Jeśli coś robią, to tylko z przyzwyczajenia, zgłębiają nikomu niepotrzebne problemy, bawią się z przymusu, i niech cały świat się wypcha i radzi sobie sam. Co najwyżej oglądają dziennik telewizyjny – jak my często oglądaliśmy razem – tylko po to, by się upewnić jak bardzo są bezpieczni w świecie pełnym zamętu i niesprawiedliwości.
Innymi słowy: życie Bractwa jest dokładnie takie samo jak życie, jakie niemal wszyscy prowadzą tam, na zewnątrz. Lepiej nie wiedzieć, co dzieje się za szybą akwarium. Przez długi czas było mi to potrzebne. Ale człowiek się zmienia i teraz pragnę szukać przygód, świadoma swych sześćdziesięciu pięciu lat i związanych z tym ograniczeń. Jadę do Bośni, są tam ludzie, którzy na mnie czekają, choć nie znają mnie wcale i ja ich jeszcze nie znam. Wiem jednak, że jestem tam potrzebna i ryzyko przygody jest tysiąckroć cenniejsze od dobrobytu i wygód.
Gdy skończył czytać, członkowie Bractwa rozeszli się, myśląc w głębi ducha, że Mari całkiem zwariowała.
Edward i Weronika wybrali najdroższą restaurację w Ljubljanie, zamówili najlepsze dania i upili się trzema butelkami wina z 1988 roku, jednego z najlepszych roczników tego stulecia. Podczas kolacji ani razu nie rozmawiali o Villete, o przeszłości, ani o przyszłości.
– Spodobali mi się twoja opowieść o wężu mówił Edward, po raz kolejny napełniając kieliszek. – Ale twoja babka była zbyt stara, by dać ci właściwe wytłumaczenie.
– Więcej szacunku dla mojej babci! – wrzasnęli Weronika, już lekko pijana, zwracając na siebie uwagę wszystkich w restauracji.
– Wznoszę toast za zdrowie babci tej dziewczyny! – zawołał Edward, wstając z krzesła. – Toast za zdrowie babci tej wariatki, co siedzi przede mną i pewnie uciekli z Villete!
Goście powrócili do swoich talerzy, udając, że nic się nie dzieje.
– Toast za zdrowie mojej babci! – uparcie krzyczała Weronika.
Właściciel restauracji podszedł do ich stolika. – Proszę się zachowywać poprawnie.
Uciszyli się na jakiś czas, ale wkrótce znów zaczęli głośno rozmawiać, wygadywać rzeczy bez sensu i reagować niestosownie. Właściciel wrócił, żeby im powiedzieć, że nie muszą płacić rachunku, byleby tylko natychmiast opuścili lokal.
– Widząc cenę tego wina, zaoszczędzimy kupę pieniędzy – zażartował Edward. – Chodźmy stąd szybko, zanim ten człowiek się rozmyśli!
Ale właściciel nie rozmyślił się. Odsunął krzesło Weroniki z pozorną uprzejmością. Tak naprawdę pomógł jej po to, by szybciej wstała od stołu.
Poszli na malcy placyk w centrum miasta. Weronika spojrzała w okna swego pokoju w klasztorze i wytrzeźwiała. W okamgnieniu przypomniała sobie, że wkrótce umrze.
– Znajdź gdzieś jeszcze trochę wina! – poprosiła Edwarda.
Niedaleko był bar. Chłopak przyniósł dwie butelki i zasiedli, by je wypić.
– Co jest złego w tłumaczeniu mojej babci? – - spytała Weronika.
Edward był tak pijany, że potrzebował nie lada wysiłku, by przypomnieć sobie, co mówił w restauracji, ale w końcu mu się udało.
– Twoja babcia powiedziała, że ta kobieta depcze węża, bo miłość musi zapanować nad Dobrem i Złem. To piękna i romantyczna interpretacja, ale tu wcale nie o to chodzi. Widziałem już ten obraz, stanowi jedną z wizji Raju, które zamierzałem namalować. Nieraz zadawałem sobie pytanie, dlaczego zwykło się przedstawiać Dziewicę Maryję w ten sposób.
– No i dlaczego?
– Bo Dziewica, symbolizująca energię kobiecą, jest wielką pogromczynią węża, symbolizującego mądrość.
Gdybyś przyjrzała się pierścieniowi doktora Igora, zobaczyłabyś na nim węża oplecionego wokół kija – atrybut lekarzy. Miłość jest ponad mądrością. Dziewica nie depcze, lecz stoi ponad wężem. Dla niej wszystko jest natchnieniem. Ona nie osądza dobra ani zła.
