– Jest tam kto? – dobiegł z podwórka czyjś głos. To był Ellis.
– Wejdź – zawołała Jane. Uznała, że nie musi się okrywać – Ellis nie jest
Afgańczykiem, a zresztą byli kiedyś kochankami.
Wszedł, zobaczył, że Jane karmi małą, i zmieszany nie wiedział, co ze sobą począć.
– Mam wyjść?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Widziałeś już przecież moje piersi.
– Nie wydaje mi się – powiedział. – Musiałaś je podmienić. Roześmiała się.
– Przy ciąży piersi rosną. – Wiedziała, że Ellis był już żonaty i miał dziecko, chociaż wszystko wskazywało na to, że nie widuje już ani tego dziecka, ani jego matki. Był to jeden z tematów, które niechętnie poruszał. – Nie pamiętasz tego z czasów, kiedy twoja żona chodziła w ciąży?
– Niestety – odparł owym suchym tonem, który przybierał zawsze, kiedy chciał, aby ktoś się zamknął. – Nie było mnie przy tym.
Była zbyt rozluźniona, by odpowiedzieć mu w podobnym tonie. Prawdę mówiąc, było jej go żal. Zmarnował sobie życie, choć nie tylko z własnej winy; i na pewno został ukarany za swe grzechy – nie tylko przez nią.
– Jean-Pierre nie wrócił? – spytał Ellis.
– Nie. – W miarę opróżniania się piersi, Chantal ssała coraz łagodniej. Jane wyciągnęła delikatnie sutek z buzi małej i uniósłszy dziecko na wysokość ramion dała jej lekkiego klapsa w wąską pupę, żeby jej się odbiło.
– Masud chciałby pożyczyć te mapy – powiedział Ellis.
– Oczywiście. Wiesz, gdzie są. – Chantal beknęła głośno. – Grzeczna dziewczynka – pochwaliła ją Jane. Przystawiła teraz dziecko do lewej piersi. Chantal, znowu głodna po beknięciu, zaczęła ssać. Działając pod wpływem nagłego impulsu Jane spytała: – Dlaczego nie widujesz się ze swoim dzieckiem?
Ellis wyjął mapy ze skrzyni, zamknął wieko i wyprostował się.
– Widuję się – powiedział. – Ale nie za często.
Jane była wstrząśnięta. Żyłam z nim przez niemal sześć miesięcy, pomyślała, i tak naprawdę – wcale go nie poznałam.
– To chłopiec czy dziewczynka?
– Dziewczyna.
– Musi mieć z…
– Trzynaście lat.
– Mój Boże. – Była praktycznie dorosła. Jane ogarnęła nagle nieprzeparta ciekawość. Dlaczego nigdy nie wypytała go o to wszystko? Może dopóki sama nie urodziła dziecka, te sprawy jej nie interesowały.
– Gdzie mieszka? Zawahał się.
– Lepiej już nie mów – powiedziała. Potrafiła czytać z jego twarzy. – Właśnie chciałeś mi skłamać.
– Masz rację – przyznał. – Ale czy rozumiesz, dlaczego w tym przypadku nie mogę ci powiedzieć prawdy?
Zastanowiła się przez chwilę.
– Obawiasz się, że wrogowie zaatakują cię poprzez twoje dziecko?
– Tak.
– To wystarczający powód.
– Dziękuję. I dzięki za to. – Pomachał jej mapami na pożegnanie i wyszedł. Chantal zasnęła z sutkiem Jane w buzi. Jane odsunęła ją delikatnie od piersi i uniosła na wysokość ramion. Mała beknęła przez sen. To dziecko prześpi wszystko.
Jane zaczynała niepokoić się o Jean-Pierre’a. Była pewna, że jest teraz nieszkodliwy, ale mając go na oku czułaby się jednak pewniej. Nie miał możliwości skontaktowania się z Rosjanami, bo rozwaliła mu radio. Żadnej innej drogi łączności pomiędzy Bandą a ich terytorium nie było. Oczywiście Masud mógł przesyłać wiadomości poprzez kurierów; ale Jean-Pierre nie miał kurierów do dyspozycji, a nawet gdyby kogoś wysłał, dowiedziałaby się o tym cała wioska. Jedyne, co mógłby w tej sytuacji zrobić, to pójść na piechotę do Rokhy, a na to nie miał czasu.
