Mock wbił wzrok w zalaną deszczem szybę i usłyszał wycie wichru nad falami. Wicher szarpał się w jego piersi i wpychał mu w głowę jakieś słowa, których nie chciał wypowiedzieć. Rozejrzał się dokoła i drgnął. Na tarasie kawiarni oprócz nich siedziała znana mu z widzenia prostytutka z połamaną parasolką. Wpatrzona była w zalaną deszczem szybę, zgrzytała łyżeczka w jej filiżance. Na tarasie znalazła się jeszcze jedna osoba. Boy hotelowy. Szybko podbiegł do stolika zajmowanego przez Erikę i Mocka.
– Przesyłka polecona dla pani Eriki Mock – zastukał mocno obcasami.
Erika otrzymała list, boy – kilka drobniaków, a Mock – parę chwil wytchnienia. Dziewczyna rozerwała kopertę nożykiem do owoców i zaczęła czytać. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
– Co to jest? – nie wytrzymał Mock.
– Posłuchaj – położyła list na stoliku i przycisnęła niesforny róg kartki popielnicą – „mężczyzna urodzony osiemnastego września tysiąc osiemset osiemdziesiątego trzeciego roku w Wałbrzychu jest typową zodiakalną Panną – pełną zahamowań i nieuświadomionych tęsknot. Na jego psychice odcisnęły się mocno jakieś smutne chwile, które przeżył niedawno, może jakaś nieszczęśliwa miłość”. – Erika spojrzała z zainteresowaniem na Mocka. – Powiedz mi, Eberhardzie, jakaż to była nieszczęśliwa miłość… Nie mówisz nic o sobie. Nie chcesz się zwierzać cwanej dziwce… Ale chociaż teraz, na koniec tych przepięknych trzech tygodni… Powiedz coś o sobie…
– To nie żadna nieszczęśliwa miłość. – Mock niezgrabnie dotknął dłonią brody Eriki, a po chwili szorstko otarł kciukiem łzy, które pojawiły się w kącikach jej oczu. – To wojna. W roku tysiąc dziewięćset szesnastym zostałem powołany. Walczyłem na froncie wschodnim, pod Dyneburgiem. Podczas urlopu w Królewcu zostałem ranny. Wypadłem z okna na pierwszym piętrze. Byłem pijany i nic nie pamiętam. Rozumiesz, dziewczyno? – Mock nie mógł oderwać palców od jej policzków. – Nie trafił mnie żaden rosyjski szrapnel, lecz wypadłem z okna. To śmieszne i żenujące. Potem wróciłem pod Dyneburg i przeżyłem tam trudne chwile… Kto ułożył ten horoskop?
– Moja siostra przysłała mi z Rygi. A co, zgadza się?
– Do tej pory jest tak ogólnikowy, że musi się zgadzać. Każdy człowiek ma powikłaną osobowość i wiele dziwnych tęsknot. Czytaj dalej!
– „W młodości ktoś sprawił mu ciężki zawód. Pozbawił go marzeń…” – kontynuowała Erika. – O czym marzyłeś w młodości, Ebi?
– O karierze naukowej. Napisałem nawet kilka rozprawek po łacinie. – Mock wrócił myślą do studenckich lat, kiedy mieszkali w pięciu na przeciekającym strychu. – Ale nie przeżyłem żadnego zawodu. Dość wcześnie zrezygnowałem ze studiów. Podjąłem pracę w policji, bo nie chciałem cierpieć nędzy w jakimś ciemnym pokoiku, gdzie jeden z moich kolegów opluwał krwią swoje przekłady Teognisa z Megary, a drugi wyciągał zza pieca skórę po boczku, odkurzał ją, podgrzewał nad świecą, kroił w małe kawałki i napełniał swój żołądek. Niefrasobliwie rzucił ją za piec kilka tygodni wcześniej…
– „Charakteryzuje się irytującą pedanterią, przesadnym zamiłowaniem do szczegółu. Jako przełożony wytknie podwładnym zarówno niestaranny ubiór, jak i zaniedbywanie na przykład podlewania kwiatów…”
– Bzdura – przerwał jej Mock. – Nie mam ani jednego kwiatka w swoim biurze i w domu.
– Tu nie chodzi o kwiaty – tłumaczyła mu Erika. – Chodzi o to, że czepiasz się podwładnych o jakieś drobiazgi… Poza tym tu jest świetne a propos… „Przykład z kwiatami nie jest adekwatny. Jako człowiek na wskroś praktyczny będzie zdania, że w doniczkach należy raczej sadzić kartofle, bo z nich będzie przynajmniej jakiś pożytek. Jest to człowiek gołębiego serca, przytulający każde zagubione i strwożone stworzenie, człowiek, który mógłby się zaangażować w działalność charytatywną lub misyjną. Jego gorące serce przeżywa wielką miłość raz na siedem lat. I tu ostrzeżenie dla dam jego serca…”
Mock nie słuchał dalej, bo w jego głowie znowu zaczął wyć morski wiatr. Patrz, jaka cwana dziwka. Napisała sama ten horoskop. Chce, żeby się nią zajął gołąbek Mock i przytulał do piersi jej skołatane serduszko. Pan wielkiego i gorącego serca miałby podnieść śmiecia targanego przez wiatr w rynsztoku, osuszyć go pocałunkiem, otulić pierzynką miłości! Najlepiej gdybyśmy się pobrali, mielibyśmy czwórkę słodkich dzieci – po niej odziedziczyłyby urodę – a ja chodziłbym z ciężką głową po ulicach Wrocławia i w każdym napotkanym mężczyźnie widział swojego „szwagra”. Oto jestem na balu i ktoś ją przedstawia jakiemuś mydłkowi: „To żona radcy kryminalnego Mocka”. – „My się chyba skądś znamy”, oto jesteśmy na wyścigach na Partynicach, a siedzący obok mnie gracz wysuwa do mojej żony zakrzywiony czubek języka…
Wiatr zawył dziko i Mock trzasnął w stół otwartą dłonią. Podskoczyły talerzyki; prostytutka siedząca kilka stolików dalej zezowała znad swojej filiżanki.
