Edward zobaczył jak Weronika wychodzi z gabinetu doktora Igora i idzie w stronę oddziału. Chciał wyjawić jej swoje sekrety, otworzyć przed nią duszę, z taką samą szczerością i swobodą, z jaką ona minionej nocy otworzyła przed nim swoje ciało.
Była to jedna z cięższych prób, które musiał przejść, od czasu, gdy zamknięto go w Villete z powodu schizofrenii. Ale zdołał się oprzeć pokusie i byt z tego zadowolony, choć zaczynało mu doskwierać pragnienie powrotu do świata.
"Wszyscy wiedzą, że ta dziewczyna nie wyżyje do końca tygodnia. Na nic by się to zdało".
A może właśnie dlatego, byłoby dobrze podzielić się z nią historią swego życia. Od trzech lat rozmawiał tylko z Mari, jednak nie byt pewien, czy naprawdę go rozumiała. Sama była matką i musiała w duchu przyznawać rację jego rodzicom, którzy pragnęli tylko jego dobra. Pewnie sadziła, że wizje Raju byty głupimi mrzonkami, całkowicie oderwanego od rzeczywistości nastolatka.
Wizje Raju. To one przywiodły go do piekła, wywołując nie kończące się kłótnie z rodziną i poczucie winy tak silne, że nie byt w stanie na nic reagować – wtedy schronił się w innym świecie. Gdyby nie Mari, nadal żyłby w osobnej rzeczywistości.
Gdy zjawiła się Mari, zatroszczyła się o niego i sprawiła, że na nowo poczuł się kochany. Dzięki niej byt jeszcze w stanie widzieć, co się wokół niego dzieje.
Parę dni temu jakaś dziewczyna usiadła do pianina i zagrała Sonatę księżycową. Nie wiedział, czy to za sprawą muzyki czy dziewczyny, czy księżyca, czy czasu spędzonego w Villete, ale poczuł, że wizje Raju znów zaczęty zakłócać mu spokój.
Doszedł aż do oddziału kobiecego, gdzie jakiś pielęgniarz zagrodził mu drogę.
– Nie możesz tu wejść, Edwardzie. Wróć do parku, już świta i zapowiada się piękny dzień.
Weronika obejrzała się.
– Idę się trochę przespać – powiedziała łagodnie. – Porozmawiamy, gdy się obudzę.
Nie wiedziała dlaczego, ale ten chłopak stal się częścią jej świata, czy raczej tej resztki, która z niego została.
Miała pewność, że Edward rozumie jej muzykę i podziwia jej talent. Nawet jeśli nie wypowiadał ani słowa, jego oczy mówiły wszystko.
Teraz mówiły to, czego idąc spać, akurat nie chciała usłyszeć. Mówiły o czułości. I o miłości.
"To przebywanie z chorymi psychicznie sprawi, że wkrótce zwariuję. Schizofrenicy nie mogą mieć takich uczuć wobec istot z tego świata".
Weronika miała ochotę zawrócić i pocałować Edwarda, ale powstrzymała się. Mógł to zobaczyć pielęgniarz, opowiedzieć doktorowi Igorowi, który z pewnością nie pozwoli opuścić Villete kobiecie, która całuje schizofreników.
Edward spojrzał pielęgniarzowi w oczy. Ta dziewczyna pociągali go silniej niż sądził, ale musiał się pilnować.
Zamierzał poradzić się Mari, jedynej osoby, której powierzał swoje sekrety. Z pewnością usłyszy od niej to, co chciał usłyszeć: że w tym przypadku miłość jest niebezpieczna i zbędna. Potem Mari poprosi go, aby przestał się wygłupiać i znów stal się normalnym schizofrenikiem (i roześmieje się głośno, bo to zdanie nie będzie miało najmniejszego sensu).
W j jadalni przyłączył się do innych chorych, zjadł, co mu podano i wyszedł na przymusowy spacer po parku.
Podczas "słonecznych kąpieli" (tego dnia temperatura spadli poniżej zera), próbował podejść do Mari, ale wyglądało na to, że chce zostać sama. Nie potrzebowali nic mówić; Edward wiedział, co to samotność i umiał ją uszanować.
Jakiś nowy pacjent, który z pewnością nie znal tu jeszcze nikogo, zbliżył się do niego.
– Bóg pokarał ludzkość – powiedział. – Zesłał na nią zarazę. Ale ja widziałem Go w mych snach – poprosił, abym przybył zbawić Słowenię.
Edward zaczął się oddalać, ale mężczyzna wykrzykiwał za nim:
– Sądzisz, że jestem wariatem? To przeczytaj Ewangelię! Bóg podał Swego syna i Jego syn przychodzi po raz drugi!
