Mari zgromadzili prawdziwą kolekcję artykułów o swojej chorobie. Ostatnio mówiło się na ten temat otwarcie, widziała nawet program w niemieckiej telewizji, w którym ludzie opowiadali o swoich doświadczeniach. W programie tym przedstawiono badania, z których wynikało, że znaczna część ludzkości cierpi na syndrom paniki, choć większość stara się ukryć jego objawy z obawy, że zostaną uznani za wariatów.
Ale w czasach gdy Mari mila pierwszy atak, nikt o tym wszystkim nie wiedział. "To było piekło! Istne piekło!" – pomyślała, zapalając następnego papierosa.
Wciąż jeszcze dychać było dźwięki pianina. Wyglądało na to, że dziewczyna ma dość sil, by grać całą noc.
Przybycie Weroniki do szpitala poruszyło wielu pacjentów. Mari byli jedną z nich. Na początku starali się jej unikać, obawiając się, że obudzi w niej chęć do życia. Lepiej było, by nadal pragnęli śmierci, bo nie mogła już przed nią uciec. Doktor Igor rozpuścił plotkę, że pomimo codziennych zastrzyków, stan dziewczyny raptownie się pogarsza i nie ma dla niej ratunku.
Pacjenci pojęli sens tej wiadomości i trzymali się z daleka od skazanej. Ale – choć nikt nie wiedział dokładnie, dlaczego – Weronika zaczęta walczyć o życie. Tylko dwie osoby zbliżyły się do niej: Zedka, która mogła wyjść nazajutrz i nie byli zbyt rozmowna, oraz Edward.
Mari musiała porozmawiać z Edwardem, który zawsze liczył się z jej zdaniem. Czyżby nie rozumiał, że znów przywraca dziewczynę światu? I że było to najgorsze, co mógł zrobić komuś, dla kogo nie było już żadnej nadziei?
Rozważyli tysiąc sposobów wytłumaczenia mu tego, ale każdy wywołałby u niego poczucie winy, a do tego nie mogła dopuścić po żadnym pozorem. Po chwili namysłu doszła do wniosku, że pozostawi sprawy swojemu biegowi. Nie była już adwokatem i nie chciała naprawiać świata szaleńców, w którym powinna panować anarchia.
Obecność tej młodej dziewczyny poruszyła wiele osób i niektórzy byli gotowi ponownie przemyśleć swoje życie. Podczas jednego ze spotkań Bractwa ktoś próbował ustalić, co się właściwie dzieje. Zgony w Villete albo zdarzały się nagle i nikt nie miął nawet czasu o nich pomyśleć, albo też kładły kres długiej chorobie, wtedy śmierć stawała się wybawieniem.
Jednak w tym przypadku sytuacja była dramatyczna, bo dziewczyna była młoda, znów chciała żyć, a wszyscy wiedzieli, że to niemożliwe. Niektórzy pytali siebie: "A gdyby mnie się to przydarzyło? Czy gdyby i mnie dano szansę, jak jej, skorzystałbym z niej i też chciałbym żyć?"
Dla wielu było to obojętne. Od dawna już się poddali i schronili w świecie, gdzie nie ma ani życia, ani śmierci, ani czasu, ani przestrzeni. Ale inni rozmyślali nad tym. Mari też.
Weronika przestała na chwilę grać i zaczęła przyglądać się Mari spacerującej w mroźną noc w cienkim płaszczu. Czyżby chciała umrzeć?
"Nie. To ja chciałam się zabić".
Znów usiadła przy pianinie. W ostatnich dniach życia udało się jej spełnić swoje wielkie marzenie: grać całą duszą i całym sercem tak długo i tak głośno, jak chciała. Nie mimo najmniejszego znaczenia, że jej jedyną publicznością był schizofrenik. Zdawał się rozumieć muzykę i to się tylko liczyło.
Mari nigdy nie chciała się zabić. Wręcz przeciw1.22 nie, przed pięcioma laty w tym samym kinie, do którego się dzisiaj wybrali, oglądali z przerażeniem reportaż o nędzy w Salwadorze i rozmyślali nad tym, jak ważne jest dla niej życie. Jej dzieci byty już dorośle i dobrze zakotwiczone w życiu zawodowym, a ona sama zdecydowali się rzucić nudną i nigdy nie kończącą się pracę w adwokaturze, by poświęcić resztę swoich dni dla jakiejś instytucji humanitarnej. Krążyły wieści o możliwym wybuchu wojny domowej w kraju, ale Mari nie wierzyli, by w końcu dwudziestego wieku Wspólnota Europejska pozwolili na wojnę u swoich wrót.