– Nie czytaj już więcej tych bzdur – powiedział cicho. – Urządźmy sobie pożegnalny bal. We trójkę.
– A kto miałby być tym trzecim? – Erika złożyła w czworo horoskop Mocka i poprawiła kapelusz.
– Nie trzecim, tylko trzecią – syczał Mock. – Twoja znajoma, która siedzi z nami na tarasie.
– Proszę cię, nie. Nie mogę tego zrobić – powiedziała spokojnie i rozpłakała się.
Mock zapalił nowe cygaro i zapatrzył się na prostytutkę. Uniosła głowę znad filiżanki i uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
– Nie dzieliłam ciebie z nikim przez te trzy tygodnie. – Erika uspokoiła się szybko, wyjęła koronkową chusteczkę i przesunęła ją po swoim nosku. – I chcę, żeby tak zostało.
– Przez dwa tygodnie – poprawił ją Mock. – Jeśli nie chcesz, to pakuj manatki. – Wyjął portfel z kieszeni. – Tu masz pieniądze na bilet. Zapłacę ci za wszystko. Ile wynosi twoje honorarium?
– Kocham cię – powiedziała spokojnie, wstała i podeszła do siedzącej obok dziewczyny. Rozmawiały przez chwilę, po czym Erika wróciła do Mocka.
– Czekamy na ciebie w przebieralni dla dam. To jej pokój schadzek. – Odwróciła się, objęła dziewczynę wpół i zeszły po schodkach na plażę. Wiatr wył i targał kikutem parasolki. Po chwili znalazły się na kładce prowadzącej do przebieralni. Prostytutka otworzyła pierwszą kabinę i po sekundzie obie w niej znikły.
Mock zapłacił kelnerowi i również wyszedł na plażę. Wiatr i drobny deszcz odstraszyły spacerowiczów, co uspokoiło mieszczańskie sumienie Mocka. Stał przez chwilę, rozglądał się dokoła, po czym chyłkiem przebiegł przez plażę, wspiął się na schodki prowadzące ponad falochronami i opryskany morską pianą pokonał kładkę i wszedł do kabiny. Na ławce siedziały, drżąc z zimna, dwie nagie kobiety. Na widok mężczyzny zaczęły się głaskać i obejmować. Na ich udach i ramionach pojawiła się gęsia skórka. Erika pocałowała dziewczynę, nie spuszczając oczu z Mocka. Przez szpary w deskach wdzierał się chłód. Mewy rozdzierały powietrze swym krzykiem, Erika dalej patrzyła na niego, prostytutka przyzywała go gestem dłoni. Mock czuł wszystko oprócz erotycznego podniecenia. Sięgnął do spodni i wyjął z nich banknot stumarkowy. Podał go prostytutce.
– To dla ciebie. Ubieraj się i zostaw nas na chwilę – powiedział cicho.
– Dziękuję miłemu panu – powiedziała z silnym pomorskim akcentem i zaczęła wciągać bieliznę, a potem układać fałdy sukni. Po chwili byli sami.
– Dlaczego ją odprawiłeś, Ebi? – Erika siedziała wciąż naga, otulając się sukienką. – Powiedz mi na koniec naszego miesiąca… Miodowego i zarazem ostatniego… Powiedz mi, dlaczego ją odesłałeś… Powiedz, że nie chcesz się z nikim mną dzielić w ciągu tych szczęśliwych darłowskich dni. Skłam i powiedz, że mnie kochasz…
Mock otworzył usta, aby powiedzieć prawdę, i w tym momencie zabębnił ktoś mocno w drzwi przebieralni. Odetchnął z ulgą i otworzył drzwi. Przed nim stał boy hotelowy. Dalej kuliła się od zimna prostytutka w wykrzywionych butach.
– Telegram do szanownego pana – powiedział boy, ciekawie popatrując w głąb kabiny.
Mock dał mu kilka drobniaków i głośno zatrzasnął drzwi przed nosem. Usiadł obok Eriki, otworzył telegram i przeczytał: „PANA OJCIEC MIAŁ WYPADEK STOP SPADŁ ZE SCHODÓW W MIESZKANIU STOP STAN CIĘŻKI STOP JEST W SZPITALU STOP CZEKAM POD TELEFONEM MAXA GRÖTZSCHLA STOP KURT SMOLORZ”.