– Z konwojem przybył ktoś, kogo znasz – zaczęła.
– Europejczyk?
– Tak.
– Co ty powiesz? Kto?
– Idź i zobacz. Zdziwisz się.
Odszedł pośpiesznie. Jane weszła do chaty. Jak Jean-Pierre zareaguje na widok Ellisa – zastanawiała się. Tak, będzie chciał powiadomić o jego pojawieniu się Rosjan. A Rosjanie będą chcieli zabić Ellisa.
Ta myśl rozzłościła ją.
– Dosyć tego zabijania! – powiedziała na głos. – Nie dopuszczę do tego! – Chantal rozpłakała się na dźwięk jej głosu. Jane wzięła ją na ręce i mała uspokoiła się.
Jak mam teraz postąpić? – myślała Jane.
Muszę mu uniemożliwić dalsze kontakty z Rosjanami. Ale jak?
Nie może się spotykać ze swoim łącznikiem tutaj, w wiosce. A więc wystarczy, żebym go tu przytrzymała.
Powiem mu: musisz obiecać, że nie będziesz oddalał się z wioski. Jeśli tego nie zrobisz, powiem Ellisowi, że jesteś szpiegiem, a on już zadba o to, żebyś nie wychylił nosa poza opłotki.
Przypuśćmy teraz, że Jean-Pierre składa takie przyrzeczenie, a potem je łamie?
No cóż, odkryłabym, że wyszedł z wioski, wiedziałabym, że udał się na spotkanie z łącznikiem i mogłabym ostrzec Ellisa.
Czy on nie ma czasem jakiegoś innego sposobu kontaktowania się z Rosjanami?
Musi mieć taki, na wypadek sytuacji awaryjnej.
Ale tutaj nie ma telefonów, nie ma poczty, nie ma posłańców, nie ma gołębi pocztowych…
Musi mieć radio.
Jeśli ma radio, to nie ma mowy, żebym zdołała go powstrzymać.
Im więcej się nad tym zastanawiała, tym bardziej dochodziła do przekonania, że Jean-Pierre ma radio. Musiał się przecież jakoś umawiać na te spotkania w kamiennych chatach. Teoretycznie mogli sobie ustalić harmonogram spotkań jeszcze przed wyjazdem z Paryża, ale w praktyce było to niemal niemożliwe – co by się stało, gdyby nie mógł się stawić w umówionym terminie albo gdyby się spóźnił, lub też gdyby musiał spotkać się z łącznikiem w nagłej sprawie?
Musi mieć radio.
Co robić, jeśli je ma? Zabrać mu je.
Włożyła Chantal z powrotem do kołyski i rozejrzała się po domu. Weszła do izby frontowej. Na znajdującej się tam wykładanej kafelkami ladzie, pośrodku dawnego pomieszczenia sklepowego stała torba lekarska Jean-Pierre’a.
To było wymarzone miejsce na schowek. Nikomu poza Jane nie wolno było otwierać tej torby, a ona nigdy nie miała powodu, by to robić.
Odpięła zatrzask i jedną po drugiej zaczęła wyjmować znajdujące się w niej rzeczy.
Radia tam nie było.
To nie będzie wcale takie proste.
Musi je mieć, pomyślała, i ja muszę je znaleźć – jeśli mi się nie uda, to albo
Ellis zabije jego, albo on Ellisa. Postanowiła przeszukać cały dom.
Przejrzała zapasy leków i sprzętu medycznego na półkach sklepikarza, zaglądając do wszystkich odpieczętowanych pudeł i paczek; śpieszyła się w obawie, że Jean-Pierre wróci, zanim ona zdąży skończyć. Nie znalazła nic.
Przeszła do sypialni. Przetrząsnęła jego ubrania, a potem zimową pościel, rzuconą na stos w kącie izby. Nic. Wbiegła do izby gościnnej i rozejrzała się gorączkowo za miejscami nadającymi się na schowek. Skrzynia z mapami! Otworzyła ją. Były tam same mapy. Zatrzasnęła z hukiem wieko. Chantal drgnęła niespokojnie, ale nie zaczęła płakać, chociaż zbliżała się już pora karmienia. Grzeczny z ciebie dzidziuś, pomyślała Jane – dzięki Bogu! Zajrzała za kredens i uniosła kobierzec sprawdzając, czy nie ma pod nim dziury w podłodze.
