. – Położę się tutaj i będę spała, dopóki nie przyjdą Rosjanie i nie wezmą mnie do niewoli. Chantal poruszyła główką na boki wydając przy tym odgłosy ssania i nagle rozpłakała się. Jane usiadła i wzięła ją na ręce.
– Jeśli zaraz ruszymy, możemy jeszcze uciec – powiedział Ellis. – Nakarm ją, a ja tymczasem objuczę konia.