Выбрать главу

Z wysiłkiem udało mu się skupić uwagę na sprzęcie i lekarstwach, jakie mogą mu się przydać w Cobak. Napełnił butelkę oczyszczoną wodą do picia na drogę. Jeść dadzą mu tamtejsi wieśniacy.

Wyniósł pakunki przed jaskinię i załadował je na upartą starą kobyłę, która towarzyszyła mu w takich wyprawach. Zwierzę mogło iść potulnie cały boży dzień po linii prostej, zapierało się jednak na zakrętach; Jane nazwała ją z tego powodu

Maggie, po brytyjskiej premier Margaret Thatcher.

Jean-Pierre był gotów. Wszedł z powrotem do pieczary i pocałował miękkie usta Jane. Gdy się odwracał, żeby wyjść, weszła Fara z Chantal. Dziecko płakało. Jane rozpięła natychmiast koszulę i przystawiła małą do piersi. Jean-Pierre dotknął różowego policzka córki.

– Bon appétit – powiedział i wyszedł.

Sprowadził Maggie zboczem do wyludnionej wioski i ruszył brzegiem rzeki, kierując się na południowy zachód. Szedł szybko i niestrudzenie w gorących promieniach słońca – przywykł już do tego.

Zostawiwszy za sobą swoje lekarskie wcielenie i będąc już myślami przy umówionym spotkaniu, zaczął odczuwać niepokój. Czy Anatolij się zjawi? Może się spóźnić. Mogli go nawet schwytać. Czy zaczął sypać, jeśli go schwytali? Czy zdradził na torturach? Czy na Jean-Pierre’a czekać będzie grupa bezlitosnych, sadystycznych i pałających żądzą zemsty partyzantów?

Mimo swojego zamiłowania do poezji i swojej pobożności Afgańczycy pozostawali wciąż barbarzyńcami. Ich narodowym sportem było buzkashi, niebezpieczne i krwawe zawody: pośrodku pola gry umieszczano bezgłowe ciało cielęcia, a dwie współzawodniczące drużyny konnych stawały szeregiem naprzeciwko siebie; potem, na strzał z karabinu, ruszali z kopyta, aby je zdobyć. Zwyciężał ten, kto nie zsiadając z konia porwał je z ziemi, dowiózł do odległego mniej więcej o milę, wyznaczonego wcześniej punktu zwrotnego i wrócił do kręgu, nie dając sobie wyrwać cielaka z ręki pozostałym zawodnikom. Gdy przerażający przedmiot współzawodnictwa uległ rozdarciu na części, do czego często dochodziło, o tym, która z drużyn wyszarpała więcej szczątków, decydował sędzia. Zeszłej zimy Jean-Pierre’owi zdarzyło się obserwować te zawody pod miasteczkiem Rokha w Dolinie i dopiero po kilku minutach zorientował się, że uczestnicy buzkashi nie walczą o martwego cielaka, lecz o człowieka, i to żywego. Do głębi wzburzony usiłował przerwać makabryczną zabawę, ale ktoś szepnął mu do ucha, że tym człowiekiem jest sowiecki oficer, jakby to miało wszystko wyjaśniać. Zresztą zawodnicy po prostu ignorowali protesty Jean-Pierre’a i nie było mowy, żeby uzyskał posłuch u pięćdziesięciu rozemocjonowanych jeźdźców, pochłoniętych bez reszty okrutną grą. Nie został do końca, by obserwować agonię nieszczęśnika, choć może powinien. Obrazem, który wrył mu się w pamięć i powracał za każdym razem, kiedy ogarniał go strach przed zdemaskowaniem, był widok tego bezsilnego i zakrwawionego Rosjanina, rozrywanego żywcem na kawałki.

