"To wariat".
Doskonale rozumiała, co doktor Igor chciał jej powiedzieć. Uświadomiła sobie również, że w całym swoim życiu zaznała wiele miłości, troski i opieki, ale brakowało jej czegoś, co by mogło przekształcić to wszystko w błogosławieństwo powinna być bardziej szalona.
Rodzice kochaliby ją tak czy inaczej, ale ona nie odważyła się zapłacić ceny za swoje marzenie z obawy, że ich zrani. Było to marzenie zagrzebane głęboko w jej pamięci, które od czasu do czasu wydobywało się na powierzchnię, na jakimś koncercie czy przy przypadkowo słuchanej płycie. Jednak ilekroć się budziło, towarzyszące mu uczucie frustracji było tak silne, że usypiała je jak najszybciej.
Weronika od dziecka wiedziała, jakie było jej prawdziwe powołanie: być pianistką!
Czuła to już od pierwszej lekcji muzyki – miała wtedy dwanaście lat. Przeczuwając talent Weroniki, jej nauczycielka stale zachęcała ją, by stała się zawodową pianistką. Jednak w dniu, gdy cała szczęśliwa po wygranym konkursie powiedziała matce, że rzuci wszystko, by poświęcić się bez reszty muzyce, ta spojrzała na nią z czułością i odpowiedziała: "Nie można żyć z grania na pianinie, mój skarbie".
"Przecież posyłałaś mnie na lekcje!"
"Ale tylko po to, by rozwinąć twoje talenty artystyczne. Doceni to twój mąż i będziesz mogła błyszczeć na przyjęciach. Zapomnij o karierze pianistki i zostań adwokatką – ten zawód ma przyszłość".
Weronika posłuchała rad matki, wierząc, że była ona doświadczoną kobietą, która rozumie rzeczywistość.
Skończyła szkołę, poszła na uniwersytet i ukończyła go z wysokimi ocenami. Z dyplomem w kieszeni poszukiwała pracy, ale nie znalazła nic prócz posady bibliotekarki.
"Powinnam chyba być bardziej szalona". Ale, jak to bywa z większością ludzi, odkryła to zbyt późno.
Gdy ruszyła przed siebie, poczuła, że ktoś chwycił ją za ramię. Silny środek uspokajający, który jej podano, wciąż krążył w jej żyłach, dlatego nie zareagowała, gdy Edward, schizofrenik, zawrócił ją z drogi i delikatnie poprowadził w stronę świetlicy.
Księżyc nadal był w pierwszej kwadrze, a Weronika, spełniając niemą prośbę Edwarda, właśnie usiadła do pianina, gdy usłyszała jakiś głos dochodzący z jadalni. Ktoś mówił z obcym akcentem, a przecież nie pamiętała nikogo takiego w Villete.
– Edwardzie, nie chcę teraz grać. Mam ochotę dowiedzieć się, co się tam dzieje, o czym mówią obok i kim jest ten cudzoziemiec.
Edward uśmiechał się, prawdopodobnie nie zrozumiał ani jednego jej słowa. Przypomniała sobie, co mówił doktor Igor: schizofrenik może wchodzić i wychodzić ze swojego świata.
– Niedługo umrę – ciągnęła dalej, z nadzieją, że jej słowa będą miały dla niego sens. – Śmierć musnęła mnie dziś swymi skrzydłami i pewnie jutro lub za parę dni zapuka do mych drzwi. Nie możesz się przyzwyczajać do słuchania muzyki co wieczór.
Nikt nie powinien do niczego się przyzwyczajać, Edwardzie. Spójrz tylko, ja na nowo polubiłam słońce, góry a nawet kłopoty. Pogodziłam się z tym, że jeśli moje życie nie miało sensu, to nikt prócz mnie nie był temu winien. Chciałabym znów zobaczyć plac w Ljubljanie, poczuć nienawiść i miłość, rozpacz i nudę, wszystkie proste i śmieszne sprawy, które składają się na codzienność i nadają smak naszej egzystencji. Gdyby kiedyś udało mi się stąd wyjść, pozwoliłabym sobie być szalona, bo wszyscy jesteśmy szaleni. Najgorsi są ci, którzy o tym nie wiedzą, bo powtarzają tylko to, co każą im inni.
Ale to wszystko jest niemożliwe, rozumiesz? Ty też nie możesz czekać całymi dniami na nadejście nocy i na to, że jedna z pacjentek zagra na pianinie, bo to wkrótce się skończy. Nasze drogi się rozejdą.
Podniosła się, delikatnie pogłaskała chłopaka po twarzy i poszła do jadalni.
Otworzyła drzwi i natknęła się na niezwykłą scenę. Wszystkie stoły i krzesła zepchnięto pod ściany, a pośrodku jadalni, na podłodze, siedzieli członkowie Bractwa, słuchając mężczyzny w garniturze i krawacie.