Ale Edward już go nie słuchał. Patrzył na wierzchotki gór i zastanawiał się, co się z nim dzieje. Dlaczego chciał stąd odejść teraz, gdy w końcu odnalazł od tak dawna poszukiwany spokój? Dlaczego miał ponownie wystawiać na szwank reputację rodziców, gdy wszystkie problemy rodzinne zostały już rozwiązane? Był zdenerwowany, chodził tam i z powrotem, czekając aż Mari wyjdzie ze swego milczenia. Ale tym razem zdawali się być bardziej odlegli niż kiedykolwiek. Wiedział, jak uciec z Villete. Wprawdzie ochrona byli surowa, lecz tylko z pozoru, bo przecież gdy ktoś dostał się już raz do środka szpitala, to już nie chciał wracać do zewnętrznego świata. Po spękanym murze od strony wschodniej, można się było wspiąć bez większych trudności. Za nim było pole, a stamtąd po pięciu minutach marszu w kierunku północnym można było wyjść na szosę prowadzącą do Chorwacji. Wojna już się skończyli, bracia znów byli braćmi, granic nie kontrolowano tak dokładnie jak kiedyś i przy odrobinie szczęścia można się było dostać nawet do Serbii w ciągu sześciu godzin.
Edward już wiele razy docierak do autostrady, ale zawsze wracał do Villete, bo nie odebrał jeszcze sygnału, który nakazywałby mu iść dalej. Teraz sytuacja się zmienili. Sygnał w końcu nadszedł, byli nim dziewczyna o zielonych oczach, kasztanowych włosach i wyglądzie kogoś zastraszonego, komu tylko zdaje się, że wie, czego chce.
Edward postanowił iść prosto w kierunku muru, wyjść stąd i zniknąć na zawsze ze Słowenii. Ale dziewczyna spala i musiał się przynajmniej z nią pożegnać.
Po spacerze, gdy Bractwo zebrało się w świetlicy, Edward przyłączył się do nich.
– Co robi tutaj ten wariat? – zapylał najstarszy z grupy.
– Zostaw go – zareagowała Mari. – My też jesteśmy wariatami.
Wszyscy roześmieli się i zaczęli rozmawiać o wczorajszym wykładzie. Rozważali kwestię, czy medytacja sufi może rzeczywiście zmienić świat? Zaczęto wygłaszać teorie, sugestie, rozprawiać o metodach postępowania, sprzecznych ideach, krytykować prelegenta, dyskutować o tym, jak ulepszyć to, co dostało się nam w spadku po minionych pokoleniach.
Edward miał dość tego rodzaju dyskusji. Ludzie zamykali się w szpitalu psychiatrycznym i zaczynali zbawiać świat, nie podejmując najmniejszego ryzyka. Dobrze wiedzieli, że na zewnątrz wydaliby się śmieszni. Każdy z nich miał własną opinię o wszystkim i był przekonany, że tylko jego prawda się liczy. Spędzali na gadaniu całe dnie, noce, tygodnie i lata, nigdy nie przyjmując do wiadomości, że każda idea – dobra czy zła – zaczyna istnieć dopiero wtedy, kiedy próbujemy wprowadzić ją w życie.
Czym jest medytacja sufi? Kim jest Bóg? Co to jest zbawienie, jeśli w ogóle świat ma być zbawiony? Niczym. Gdyby wszyscy i tu, w Villete i tam, na zewnątrz żyli swoim życiem i pozwolili innym robić to samo, Bóg istniałby wszędzie, w każdym ziarenku gorczycy, w najmniejszej chmurce, która pojawia się i zaraz rozwiewa. Bóg jest, a mimo to ludzie sądzą, że trzeba Go nadal szukać, bo trudno im się pogodzić z tym, że życie jest aktem wiary.
Przypomniał sobie wczorajsze proste i oczywiste zalecenie mistrza sufi, które usłyszał, czekając, aż Weronika wróci do pianina: patrzeć na różę. Czyż potrzeba więcej? A mimo to, po głębokiej medytacji, po tym jak dotarli tak blisko do wizji Raju, ci ludzie wciąż dyskutowali, argumentowali, krytykowali, formułowali teorie.
Napotkał wzrok Mari. Spuściła głowę, ale Edward podszedł do niej i chwycił ją za ramię.! – Przestań, Edwardzie. ' Mógłby powiedzieć: "Chodź ze mną", ale nie chciał tego robić w obecności tych ludzi – zaskoczyłby ich stanowczy ton jego głosu. Dlatego wolał uklęknąć i błagać ją oczyma. Zebrani wybuchnęli śmiechem.