Nic.
Musi tu gdzieś być. Nie potrafiła sobie wyobrazić, aby Jean-Pierre podjął ryzyko ukrycia radia poza domem, gdyż istniałoby wtedy ogromne niebezpieczeństwo, że ktoś znajdzie je przez przypadek.
Wróciła do izby sklepowej. Gdyby tylko udało jej się znaleźć radio, wszystko byłoby w porządku – nie miałby innego wyjścia, jak tylko poddać się.
Torba Jean-Pierre’a była jednak najbardziej oczywistym miejscem, bo nosił ją wszędzie ze sobą. Podniosła ją. Była ciężka. Obmacała jeszcze raz wnętrze. Miała dziwnie gruby spód.
Doznała olśnienia.
Torba może mieć podwójne dno.
Zbadała denko palcami. Musi tu być, myślała, musi. Wcisnęła palce pod spód i pociągnęła w górę. Fałszywe dno uniosło się bez oporu.
Z sercem podchodzącym do gardła zajrzała do torby.
W odsłoniętej przed chwilą tajnej skrytce spoczywało czarne, plastykowe pudełeczko. Wyjęła je.
To jest to, pomyślała; kontaktuje się z nimi za pośrednictwem tego małego radyjka.
Dlaczego spotyka się z nimi również osobiście?
Może nie chce zdradzać im tajemnic przez radio w obawie, że ktoś podsłucha. Może radio służy tylko do umawiania się na spotkania i do kontaktowania się w pilnych sprawach.
Na przykład, kiedy nie może oddalić się z wioski.
Usłyszała, jak otwierają się drzwi od tyłu chaty. Przerażona rzuciła radio na podłogę i odwróciwszy się błyskawicznie zajrzała do izby gościnnej. Zobaczyła wchodzącą z miotłą Farę.
– O Chryste – westchnęła głośno. Odwróciła się – serce waliło jej jak młotem.
Musi pozbyć się tego radia, zanim wróci Jean-Pierre.
Ale jak? Nie może go wyrzucić – ktoś mógłby je znaleźć. Musi je roztrzaskać.
Czym?
Nie ma młotka.
No to kamieniem.
Przebiegła przez izbę gościnną i wypadła na podwórko. Otaczał je mur z polnych kamieni spojonych piaskową zaprawą. Podniosła ręce i spróbowała poruszyć jeden z kamieni z wierzchniej warstwy. Trzymał się raczej pewnie. Przymierzyła się do sąsiedniego i do następnego. Czwarty kamień tkwił w murze jakby luźniej. Poprawiła chwyt i pociągnęła. Drgnął.
– Chodź tu, no wyłaź! – krzyknęła. Szarpnęła z całych sił. Szorstka powierzchnia kamienia przecięła jej skórę na dłoniach. Natężyła mięśnie i kamień wysunął się z muru. Odskoczyła w tył, kiedy spadał na ziemię. Był mniej więcej wielkości puszki fasoli – w sam raz. Podniosła go oburącz i wróciła biegiem do chaty.
Wpadła do izby frontowej. Podniosła z podłogi czarny, plastykowy radionadajnik i położyła go na wykładanym kafelkami kontuarze. Potem uniosła kamień nad głowę i opuściła go z całych sił na radio.
Plastykowa obudowa pękła. Trzeba walnąć mocniej.
Ponownie uniosła kamień nad głowę i opuściła go. Tym razem obudowa rozleciała się na kawałki odsłaniając wnętrze aparatu: ujrzała płytkę drukowaną, stożek głośnika i dwie baterie z napisami w języku rosyjskim. Wyszarpnęła baterie, cisnęła je na podłogę i zaczęła miażdżyć urządzenie.
Nagle ktoś chwycił ją od tyłu.
– Co ty wyprawiasz?! – usłyszała krzyk Jean-Pierre’a.