Za to na drugim krańcu świata milo się od tragedii, na przykład w Salwadorze, gdzie dzieci umierały z głodu na ulicy, gdzie zmuszano je do prostytucji.
– Co za potworność! – szepnęli do męża, siedzącego w fotelu obok.
Przytaknął jej kiwnięciem głowy.
Mari już od dawna zwlekała z decyzją, ale może w końcu nadeszli pora, by z nim porozmawiać. Osiągnęli już wszystko, co życie mogło im dać: dom, pracę, udane dzieci, niezbędny komfort, wolny czas, wiedzę. Dlaczego nie miałaby zrobić teraz czegoś dla bliźnich? Mari muła kontakty w Czerwonym Krzyżu, wiedziała, że tam rozpaczliwie poszukują ochotników. Imali dość biurokracji i procesów, czuła się niezdolna, by wspierać ludzi, usiłujących latami rozwiązać problem, który nie oni stworzyli. Natomiast w Czerwonym Krzyżu jej praca przyniosłaby natychmiastowy, wymierny pożytek. Postanowili, że zaraz po wyjściu z kina zaprosi męża na kawę i opowie mu o swoim pomyśle.
Kiedy na ekranie pojawił się urzędnik rządu salwadorskiego, który w jakimś nudnym przemówieniu tłumaczył się z popełnionych niegodziwości, Mari poczuta, że jej serce zaczyna bić szybciej.
Powiedziała sobie, że to nic poważnego. Może zaduch w kinie przytłoczył ją? Postanowili, że jeśli te objawy nie miną, wyjdzie do holu zaczerpnąć powietrza.
Ale serce bito coraz szybciej i poczuta jak oblewa ją zimny pot.
Przerazili się, próbowali skupić uwagę na filmie, w nadziei, że oddali od siebie niepokój. Ale nie byli w stanie śledzić tego, co dziab się na ekranie. Widziała obrazy i napisy, ale ona sama znalazła się jakby w zupełnie innej rzeczywistości, gdzie wszystko było obce, odlegle i należało do nieznanego świata.
– Źle się czuję – powiedziała do męża.
– Wyjdźmy stąd – zaproponował.
Gdy chwycił rękę żony, by pomóc się jej podnieść, poczuł, że była lodowato zimna.
– Nie zdołam stąd wyjść. Błagam, powiedz mi, co się ze mną dzieje?!
Mąż przestraszył się nie na żarty. Twarz Mari była mokra od potu, jej oczy dziwnie błyszczały. – Uspokój się. Pójdę wezwać lekarza.
Była zrozpaczona. Słowa miały jakiś sens, ale cała reszta: kino, mrok, ludzie siedzący jedni obok drugich i wpatrzeni w połyskujący ekran – wszystko to wydawało się jej zatrważające. Miała pewność, że żyje, mogła nawet dotknąć życia, jakby było ciałem stałym. Nigdy wcześniej coś takiego jej się nie przydarzyło.
– Pod żadnym pozorem nie zostawiaj mnie tutaj samej. Wstanę i wyjdę razem z tobą. Tylko idź powoli. Przepraszając ludzi siedzących w tym samym rzędzie, zaczęli przeciskać się w kierunku drzwi wyjściowych.
Teraz serce Mari tłukło się w piersiach jak oszalałe i miała pewność, absolutną pewność, że nigdy nie zdoła stąd wyjść. Każdy ruch – stawianie jednej nogi przed drugą, przepraszanie mijanych ludzi, trzymanie się ramienia męża, wdech i wydech – był aktem kalkulacji i było to przerażające. Nigdy w życiu nie bała się tak straszliwie.
"Umrę w kinie".
Wydawało się jej, że pojmuje co się jej przydarzyło, bo parę lat temu, jedna z jej przyjaciółek też umarła w kinie na skutek pęknięcia tętniaka w mózgu.
Tętniaki są jak bomby zegarowe. To małe żylaki, które tworzą się w naczyniach krwionośnych, niczym pęcherzyki w zużytych oponach, i mogą istnieć przez całe życie i nic się nie dzieje. Nikt nie wie, czy ma tętniaka, dopóki nie zostanie on przypadkowo odkryty, na przykład przy okazji radiografii mózgu, wykonywanej z innego powodu, albo gdy pęknie, zalewając wszystko krwią, człowiek wpada wtedy w śpiączkę, która zwykle kończy się szybką śmiercią.
Idąc korytarzem ciemnej sali, przypomniała sobie przyjaciółkę, którą straciła. Najdziwniejsze było to, jak pęknięcie tętniaka upośledziło jej percepcję.
Mari poczuła się tak, jakby przeniesiono ją na obcą planetę. Patrzyła na każdą rzecz, jakby widziała ją po raz pierwszy.