– Od kiedy wiesz?
– Od kilku tygodni.
– Nie wiedziałaś, kiedy za niego wychodziłaś?
– Nie.
– Obaj – powiedział. – Obaj ci to zrobiliśmy.
– Tak.
– Wdepnęłaś w niewłaściwe towarzystwo.
Ukryła twarz w jego koszuli i na wspomnienie tych wszystkich kłamstw, tych zdrad, tego straconego czasu i zawiedzionej miłości rozpłakała się na dobre. Chantal też zaczęła płakać. Ellis przytulił Jane i głaskał ją po włosach, aż wreszcie przestała drżeć. Uspokajała się powoli. W końcu wytarła nos rękawem.
– Bo to było tak – powiedziała. – Rozwaliłam mu radio i myślałam, że już nie będzie mógł się z nimi porozumiewać; ale dzisiaj został wezwany do Skabun do rannych podczas bombardowania, tylko że dzisiaj nie było w Skabun żadnego bombardowania…
Z meczetu wyszedł Mohammed. Ellis zmieszał się i wypuścił Jane z objęć.
– O co chodzi? – spytał Mohammeda po francusku.
– Kłócą się – padła odpowiedź. – Jedni mówią, że to dobry plan i pomoże nam pokonać Rosjan. Inni pytają, dlaczego to Masud jest uważany za jedynego dobrego przywódcę i kim takim jest Ellis Thaler, że ocenia afgańskich przywódców. Musisz wrócić i jeszcze trochę z nimi porozmawiać.
– Zaraz – powiedział Ellis. – Wynikło coś nowego.
O Boże, pomyślała Jane, Mohammed kogoś zabije, kiedy to usłyszy…
– Był przeciek.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Mohammed z groźną nutą w głosie.
Ellis zawahał się, jakby miał jakieś opory przed wyjawieniem tajemnicy.
– Istnieje możliwość, że Rosjanie wiedzą o naradzie… – wydusił w końcu z siebie.
– Kto? – syknął Mohammed. – Kto jest zdrajcą?
– Prawdopodobnie lekarz, ale…
– Od kiedy to wiesz? – ryknął Mohammed na Jane.
– Zwracaj się do mnie grzecznie albo wcale – odpysknęła.
– Przestańcie – wtrącił się Ellis.
Jane nie zamierzała darować Mohammedowi tego oskarżycielskiego tonu.
– Ostrzegłam cię, nie pamiętasz? – wyrzuciła z siebie. – Powiedziałam ci, żebyś zmienił trasę konwoju. Ocaliłam ci twoje cholerne życie, więc teraz nie wytykaj mnie palcem.
Wściekłość wyparowała z Mohammeda; wyglądał na trochę zakłopotanego.
– A więc to dlatego zmieniono trasę – powiedział Ellis. Spojrzał na Jane z pewnym podziwem.
– Gdzie on teraz jest? – spytał Mohammed.
– Nie wiemy – odparł Ellis.
– Kiedy wróci, musi zginąć.
– Nie! – krzyknęła Jane.
Ellis położył jej ostrzegawczo dłoń na ramieniu i zwrócił się do Mohammeda:
– Zabiłbyś człowieka, który ocalił życie tylu twoim towarzyszom?
– Musi za to odpowiedzieć.
Mohammed mówił o tym, co będzie, jeśli Jean-Pierre wróci, a Jane uświadomiła sobie, iż wierzy w jego powrót. Na pewno nie porzuciłby jej z ich dzieckiem!
– Jeśli jest zdrajcą – mówił Ellis – i jeśli udało mu się skontaktować z Rosjanami, to powiedział im o jutrzejszym spotkaniu. W takim przypadku na pewno zaatakują i spróbują pojmać Masuda.
– Niedobrze – stwierdził Mohammed. – Masud musi natychmiast odejść. Trzeba będzie odwołać naradę…
– Niekoniecznie – powiedział Ellis. – Zastanów się tylko. Możemy to wykorzystać.
– Jak?