Wyrwała mu się na chwilę i jeszcze raz rąbnęła kamieniem w radyjko. Chwycił ją za ramiona i odepchnął brutalnie na bok. Potknęła się i rozciągnęła jak długa na podłodze. Upadła tak nieszczęśliwie, że skręciła sobie nadgarstek.
Jean-Pierre wpatrywał się dzikim wzrokiem w radio.
– Szmelc! – krzyknął – Nie ma nawet co zbierać! – złapał ją za koszulę i poderwał ostro na nogi. – Nie wiesz nawet, co zrobiłaś! – wrzasnął. Z jego oczu wyzierała rozpacz i dzika wściekłość.
– Puść mnie! – krzyknęła. Nie miał prawa tak się zachowywać, bo to on ją oszukiwał. – Jak śmiesz podnosić na mnie rękę!
– Jak śmiem? – wypuścił z rąk jej koszulę, zamachnął się i wyprowadził silny cios. Pięść wylądowała na jej żołądku. Na ułamek sekundy szok po prostu ją sparaliżował; potem przyszedł ból umiejscowiony gdzieś głęboko, w miejscu wciąż obolałym po porodzie. Krzyknęła i zgięła się wpół, przyciskając ręce do brzucha.
Powieki miała zaciśnięte, nie widziała więc zbliżającej się ponownie pięści. Wylądowała na jej ustach. Krzyknęła. Nie dawała wprost wiary, że mógł jej to robić. Otworzyła oczy i spojrzała na niego bojąc się panicznie, że znowu ją uderzy.
– Jak śmiem?! – wrzasnął. – Jak śmiem?
Padła na kolana na klepisko i zaczęła szlochać z szoku, bólu i upokorzenia. Usta bolały ją tak, że ledwie mogła mówić.
– Proszę cię, nie bij mnie – wybełkotała. – Nie bij mnie już. – Zasłoniła twarz ręką w obronnym geście.
Ukląkł, oderwał jej rękę od twarzy i pochylił się tak, że ich nosy niemal zetknęły się ze sobą.
– Od kiedy wiesz? – wysyczał.
Oblizała wargi. Puchły już. Dotknęła ich rękawem; kiedy go od nich oderwała, był zakrwawiony.
– Od kiedy zobaczyłam cię w kamiennej chacie… w drodze do Cobak – wybełkotała.
– Ale przecież nic tam nie zauważyłaś!
– On mówił z rosyjskim akcentem i skarżył się na odciski. Na tej podstawie wszystko wydedukowałam.
Milczał przez chwilę zbierając myśli.
– Dlaczego właśnie teraz? – spytał. – Dlaczego nie rozbiłaś radia wcześniej?
– Bałam się.
– A teraz nie?
– Ellis tu jest.
– No to co?
Jane zebrała te resztki odwagi, jakie jej jeszcze pozostały.
– Jeśli z tym nie skończysz… z tym szpiegowaniem… powiem Ellisowi i on cię powstrzyma.
Złapał ją za gardło.
– A co będzie, jeśli cię uduszę, ty suko?
– Jeśli coś mi się stanie… Ellis będzie dociekał dlaczego. On nadal mnie kocha.
Wpatrywała się w niego. W jego oczach płonęła nienawiść.
– Teraz nigdy go nie dostanę! – wycedził przez zęby. Nie wiedziała, o kogo mu chodzi. O Ellisa? Nie. O Masuda? Czyżby docelowym zadaniem Jean-Pierre’a było zabicie Masuda? Jego dłonie wciąż obejmowały jej gardło. Czuła, jak ich chwyt się zacieśnia. Obserwowała ze strachem jego twarz.
I wtedy zapłakała Chantal.
Wyraz twarzy Jean-Pierre’a zmienił się zdecydowanie. Z jego oczu zniknęła wrogość, złagodniało nieruchome, napięte, pełne wściekłości spojrzenie; po chwili, ku zdumieniu Jane, zakrył oczy dłoń mi i rozpłakał się.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nagle zdała sobie sprawę, że jest jej go żal i pomyślała: nie bądź głupia, ten sukinsyn dopiero co cię pobił. Ale wbrew samej sobie czuła się poruszona jego łzami.
– Nie płacz – powiedziała cicho. Głos miała zadziwiająco łagodny. Dotknęła jego policzka.