Выбрать главу

– Już dawno nie byłem na prawdziwej wojnie – odparł. – Pokój rozmiękcza człowieka.

Mówił całkiem poważnie. Dobrze przynajmniej, że w odróżnieniu od Afgańczyków nie przejawia upodobania do rzezi. Wyciągnęła z niego tylko suchy fakt, że wysadził w powietrze most w Darg, ale jeden z partyzantów opowiedział jej wszystko ze szczegółami, wyjaśniając, jaki wpływ miało odpowiednie wybranie momentu odpalenia ładunków wybuchowych na przebieg bitwy i obrazowo opisując jatkę, jaką pociągnęła za sobą eksplozja.

W wiosce Banda panowała świąteczna atmosfera. Mężczyźni i kobiety, zamiast zaszyć się w zaciszu swoich podwórek, stali w grupkach pośrodku wioski, rozprawiając z ożywieniem. Dzieci, naśladując starszych braci, bawiły się hałaśliwie w wojnę, urządzając zasadzki na wyimaginowanych Rosjan. Skądś dolatywał głos mężczyzny, śpiewającego przy akompaniamencie bębna. Myśl o spędzeniu tego wieczora w samotności wydała się nagle Jane nie do zniesienia i pod wpływem nieoczekiwanego impulsu zaproponowała Ellisowi:

– Zajdź do mnie na herbatę – jeśli ci nie przeszkadza, że będę karmiła Chantal.

– Lubię patrzeć, jak to robisz – odparł.

Gdy wchodzili do chaty, mała płakała i u Jane, jak zwykle, pojawiła się natychmiastowa reakcja: z jednej piersi trysnął nie kontrolowany strumyczek mleka.

– Siadaj, Fara przyniesie ci zaraz herbatę – powiedziała pośpiesznie do Ellisa, a sama wpadła do sąsiedniej izby, zanim zdążył zauważyć żenujący ją zaciek na koszuli.

Rozpięła szybko guziki i wzięła dziecko na ręce. U małej nastąpiła zwykła w takiej chwili ślepa panika i gorączkowe poszukiwania sutka. Wreszcie zaczęła ssać, początkowo ze sprawiającą ból zachłannością, potem stopniowo coraz łagodniej. Jane uświadomiła sobie teraz, że krępuje się wracać do izby gościnnej. Nie wygłupiaj się, skarciła samą siebie; zaprosiłaś go i zgodził się, a zresztą swego czasu spędzałaś w jego łóżku praktycznie każdą noc… Mimo to, przestępując próg czuła, że się rumieni.

Ellis przeglądał mapy Jean-Pierre’a.

– To było najsprytniejsze posunięcie – powiedział, kiedy weszła. – Znał wszystkie trasy, bo Mohammed zawsze korzystał z tych map. – Podniósł na nią wzrok, zobaczył wyraz jej twarzy i rzucił pośpiesznie: – Ale nie mówmy już o tym. Co teraz zrobisz?

Usiadła na poduszce opierając się plecami o ścianę. To była jej ulubiona pozycja przy karmieniu. Nic nie wskazywało, by jej odsłonięta pierś wprawiała Ellisa w zakłopotanie, poczuła się więc trochę swobodniej.

– Muszę zaczekać – powiedziała. – Gdy tylko otworzy się szlak do Pakistanu i znowu ruszą konwoje, wracam do domu. A ty?

– Ja też. Wykonałem tu swoje zadanie. Oczywiście, trzeba pilnować dotrzymywania warunków porozumienia, ale Agencja ma w Pakistanie ludzi, którzy mogą się tym zająć.

Weszła Fara z herbatą. Jane zastanawiała się, jakie może być następne zadanie Ellisa – przygotowywanie zamachu stanu w Nikaragui, szantażowanie sowieckiego dyplomaty w Waszyngtonie, czy też zamordowanie afrykańskiego komunisty? Kiedy byli kochankami, wypytywała go, jak trafił do Wietnamu, i opowiedział jej o przekonaniu wszystkich jego znajomych, że będzie się wymigiwał od poboru, i o tym, że okazał się jednak przewrotnym sukinsynem i zrobił coś zupełnie przeciwnego. Nie wiedziała, czy może mu wierzyć – jeśli nawet to prawda, nadal było dla niej niejasne, dlaczego już po odejściu z wojska pozostał przy tej brudnej robocie.