Wspomnienia z przeszłości nie opuszczały go. Gdy spoglądał na omszałe ściany skalnego wąwozu, przez który maszerował, widział na nich sceny z dzieciństwa przemieszane z koszmarami, w których wpadał w ręce partyzantów. Z najwcześniejszymi wspomnieniami powracała do niego rozprawa sądowa oraz przytłaczające poczucie wściekłości i niesprawiedliwości, jakie ogarnęło go, kiedy tatę skazano na karę więzienia. Ledwie umiał czytać, ale potrafił rozpoznać nazwisko ojca w nagłówkach gazet. W tym wieku – musiał mieć wtedy cztery lata – nie wiedział jeszcze, co to znaczy być bohaterem ruchu oporu Resistance. Wiedział, że ojciec podobnie jak jego przyjaciele – ksiądz, szewc i człowiek z wiejskiego urzędu pocztowego – jest komunistą; ale sądził, że nazywają go Czerwonym

Rolandem z racji czerstwej cery. Kiedy ojca oskarżono o zdradę i skazano na pięć lat wiezienia. Jean-Pierre’owi powiedziano, że to za Wuja Abdula, zalęknionego, brązowoskórego mężczyznę, który przez kilka tygodni mieszkał w ich domu i był z FLN. Ale Jean-Pierre nie miał pojęcia, co to takiego FLN, a jedyna rzecz, którą dobrze rozumiał i w którą zawsze wierzył, było przekonanie, że policja jest okrutna, sędziowie nieuczciwi, a ludzie ogłupieni przez gazety.

W miarę upływu lat zaczynał coraz więcej rozumieć, coraz bardziej cierpiał i rosła jego wściekłość. Kiedy poszedł do szkoły, koledzy mówili, że jego ojciec jest zdrajcą. Tłumaczył im, że wprost przeciwnie, jego ojciec walczył odważnie i ryzykował życiem na wojnie, ale mu nie wierzyli. Razem z matką przenieśli się na jakiś czas do innej wsi, ale nowi sąsiedzi nie wiadomo skąd dowiedzieli się, kim są, i zakazali swoim dzieciom bawić się z Jean-Pierre’em. Ale najgorsze były wizyty w więzieniu. Ojciec zmieniał się w oczach, chudł, bladł i za każdym razem wyglądał gorzej; a jeszcze gorzej było widzieć go skazanego, ubranego w szary uniform, zastraszonego i przerażonego, zwracającego się per pan do wyniosłych zbirów z pałkami. Po paru takich wizytach smród więzienia zaczął przyprawiać Jean-Pierre’a o mdłości i gdy tylko przestąpił jego próg, chciało mu się wymiotować; matka przestała go ze sobą zabierać. Dopiero kiedy tata wyszedł z więzienia i mogli swobodnie porozmawiać, Jean-Pierre zrozumiał wszystko i uświadomił sobie, że niesprawiedliwość tego, co się wydarzyło, była jeszcze większa, niż myślał. Po wkroczeniu Niemców do Francji komuniści, zorganizowani już w komórki, odgrywali w Resistance przewodnią rolę. Po zakończeniu wojny ojciec nadal prowadził walkę przeciwko prawicowej tyranii. Algieria była wtedy francuską kolonią. Jej uciskana i wyzyskiwana ludność bohatersko walczyła o wolność. Młodych Francuzów wcielano do armii i zmuszano do udziału w okrutnej wojnie przeciwko Algierczykom. Nieludzkie czyny, jakich dopuszczały się wojska francuskie, wielu ludziom przypominały zbrodnie nazistów. FLN było skrótem od Front de Libération Nationale, Frontu Wyzwolenia Narodowego utworzonego przez algierski lud.

Ojciec Jean-Pierre’a był jedną ze 121 znanych osobistości, które podpisały petycję żądającą wolności dla Algierczyków. Francja znajdowała się w stanie wojny i petycję obwołano dokumentem wywrotowym, ponieważ można ją było interpretować jako odezwę zachęcająca francuskich żołnierzy do dezercji. Ale tata uczynił coś jeszcze gorszego: z walizką pełną pieniędzy zebranych przez Francuzów dla FLN przedostał się przez granicę do Szwajcarii, gdzie zdeponował całą sumę w banku. Udzielił też schronienia Wujowi Abdulowi, który wcale nie był wujkiem, tylko poszukiwanym przez tajną policję DST Algierczykiem.

Ojciec wyjaśnił Jean-Pierre’owi, że podobną działalność prowadził w czasie wojny przeciwko nazistom i że nadal toczy tę samą walkę. Wrogiem nigdy nie byli dla niego Niemcy, tak jak teraz nie byli nimi Francuzi: wrogiem byli kapitaliści, posiadacze, bogaci i uprzywilejowani, klasa rządząca, która zdolna była do zastosowania wszelkich środków, nawet najbardziej bezprawnych, do obrony swojej pozycji. Byli tak potężni, że kontrolowali pół świata – ale mimo to istniała nadzieja dla biednych, słabych i uciskanych, bo w Moskwie rządy sprawował lud, i klasa pracująca całej reszty świata szukała w Związku Radzieckim oparcia, rady i inspiracji w walce o wolność.