– Szczerze mówiąc, im więcej o tym myślę, tym bardziej mi się to podoba. Może się okazać, że to najlepsze, co mogło się zdarzyć…
ROZDZIAŁ 12
O świcie ewakuowali wioskę Darg. Ludzie Masuda chodzili od chaty do chaty, budzili łagodnie mieszkańców i mówili im, że ich wioska ma dzisiaj zostać zaatakowana przez Rosjan i muszą się przenieść w wyższe partie Doliny, do Bandy, zabierając ze sobą swój najcenniejszy dobytek. Gdy wschodziło słońce, bezładny sznur kobiet, dzieci, starców i inwentarza opuszczał wioskę i ciągnął gościńcem biegnącym brzegiem rzeki.
Darg różniła się kształtem od Bandy. W Bandzie chaty skupiały się na wschodnim krańcu równiny, gdzie Dolina zwężała się i podłoże było skaliste. W Darg wszystkie chaty stłoczone były na maleńkiej półce pomiędzy podnóżem urwiska a brzegiem rzeki. Na wprost meczetu był most, a pola uprawne rozciągały się po drugiej stronie rzeki.
Było to idealne miejsce na urządzenie zasadzki.
Masud przez noc obmyślił plan i teraz Mohammed z Alishanem wydawali stosowne dyspozycje. Obydwaj – wysoki, przystojny i pełen gracji Mohammed oraz niski i brzydki Alishan, poruszali się ze spokojną pewnością i wydawali instrukcje przyciszonymi głosami, naśladując opanowany sposób bycia swego przywódcy.
Zakładając ładunki Ellis zastanawiał się, czy Sowieci się pojawią. Jean-Pierre nie wrócił, raczej więc na pewno udało mu się skontaktować ze swoimi mocodawcami; było niemal nie do pomyślenia, żeby ci oparli się pokusie pojmania lub zabicia Masuda. Ale to tylko przypuszczenia. Gdyby się nie zjawili, Ellis wyszedłby na głupca nakłaniającego Masuda do zastawienia wymyślnej pułapki na ofiarę, która się nie pojawiła. Partyzanci nie zawarliby paktu z głupcem. Jeśli jednak Sowieci przyjdą, rozumował Ellis, i jeśli zasadzka zda egzamin, wzrost prestiżu Masuda może wystarczyć do przypieczętowania całego układu.
Starał się nie myśleć o Jane. Kiedy objął ją wraz z dzieckiem ramionami, a ona zmoczyła mu łzami koszule, namiętność do niej rozgorzała w nim na nowo. Podziałało to niczym dolanie benzyny do ognia. Pragnął zostać tam tak na zawsze i czuć pod swoją ręką drżenie jej wąskich ramion oraz ciężar jej głowy na piersi. Biedna Jane. Była tak prawa, a trafiali jej się tacy podszyci zdradą mężczyźni.
Przeciągnął lont detonujący przez rzekę i wyprowadził jego koniec nad wodę obok swojego stanowiska, które znajdowało się w maleńkiej drewnianej chatce nad brzegiem, jakieś dwieście jardów w górę rzeki od meczetu. Przymocował szczypcami spłonkę do lontu, po czym zakończył instalację prostym wojskowym urządzeniem odpalającym, wyzwalanym poprzez pociągnięcie za pierścień zawleczki.
Zaaprobował plan Masuda. Nauczył się urządzania zasadzek i kontr-zasadzek w forcie Bragg w roku przedzielającym jego dwie wyprawy do Azji i planowi Masuda dałby dziewięć punktów na dziesięć możliwych. Obciął jeden punkt, ponieważ Masud nie przewidział drogi odwrotu dla swoich żołnierzy w przypadku, gdyby szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Sowietów. Oczywiście Masud mógł tego wcale nie uważać za błąd w sztuce.
Do dziewiątej wszystko było już gotowe i partyzanci zasiedli do śniadania. Ten posiłek także był uwzględniony w scenariuszu zasadzki: w ciągu kilku minut, jeśli nie sekund, wszyscy mogli się znaleźć na swoich stanowiskach. Wioska oglądana z powietrza wyglądałaby wtedy bardziej naturalnie, jak gdyby wieśniacy rozpierzchali się w poszukiwaniu kryjówki przed helikopterem, pozostawiając po sobie garnki, kobierce i płonące paleniska; dzięki temu dowódca sił sowieckich nie będzie miał powodu, by spodziewać się pułapki.