– A co będziesz robił po powrocie? – spytała. – Zajmiesz się znowu obmyślaniem sposobów zlikwidowania Castra?

– Agencja nie jest powołana do zabijania – odparł.

– Ale to robi.

– Działa w jej ramach obłąkany element, który wyrabia nam taką opinie. Niestety, prezydenci nie potrafią się oprzeć pokusie zabawy w tajnych agentów, i to ośmiela ten szajbnięty odłam.

– Dlaczego się na nich nie wypniesz i nie dołączysz do rasy ludzkiej?

– Słuchaj. Ameryka jest pełna ludzi, którzy są wprawdzie świecie przekonani, że ich kraj tak jak i inne kraje ma prawo do wolności – ale należą jednocześnie do takiego typu ludzi, którzy się wypinają i dołączają do rasy ludzkiej. W konsekwencji Agencja zatrudnia zbyt wielu psychopatów, a zbyt mało przyzwoitych, zaangażowanych obywateli. Kiedy więc Agencja obala w imieniu prezydenta rząd obcego kraju, ci ludzie pytają, jak w ogóle może dochodzić do tego rodzaju rzeczy. Odpowiedź brzmi: bo do tego dopuszczacie. Mój kraj jest demokratyczny, a więc kiedy coś źle się w nim dzieje, mogę za to winić tylko siebie; i jeśli trzeba coś naprawić, ja to muszę zrobić, bo na mnie spoczywa cała odpowiedzialność.

Jane nie była przekonana.

– Czyli twierdzisz, że najlepszym sposobem na zreformowanie KGB jest wstąpienie w jego szeregi?

– Nie, ponieważ KGB nie jest kontrolowany bez reszty przez naród. Agencja jest.

– Z tą kontrolą to nie takie proste – zaoponowała Jane. – CIA okłamuje społeczeństwo. Nie można jej kontrolować, nie wiedząc, co robi.

– Ale to jest w końcu nasza Agencja i nasza odpowiedzialność.

– Zamiast do niej wstępować, lepiej przyczyniłbyś się do jej likwidacji.

– Ale przecież Centralna Agencja Wywiadowcza jest nam potrzebna. Żyjemy we wrogim świecie i informacje o naszych nieprzyjaciołach są nam niezbędne.

Jane westchnęła.

– Ale spójrz, do czego to prowadzi – powiedziała. – Planujecie podesłanie

Masudowi więcej i większych karabinów, żeby mógł szybciej i więcej zabijać.

I do tego sprowadza się zawsze wasza działalność.

– Nie chodzi tylko o to, żeby mógł więcej i szybciej zabijać – zaprotestował

Ellis. – Afgańczycy walczą o wolność przeciwko zgrai morderców…

– Oni wszyscy walczą o wolność – przerwała mu Jane. – OWP, kubańscy uchodźcy, biali z Afryki Południowej, IRA, Armia Wolnej Walii.

– Jedni mają rację, inni nie.

– I CIA potrafi rozwiązać ten dylemat?

– Powinna…

– Ale nie potrafi. O czyją wolność walczy Masud?

– O wolność wszystkich Afgańczyków.

– Gówno prawda – zaperzyła się Jane. – Jest muzułmańskim fundamentalistą i jeśli kiedykolwiek obejmie władzę, pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie ograniczenie wolności kobiet. Nigdy nie pozwoli im głodować – chce odebrać im tę garstkę praw, jakie jeszcze mają. A jak według ciebie potraktuje swoich przeciwników politycznych, skoro jego politycznym ideałem jest ajatollah Chomeini? Czy będą się cieszyć wolnością akademicką uczeni i nauczyciele? Czy będą mieli swobodę seksualną pederaści i lesbijki? Co się stanie z hinduistami, buddystami, ateistami i ewangelistami?

– Poważnie jesteś zdania, że reżim Masuda byłby, gorszy od sowieckiego?