– …wtedy zaproszono Nasrudina, wielkiego mistrza sufi, by wygłosił odczyt – mówił.
Gdy weszła, wszystkie spojrzenia obecnych skierowały się na nią.
– Proszę usiąść – powiedział do niej człowiek w garniturze.
Usiadła na podłodze obok Mari, kobiety o siwych włosach, która zachowała się tak agresywnie przy ich pierwszym spotkaniu. Ku zdziwieniu Weroniki, Mari uśmiechnęła się do niej na powitanie.
– Nasrudin wyznaczył spotkanie na godzinę drugą po południu – mówił dalej cudzoziemiec. Był to wielki sukces – sprzedano tysiąc biletów, a ponad siedemset pozostałych osób miało oglądać transmisję debaty w holu, na wielkim ekranie.
Punktualnie o godzinie drugiej wszedł asystent Nasrudina, tłumacząc, że z powodu sil wyższych konferencja się opóźni. Niektórzy poczuli się urażeni, zażądali zwrotu pieniędzy i wyszli. Jednak nadal wiele osób pozostało w sali i na zewnątrz.
O czwartej po południu mistrza wciąż nie było i ludzie stopniowo zaczęli opuszczać salę, odbierając w kasie swoje pieniądze. Ostatecznie był to koniec dnia pracy i trzeba było wracać do domu.
O szóstej początkowa liczba tysiąca siedmiuset słuchaczy zmniejszyła się do niespełna setki. Wtedy wszedł Nasrudin. Wyglądał na pijanego w sztok i swobodnie zaczął żartować ze śliczną, siedzącą w pierwszym rzędzie, dziewczyną.
Gdy ludzie ochłonęli z szoku, zaczęli dawać upust swemu oburzeniu. Jak ten człowiek mógł się tak zachowywać, tym bardziej, że kazał na siebie czekać cztery godziny? Słychać było szmer niezadowolenia, ale mistrz sufi nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Wykrzykiwał głośno do dziewczyny, że jest seksowna i zaprosił ją do wspólnej podróży po Francji.
"Ładny mi mistrz – pomyślała Weronika. – Na szczęście nigdy nie wierzyłam w te brednie".
Rzuciwszy kilka przekleństw w stronę protestujących, Nasrudin spróbował się podnieść, lecz upadł z hukiem na podłogę. Zgorszeni ludzie postanowili wyjść, wykrzykując, że wszystko to jest szarlatanerią, i grożąc, że poinformują prasę o całym tym poniżającym przedstawieniu.
W sali pozostało zaledwie dziewięć osób. Gdy tylko wyszła grupa oburzonych słuchaczy, Nasrudin stanął na nogi. Byt całkowicie trzeźwy, z jego oczu bito niesamowite światło, a jego postać otaczała aura dostojeństwa i mądrości. "Wy, którzy zostaliście, jesteście ludźmi, którzy są zdolni mnie usłyszeć – powiedział. – Bowiem przeszliście przez dwie najtrudniejsze próby na drodze duchowej: cierpliwości oczekiwania na właściwy moment i odwagi, pozwalającej przezwyciężać rozczarowania tym, co napotkane. I was będę nauczał".
I Nasrudin wtajemniczy obecnych w niektóre techniki sufi.
Mężczyzna przerwa i wyjął z kieszeni dziwny flet.
– Odpocznijmy teraz przez chwilę, a potem będziemy wspólnie medytować.
Wszyscy wstali, a Weronika nie wiedziała, co ze sobą począć.
– Wstań i ty – powiedziała Mari, chwytając ją za rękę. – Mamy pięć minut przerwy.
– Ja już pójdę, nie chcę przeszkadzać. Mari pociągnęła ją do kąta sali.
– A więc niczego się nie nauczyłaś, nawet w obliczu śmierci! Przestań cacy czas myśleć, że kogoś krępujesz, że komuś przeszkadzasz! Jeśli ludziom się to nie spodoba, upomną się o swoje! A jeśli nie będą mieli odwagi, to już ich sprawa!
– Wtedy, gdy próbowałam się do was zbliżyć, zrobiłam coś, na co nigdy wcześniej bym się nie zdobyła.
– I przestraszy cię zwykły żart wariatów. Dlaczego nie poszłaś za ciosem? Co miałaś do stracenia? – Swoją godność. Miałam wrażenie, że nie jestem mile widziana.
– A czym jest godność? Czy to pragnienie, by wszyscy docenili jaka jesteś dobra, dobrze wychowana, pełna miłości dla bliźnich? Naucz się szanować przyrodę, oglądaj więcej filmów o zwierzętach i przyjrzyj się, jak one walczą o swoje terytorium. Wszystkim nam spodobał się ten wymierzony przez ciebie policzek.