Ellis zjadł trochę chleba, popił kilkoma kubkami zielonej herbaty i położył się w oczekiwaniu, aż słońce wzniesie się wysoko nad Dolinę. Takich oczekiwań przeszedł w życiu dużo. Pamiętał je z Azji. Był wtedy często naćpany marihuaną, haszyszem czy kokainą i czekanie wcale go nie nużyło – sprawiało mu wręcz przyjemność. Ciekawe, że po wojnie stracił wszelkie zainteresowanie narkotykami.
Spodziewał się ataku albo tego popołudnia, albo nazajutrz o świcie. Gdyby był na miejscu sowieckiego dowódcy, rozumowałby, że przywódcy rebelii zebrali się wczoraj, a rozejdą dzisiaj, i przypuściłby atak dostatecznie późno, aby pojmać ewentualnych spóźnialskich, ale nie tak późno, by nie zastać już na miejscu części uczestników.
Przed południem przybyła ciężka broń – dwa przeciwlotnicze karabiny maszynowe 12,7 mm typy Dashoka, każdy ciągnięty drogą na dwukołowej podstawie przez jednego partyzanta. Pochód zamykał osioł obładowany skrzynkami chińskich pocisków przeciwpancernych 5-0.
Masud zarządził, że jeden z tych karabinów obsługiwany będzie przez śpiewaka Yussufa, który według krążących po wsi plotek miał prawdopodobnie poślubić przyjaciółkę Jane, Zaharę, a drugi przez partyzanta z Doliny Pich, niejakiego Abdura, którego Ellis nie znał, Yussuf zestrzelił już podobno trzy helikoptery ze swojego kałasznikowa. Ellis nie bardzo w to wierzył – latał helikopterami w Azji i wiedział, że zestrzelenie śmigłowca z karabinu jest prawie niemożliwe. Yussuf wyjaśnił mu jednak z uśmiechem, że cała sztuka polega na znalezieniu się nad celem i otwarciu do niego ognia od góry, co w Wietnamie było niemożliwe ze względu na odmienne niż tutaj warunki terenowe.
Chociaż Yussuf dysponował dzisiaj bronią większego kalibru, zamierzał zastosować tę samą technikę. Karabiny zdemontowano, po czym wyznaczono do każdego po dwóch ludzi, którzy wtaszczyli je na górę po stromych stopniach wykutych w zboczu urwiska wznoszącego się nad wioską. To samo uczyniono z podstawami i amunicją.
Ellis obserwował z dołu ponowny montaż karabinów. Pod szczytem urwiska znajdowała się skalna półka szeroka na dziesięć do piętnastu stóp. Dalej zbocze wznosiło się już mniej stromo. Partyzanci ustawili karabiny na półce w odległości dziesięciu jardów od siebie i zamaskowali je. Oczywiście piloci helikopterów szybko zorientują się w lokalizacji karabinów, ale będzie im bardzo trudno zestrzelić je stamtąd.
Gdy montaż dobiegł końca, Ellis udał się na swoje stanowisko w małej drewnianej chatce nad rzeką. Jego myśli wracały wciąż uparcie do lat sześćdziesiątych. Zaczynał tę dekadę jako uczeń, a kończył jako żołnierz. Wstąpił na Berkeley w 1967, pewny, że wie, co niesie mu przyszłość – chciał być producentem telewizyjnych filmów dokumentalnych, a ponieważ nie brakowało mu inteligencji i zdolności twórczych, no i była to Kalifornia, w której każdy, jeśli tylko dostatecznie ciężko pracował, mógł zostać, kim sobie zamarzy, nie widział żadnych powodów, dla których miałby zwątpić w ziszczenie swoich ambicji. Potem dostał fioła na punkcie ruchów pokojowych i siły kwiatów, antywojennych marszów, wolnej miłości, muzyki Doorsów, rozszerzanych dżinsów i LSD; i znowu myślał, że wie, jak i co chce robić w przyszłości: zamierzał zmieniać świat. Ten sen również szybko się skończył i wkrótce znowu go dopadło, tym razem była to bezmyślna brutalność armii i zaćpany horror Wietnamu. Ilekroć tak jak teraz spoglądał za siebie, przypominał sobie, że w tamtych czasach czuł się pewny, iż życie zaskoczy go naprawdę wielkimi zmianami, i godził się z tym.