Obraz ten stracił wiele ze swego blasku, gdy Jean-Pierre dorósł i przekonał się, że Związek Radziecki nie jest wcale robotniczym rajem; ale nie dowiedział się niczego takiego, co zmieniłoby jego podstawowe przekonanie, że kierowany z Moskwy ruch komunistyczny jest jedyną nadzieją ciemiężonych ludzi świata i jedyną drogą prowadzącą do zniszczenia sędziów, policji i gazet, które tak brutalnie zdradziły tatę.

Ojcu udało się przekazać synowi pałeczkę. I, jakby w poczuciu spełnionego obowiązku, wycofał się z aktywnego życia. Nigdy nie odzyskał swej czerwonej twarzy. Nie chodził już na demonstracje, nie organizował zabaw, z których dochód zasilał fundusze na rozmaite cele, ani nie pisał listów do lokalnych gazet. Zajmował się teraz mało ważną robotą papierkową. Oczywiście należał do partii i do związków zawodowych, ale nie udzielał się w żadnych komitetach, nie protokołował przebiegu obrad, nie układał porządków dziennych. Nadal grywał w szachy i popijał anyżówkę z księdzem, szewcem oraz z człowiekiem prowadzącym wiejski urząd pocztowy, ale ich polityczne dyskusje, w które wkładali kiedyś tyle pasji, były teraz jakieś przygaszone, jakby na zawsze zaniechali rewolucji, na której rzecz tak ciężko pracowali. Po kilku latach tata zmarł. Dopiero wtedy Jean-Pierre dowiedział się, że w wiezieniu nabawił się gruźlicy – i nigdy już nie wyzdrowiał. Odebrano mu wolność, złamano jego ducha i zrujnowano mu zdrowie. Ale najgorsze, co mu zrobiono, to napiętnowanie mianem zdrajcy. Był bohaterem, który ryzykował życie za swych rodaków, a zmarł oskarżony o zdradę.

Żałowaliby teraz tego, tato, gdyby wiedzieli, jaki odwet za ciebie biorę, pomyślał Jean-Pierre prowadząc kościstą kobyłę przez afgańskie góry. Dzięki informacjom, jakich dostarczam rosyjskiemu wywiadowi, komuniści są tutaj w stanie odcinać Masudowi drogi zaopatrzenia. Zeszłej zimy nie zdołał zgromadzić dostatecznych zapasów broni i amunicji. Tego lata, zamiast przypuszczać ataki na bazę lotniczą, elektrownie i konwoje ciężarówek dostawczych, walczy o przetrwanie, broniąc się przed wypadami wojsk rządowych na kontrolowane przez siebie terytorium. Jedną ręką, tato, niemal sparaliżowałem poczynania tego barbarzyńcy, który chce cofnąć swój kraj do mrocznych wieków okrucieństwa, zacofania i islamskiej ciemnoty.

Odcięcie Masudowi dróg zaopatrzenia na pewno nie wystarczało. Ten człowiek był już postacią o wymiarze narodowym. Co więcej, dysponował takim umysłem i siłą charakteru, że z przywódcy rebeliantów mógł awansować na legalnego prezydenta. Był Titem, de Gaulle’em, Mugabem. Trzeba go nie tylko zneutralizować, ale zniszczyć – wydać w ręce Rosjan żywego czy martwego.

Problem w tym, że Masud przemieszczał się po swym terytorium szybko i bezszelestnie niczym jeleń w lesie, wyłaniając się niespodziewanie z zarośli, a potem równie nagle – znikając. Ale Jean-Pierre, tak jak Rosjanie, był cierpliwy; wcześniej czy później nadejdzie taka chwila, kiedy dowie się, gdzie dokładnie będzie przebywał Masud przez następne dwadzieścia cztery godziny – może kiedy zostanie ranny albo zaplanuje sobie uczestnictwo w czyimś pogrzebie – a wtedy nada za pomocą swojego radia specjalny kod i jastrząb zaatakuje.