– spytał Ellis.

Jane zastanowiła się chwilę.

– Nie wiem. Jedno co pewne, to to, że rządy Masuda byłyby tyranią afgańską wprowadzoną w miejsce tyranii sowieckiej. I nie warto zabijać ludzi tylko po to, by zastąpić dyktatora obcego miejscowym.

– Afgańczycy zdają się być zdania, że jednak warto.

– Większości z nich nigdy o to nie pytano.

– Według mnie to oczywiste. A nawiasem mówiąc, nie zajmuję się na co dzień tego rodzaju zadaniami. To co zazwyczaj robię, przypomina bardziej pracę detektywa.

To właśnie od roku nie dawało Jane spokoju.

– Na czym dokładnie polegała twoja misja w Paryżu?

– Kiedy szpiegowałem wszystkich naszych znajomych? – uśmiechnął się blado. – Jean-Pierre ci nie powiedział?

– Mówił, że właściwie to nie wie.

– Może i nie wiedział. Tropiłem terrorystów.

– W kręgu naszych znajomych?

– Tam się ich zwykle znajduje – wśród dysydentów, anarchistów i kryminalistów.

– Czy Rahmi Coskun był terrorystą? – Jean-Pierre powiedział wtedy, że przez Ellisa aresztowano Rahmiego Coskuna.

– Tak. Miał na sumieniu zamach bombowy na Turkish Airlines na Avenue

Felix Faure.

– Rahmi? Skąd to wiesz?

– Sam mi powiedział. A kiedy go aresztowałem, nosił się z zamiarem dokonania kolejnego zamachu bombowego.

– To też ci powiedział?

– Prosił mnie, żebym mu pomógł przy bombie.

– Mój Boże. – Przystojny Rahmi o płonących oczach, z całego serca nienawidzący rządu swojego nieszczęsnego kraju…

Ellis jeszcze nie skończył.

– Pamiętasz Pepe Gozziego? Jane zmarszczyła czoło.

– Chodzi ci o tego zabawnego małego Korsykanina, który jeździł rolls-royce’em?

– Tak. Dostarczał broń i materiały wybuchowe wszystkim paryskim świrusom. Handlował z każdym, kto godził się na jego ceny, ale specjalizował się w dostawach dla klientów „politycznych”.

Jane zaniemówiła. Zawsze miała Pepe za osobnika z racji jego zamożności i korsykańskiego pochodzenia trochę podejrzanego, ale przypuszczała, że w najgorszym razie zamieszany jest w jakieś pospolite machinacje w rodzaju przemytu albo handlu narkotykami. Pomyśleć, że sprzedawał broń mordercom! Rodziło się w niej wrażenie, że żyła wówczas jak we śnie, podczas gdy realny świat wokoło rządził się przemocą i intrygą. Czyż jestem tak naiwna? – pomyślała.

– Namierzyłem również Rosjanina, który finansował wiele zabójstw i porwań – ciągnął Ellis. – Potem, podczas przesłuchania, Pepe puścił farbę i wydał połowę terrorystów Europy.

– To tym się zajmowałeś przez cały ten czas, kiedy byliśmy kochankami?

– spytała sennie Jane. Przypomniały jej się prywatki, koncerty rockowe, demonstracje, polityczne dyskusje w kafejkach i niezliczone butelki vin rouge ordinaire, osuszane w pokoikach na poddaszu… Od chwili zerwania była nie wiadomo dlaczego przekonana, że pisał donosy na wszystkich radykałów, wskazując w nich, kto jest wpływowy, kto jest ekstremistą, kto ma pieniądze, kto ma najwięcej zwolenników wśród studentów, kto ma powiązania z partią komunistyczną i tym podobne. Trudno było oswoić się teraz z myślą, że ścigał prawdziwych kryminalistów i że rzeczywiście znalazł paru takich w gronie ich wspólnych znajomych. – Nie mogę w to uwierzyć – mruknęła w osłupieniu.

– To był wielki tryumf, jeśli chcesz wiedzieć.

– Zdaje się, że nie powinieneś mi tego mówić.