– Wiesz co? – odezwali się Weronika. – Madonna nigdy nie przejmowali się tym, co pomyślą inni. Wyobraź sobie, gdyby musiała wszystkim tłumaczyć tę historię z Duchem Świętym! Ona nic nie wyjaśniali, powiedziała tylko: "Tak się stało". I jak myślisz, co inni powiedzieli?
– Pewnie, że wiem. Ze zwariowali!
Zaśmiali się oboje. Weronika podniosła butelkę. – Moje gratulacje. Zamiast gadać, powinieneś namalować swoje wizje Raju.
– Zacznę od ciebie – odpad Edward.
Nieopodal placu wznosi się wzgórze, a na jego szczycie stoi niewielki zamek. Weronika i Edward wspinali się pod stromą górę, przeklinając i śmiejąc się, ślizgając po oblodzonej ścieżce i uskarżając na zmęczenie.
Obok zamku stoi wielki dźwig, cały żółty. Komuś, kto pierwszy raz przyjeżdża do Ljubljany, wydaje się, że na zamku prowadzone się prace restauracyjne, które wkrótce zostaną zakończone. Mieszkańcy Ljubljany wiedzą jednak, że ten dźwig stoi tam już od wielu lat, choć nikt dokładnie nie wie dlaczego. Weronika opowiedziała Edwardowi, że kiedyś poproszono dzieci w przedszkolu, by narysowały zamek w Ljubljanie – wszystkie narysowały dźwig.
– Prawdę powiedziawszy, dźwig jest w lepszym stanie niż zamek.
Edward zaśmiał się.
– Powinnaś już nie żyć – stwierdził, jeszcze pod wpływem alkoholu, ale w jego głosie słychać było strach. – Twoje serce nie powinno było przetrzymać tej wspinaczki.
Weronika pocałowała go.
– Przyjrzyj się mojej twarzy, zapamiętaj każdy jej rys – powiedziała. – Oczyma duszy, byś mógł ją kiedyś namalować. Jeśli chcesz, zacznij ode mnie, ale wróć do malowania. To moja ostatnia prośba. Czy wierzysz w Boga?
– Wierzę.
– A więc przysięgnij na Boga, w którego wierzysz, że mnie namalujesz.
– Przysięgam.
– I że po tym, jak mnie namalujesz, nie zarzucisz malarstwa.
– Nie wiem, czy mogę to przysiąc.
– Możesz. I powiem ci więcej. Dziękuję ci, że nadałeś sens memu życiu. Przyszłam na świat, by przeżyć to, co przeżyłam; spróbować popełnić samobójstwo, uszkodzić sobie serce, spotkać się z tobą, wspiąć się na ten zamek, i po to, byś wyrył w swej duszy moją twarz. To jedyny powód, dla którego przyszłam na świat – aby pozwolić ci znaleźć drogę, z której zboczyłeś. Nie pozwól, by moje życie stało się niepotrzebne.
– Być może jest zbyt wcześnie, albo zbyt późno, ale chcę ci powiedzieć, że cię kocham. Nie musisz mi wierzyć, to pewnie niedorzeczność, jedno z moich urojeń.
Weronika przytuliła się do Edwarda i poprosiła Boga, w którego nie wierzyła, by zabrał ją w tym właśnie momencie.
Zamknęła oczy i poczuła, że Edward zrobił to samo. Spłynął sen, głęboki, bez snów. Śmierć była łagodna, pachniała winem i głaskała ją po głowie.
Edward poczuł, że ktoś szturcha go w ramię. Gdy otworzył oczy, dzień już wstawał.
– Możecie poszukać schronienia w prefekturze – powiedział strażnik. – Inaczej zamarzniecie tutaj na kość.
W ułamku sekundy przypomniał sobie wszystko, co zaszło minionej nocy. W ramionach trzymał zdrętwiałą kobietę.
– Ona… ona nie żyje.
Ale kobieta poruszyła się i otworzyła szeroko oczy.
– Co się dzieje? – zapylała Weronika.
– Nic – odpowiedział Edward, podnosząc się. Albo raczej zdarzył się cud – jeszcze jeden dzień życia.
Zaledwie doktor Igor zdążył wejść do gabinetu i zapalić światło – dzień nadal wstawał późno i ta zima trwała dłużej niż było trzeba – do drzwi zapukał jeden z pielęgniarzy.
"Wcześnie się dziś zaczyna" – pomyślał.
Miał to być trudny dzień z powodu planowanej rozmowy z dziewczyną. Przygotowywał się do niej przez cały tydzień, a tej nocy nie mógł spać.