Mari znała się na tym bardzo dobrze. Dwadzieścia lat wykonywała zawód adwokata, do chwili, gdy choroba przywiodła ją do Villete. Już na początku kariery stracha szybko swoje naiwne wyobrażenie o Sprawiedliwości i zrozumiała, że ustawy uchwala się nie po to, by rozwiązywać problemy, lecz by przedłużać w nieskończoność spory.
Szkoda, że Bóg, Allach czy Jahwe – mniejsza o imię – nie musi żyć w dzisiejszym świecie. Gdyby żył, do dziś bylibyśmy w raju, a On musiałby rozpatrywać odwołania, apelacje, petycje, podania, rekwizycje sądowe, pozwy i objaśniać na nieskończonej ilości sesji swoją decyzję wygnania Adama i Ewy z Raju, dlatego tylko, że przekroczyli arbitralne, bezpodstawne prawo, jakim był zakaz jedzenia owoców z drzewa wiadomości Dobrego i Złego.
Skoro chciał tego uniknąć, to dlaczego posadził to drzewo pośrodku ogrodu, a nie gdzieś poza murami Raju?
Gdyby powołano ją do obrony tej pary, Mari z całą pewnością oskarżyłaby Boga o "uchybienie administracyjne", bo nie dość, że umieścił drzewo w niewłaściwym miejscu, to na dodatek nie opatrzył go stosownymi ostrzeżeniami, barierami, nie zastosował minimalnych bodaj środków ostrożności, narażając na niebezpieczeństwo wszystkich.
Mari mogła Go również oskarżyć o "nakłonienie do przestępstwa" – zwrócił bowiem uwagę Adama i Ewy na miejsce, gdzie rosło drzewo. Gdyby nic nie powiedział, pokolenia za pokoleniami przechodziłyby tamtędy i nikomu nawet do głowy by nie przyszło, żeby sięgać po zakazany owoc z drzewa rosnącego w gąszczu innych, podobnych drzew.
Ale Bóg postąpił inaczej. Ustanowił prawo i znalazł sposób, by nakłonić kogoś do jego złamania tylko po to, by wynaleźć Karę. Wiedział, że Adam i Ewa znudzą się w końcu tym nadmiarem doskonałości i – wcześniej czy później – wystawią na próbę Jego cierpliwość. Czekał na to, bo może On również – Wszechmocny – miął dość świata, gdzie wszystko funkcjonowało bez zarzutu. Gdyby Ewa nie skosztowała jabłka, cóż ciekawego zdarzyłoby się przez miliony lat?
Nic. Gdy zostało złamane prawo, Bóg – Sędzia Wszechmocny – uchwal, iż szuka ukrywających się, jakby nie znal wszystkich możliwych kryjówek. Przetrząsał ogród kawałek po kawałku ku uciesze aniołów, którzy wielce bawili się tym żartem (dla nich również życie musiało być monotonne, od czasu gdy Lucyfer opuścił Niebo).
Mari wyobrażała sobie, jaką cudowną scenę w filmie sensacyjnym można by było nakręcić na podstawie tego fragmentu Biblii. Odgłosy kroków Boga, przerażone spojrzenia pary winowajców, stopy, które nagle zatrzymują się tuż obok ich kryjówki.
– Gdzie jesteś?- pyta Bóg.
– Kroki Twe usłyszałem w ogrodzie, wystraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się – odpowiada Adam, nieświadom, że tymi słowami przyznaje się do winy.
I gotowe. Dzięki prostej sztuczce, pozorując, że nie wie, gdzie jest Adam i co było prawdziwym powodem jego ukrycia się, Bóg dopiął swego. Mimo to, by bacznie przyglądający się całemu wydarzeniu Aniołowie nie mieli cienia wątpliwości, postanowił posunąć się dalej.
– Któż ci powiedział, że jesteś nagi? – spytał Bóg, wiedząc, że na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź: Bo zjadłem z drzewa, dzięki któremu to pojąłem.
Tym pytaniem Bóg wykazał aniołom, że jest sprawiedliwy i skazuje parę na podstawie dowodów. Odtąd nieważne już było, czy wina leżała po stronie kobiety, ani czy prosić będą o przebaczenie. Bogu potrzebny byt przykład, aby żadna inna istota, ziemska czy niebiańska, nie poważyła się nigdy więcej sprzeciwić Jego decyzjom.
Bóg wygnał parę z Raju, ich dzieci również słono zapłaciły za przewinienie rodziców (jak to bywa do dziś z dziećmi skazanych), i tak powstał system sądowniczy: prawo i złamanie prawa (logiczne czy absurdalne, to nie miało znaczenia), proces (gdzie sprytniejszy wygrywa z naiwnym) i kara.