Nie dość, że dręczył ją niepokój, to jeszcze nie cierpiała spać sama. W Europie nie robiło jej to różnicy, ale tutaj bała się brutalnych, nieobliczalnych tubylców, którzy bicie żony przez mężczyznę uważali za coś tak samo normalnego, jak bicie dziecka przez matkę. A w ich oczach Jane nie była zwyczajną kobieta
– ze swoimi postępowymi poglądami, śmiałym spojrzeniem i bezpośredniością stanowiła symbol zakazanych rozkoszy cielesnych. Nie stosowała się do przyjętych kanonów seksualnego zachowania, a ich zdaniem tylko nierządnice mogły tak postępować.
Kiedy był przy niej Jean-Pierre, przed zaśnięciem wyciągała zawsze rękę, żeby go dotknąć. Zwykł sypiać zwinięty w kłębek, odwrócony plecami do niej i chociaż wiercił się przez sen, robił to tak, że nigdy nawet się o nią nie otarł. Oprócz niego jedynym mężczyzną, z którym przez dłuższy czas dzieliła łóżko, był Ellis. Stanowił całkowite przeciwieństwo Jean-Pierre’a – dotykał jej przez całą noc, tulił i całował; czasami na wpół rozbudzony, a czasami śpiąc twardo. Dwa czy trzy razy próbował się z nią kochać przez sen; chichotała i próbowała mu to ułatwić, ale po kilku sekundach zsuwał się z niej i zaczynał chrapać, a rano nie pamiętał, co wyczyniał. Jak bardzo różnił się od Jean-Pierre’a. Pieścił ją z niezgrabną czułością bawiącego się z ukochanym zwierzakiem dziecka; Jean-Pierre dotykał jej jak skrzypek grający na stradivariusie. Kochali ją inaczej, ale zdradzili w ten sam sposób.
Chantal zagaworzyła. Nie spała. Jane posadziła ją sobie na kolanach, podparła jej główkę tak, by mogły na siebie patrzeć, i zaczęła do niej przemawiać trochę bezsensownymi sylabami, trochę prawdziwymi słowami. Chantal to lubiła. Po chwili Jane wyczerpała swój repertuar dziecinnych rozmówek i zaczęła śpiewać. Była właśnie w środku piosenki Tatuś pojechał ciuchcią do Londynu, kiedy przerwał jej głos z zewnątrz.
– Wejść – zawołała i zwracając się Chantal powiedziała: – Goście walą do nas drzwiami i oknami, prawda? Zupełnie jakbyśmy mieszkały w Galerii Narodowej, co? – Ściągnęła przód koszuli, żeby zakryć dolinę między piersiami.
Wszedł Mohammed.
– Gdzie jest Jean-Pierre? – spytał w narzeczu dari.
– Poszedł do Skabun. Mogę ci w czymś pomóc?
– Kiedy wróci?
– Spodziewam się go rano. Powiesz mi, o co chodzi, czy wolisz dalej prowadzić tę rozmowę w stylu policjanta z Kabulu?
Uśmiechnął się. Odzywając się do niego obcesowo podniecała go, chociaż wcale nie było to jej zamiarem.
– Z Masudem przybył Alishan – powiedział. – Chce jeszcze pigułek.
– Ach, tak. – Alishan Karim był bratem mułły i chorował na anginę pectoris. Oczywiście nie chciał słyszeć o przerwaniu swojej partyzanckiej działalności, więc Jean-Pierre dał mu trinitrinę z zaleceniem zażywania bezpośrednio przed bitwą albo innym wysiłkiem fizycznym. – Dam ci trochę pastylek – powiedziała. Wstała i dała Mohammedowi Chantal do potrzymania.