A kiedy cały ludzki ród został skazany bez możliwości rewizji wyroku, człowiek postanowił stworzyć mechanizmy obronne, na wypadek, gdyby Bóg zapragnął znowu objawić swą bezwzględną władzę. Ale przez tysiąclecia przesadził z ich liczbą · i sprawiedliwość stała się plątaniną klauzul, orzeczeń i sprzecznych tekstów, których nikt nie byt w stanie pojąć.
A gdy Bóg zmienił zdanie i podął Swego Syna, by zbawił świat, to cóż się stało? Wpadł on w sidła sprawiedliwości, którą przecież sam Bóg wymyślił.
Prawo stało się takim gąszczem, że Syn skończył przybity do krzyża. Nie byt to łatwy proces: odsyłano go od Annasza do Kajfasza; od kapłanów do Piłata, który tłumaczył się brakiem przepisów w kodeksie rzymskim; od Piłata do Heroda, który sprawę oddalił, motywując, że kodeks żydowski nie przewiduje kary śmierci. Od Heroda z powrotem do Piłata, który raz jeszcze próbował fortelu, proponując ludowi ugodę – ubiczował Jezusa i obnażył jego rany, ale i to na nic się zdało.
Jak to czynią współcześni prokuratorzy, Piłat postanowił zapewnić sobie sławę kosztem skazanego.
Zaproponował zamianę Jezusa na Barabasza, wiedząc, że proces w tym stadium stal się już wielkim spektaklem, który wymagał podniosłego zakończenia – śmierci oskarżonego.
W końcu Piłat uciekł się do artykułu, który przyznawał przywilej wątpliwości sędziemu, a nie sądzonemu i umył ręce, co znaczyło: "Ani tak, ani nie". Był to jeszcze jeden wybieg, pozwalający na zachowanie rzymskiego systemu sądowniczego, nie narażający na szwank dobrych stosunków z miejscowymi urzędnikami i umożliwiający przeniesienie ciężaru odpowiedzialności na lud, na wypadek, gdyby ogłoszenie wyroku wywołało kłopoty i jakiś inspektor ze stolicy Imperium zechciał osobiście zbadać sprawę.
Sprawiedliwość. Prawo. Byty z pewnością niezbędne, by przyjść z pomocą niewinnym, jednak nie zawsze funkcjonowały tak jak trzeba. Mari była zadowolona, że przebywa z dala od tego całego zamętu, chociaż dzisiaj, słuchając dźwięków pianina, nie była już tak pewna jak dawniej, że Villete było dla niej odpowiednim miejscem.
"Jeśli kiedyś zdecyduję się wyjść stąd, nigdy więcej nie będę się mieszać do sprawiedliwości, nie będę przestawać z wariatami, którzy sądzą, że są normalni i ważni, choć tak naprawdę ich jedyną racją bytu jest utrudnianie życia bliźnim. Będę krawcową, hafciarką, będę sprzedawać owoce przed miejskim teatrem.
Wyczerpałam już mój przydział niepotrzebnego szaleństwa".
W Villete wolno było palić, za to nie wolno było wyrzucać niedopitków na trawnik. Z przyjemnością złamała zakaz, bowiem wielką zaletą pobytu tutaj było to, że można było nie przestrzegać przepisów regulaminu i mimo to nie ponosić z tego powodu większych konsekwencji.
Zbliżyli się do bramy wejściowej. Strażnik zawsze tu byt strażnik, w końcu takie byty przepisy – pozdrowił ją kiwnięciem głowy i otworzył bramę.
– Nie zamierzam wychodzić – powiedziała.
– Ładna muzyka – odezwał się strażnik – Ostatnio słychać ją co wieczór.
– Już wkrótce nie będzie jej dychać – odparta, oddalając się szybko, by nie musieć tłumaczyć, dlaczego.
Przypomniała sobie strach, który dostrzegli w oczach dziewczyny, wchodzącej do jadalni. Strach. Weronika mogła czuć niepewność, onieśmielenie, wstyd, zakłopotanie, ale dlaczego strach? To uczucie jest uzasadnione w obliczu konkretnego zagrożenia: dzikiego zwierzęcia, uzbrojonych napastników, trzęsienia ziemi, ale nie grupy ludzi, która zebrali się w jadalni.
"Ale człowiek taki już jest – pocieszyli się. Zastępuje strachem większą część swoich emocji". Mari dobrze wiedziała, o czym mówi, bo to właśnie byt powód, który przywiódł ją do Villete: syndrom paniki.