Mohammed automatycznie wziął od niej dziecko i natychmiast się zmieszał. Jane uśmiechnęła się do niego i weszła do izby frontowej. Znalazła tabletki na półce pod ladą sklepikarza. Odsypała około setki do pojemniczka i wróciła do izby gościnnej. Chantal zafascynowana wpatrywała się w Mohammeda. Jane odebrała od niego małą i wręczyła mu pastylki.
– Powiedz Alishanowi, żeby więcej odpoczywał – powiedziała. Mohammed potrząsnął głową.
– On się mnie nie słucha – oznajmił. – Ty mu powiedz.
Jane roześmiała się. W ustach Afgańczyka żart ten brzmiał niemal feministycznie.
– Po co Jean-Pierre poszedł do Skabun? – spytał Mohammed.
– Dziś rano było tam bombardowanie.
– Nic podobnego.
– Oczywiście, że by… – Jane urwała nagle. Mohammed wzruszył ramionami.
– Byłem tam cały dzień z Masudem. Coś ci się pewnie pomyliło. Starała się zachować spokojny wyraz twarzy.
– Tak. Musiałam się przesłyszeć.
– Dziękuję za pigułki. – Wyszedł.
Jane usiadła ciężko na stołku. W Skabun nie było żadnego bombardowania. Jean-Pierre poszedł na spotkanie z Anatolijem. Nie bardzo rozumiała, jak to zorganizował, ale nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Co robić?
Jeśli Jean-Pierre wiedział o jutrzejszym spotkaniu przywódców i zdołał przekazać tę informację Rosjanom, to Rosjanie mogą zaatakować…
Mogą w jeden dzień zlikwidować całe dowództwo afgańskiego ruchu oporu. Musi się zobaczyć z Ellisem.
Owinęła Chantal w szal – na dworze już się trochę ochłodziło – i wyszła z chaty, kierując się w stronę meczetu. Ellis był wśród mężczyzn zgromadzonych na dziedzińcu i wraz z Masudem, Mohammedem oraz człowiekiem w przepasce na oku studiował mapy Jean-Pierre’a. Część partyzantów przekazywała sobie nargile, inni jedli. Patrzyli w osłupieniu na mijającą ich kobietę z dzieckiem na biodrze.
– Ellis – powiedziała. Podniósł wzrok. – Muszę z tobą pomówić. Możesz mi poświęcić chwilę?
Wstał. Wyszli przez sklepioną bramę i stanęli przed meczetem.
– O co chodzi? – spytał.
– Czy Jean-Pierre wie o tej naradzie, którą zwołałeś, o spotkaniu wszystkich przywódców ruchu oporu?
– Tak. Był przy tym, kiedy po raz pierwszy poruszaliśmy ten temat z Masudem. Wyciągał mi kulę z tyłka. Czemu pytasz?
Serce Jane zamarło. Łudziła się jeszcze, że Jean-Pierre o niczym nie wie. Teraz nie miała wyboru. Rozejrzała się dokoła. W zasięgu głosu nie było nikogo; zresztą rozmawiali po angielsku.
– Mam ci coś do powiedzenia – zaczęła – ale musisz mi obiecać, że nie stanie mu się żadna krzywda.
Przez moment patrzył na nią oszołomiony.
– O, kurczę – wykrzyknął nagle rozogniony. – Ja chromolę, o kurczę. Pracuje dla nich. Oczywiście! Że też wcześniej na to nie wpadłem. To pewnie on nadał tym skurwielom moje mieszkanie w Paryżu! To on ich informował o konwojach – dlatego tyle wpadło! Sukinsyn… – Urwał nagle i po chwili odezwał się nieco łagodniej. – To musi być dla ciebie straszne.
– Tak – przyznała. Twarz sama jej się wykrzywiła, z oczu trysnęły łzy i zaczęła szlochać. Zrobiło się jej słabo, głupio i wstyd, że płacze, ale czuła jednocześnie, jak wielki ciężar spada jej z serca.
Ellis otoczył ją i Chantal ramieniem.
– Biedactwo – powiedział.
– Tak – zaszlochała. – To było okropne.