Simeon Krug buduje największą konstrukcję w historii ludzkości.
Rozdział dziewiąty
Krug wiedział o tym i nie był dumny. Wieża musiała być olbrzymia nie ze względu na jego manię wielkości, lecz dlatego, iż w przeciwnym wypadku tachjony nie miałyby miejsca na przekroczenie prędkości światła.
— Posłuchajcie, pomniki mnie nie interesują — mówił Krug. — Mamy już pomniki. Interesuje mnie kontakt.
Tego popołudnia zabrał do wieży osiem osób: Vargasa, Spauldinga, Manuela i pięciu przyjaciół syna. Starali się być grzeczni i twierdzili, że przyszłe pokolenia zachowają wieżę dla jej wielkości. Nie podobało się to Krugowi — było w porządku, gdy Vargas określał wieżę jako pierwszą katedrę ery galaktycznej, bowiem miało to znaczenie symboliczne i oznaczało, że wieża jest ważna jako zwrot w historii ludzkości. Ale chwalić ją tylko z powodu jej wielkości? Co to znaczyło? Do czego mogła służyć jej wielkość? Kogo obchodziła wysokość wieży? Tylko ludzie mali duchem mogli podziwiać jej wielkość.
Miał trudności z doborem odpowiednich słów.
— Wytłumacz im to, Manuelu — powiedział. — Powiedz im, że to nie tylko szklany słup. Wielkość jest bez znaczenia. Rozumiesz, co chcę zrobić i wiesz, jak im to wytłumaczyć.
— Przede wszystkim interesuje nas wysłanie wiadomości z prędkością nadświetlną — powiedział Manuel. — To konieczne, bowiem doktor Vargas określił, iż cywilizacja, z którą chcemy się porozumieć, jest od nas odległa o trzysta lat świetlnych. Oznacza to, że wiadomość wysłana w sposób tradycyjny dotarłaby tam w dwudziestym szóstym wieku, a odpowiedź otrzymalibyśmy najwcześniej w dwa tysiące osiemset pięćdziesiątym roku. Mój ojciec nie chce czekać tak długo, jest człowiekiem niecierpliwym. Aby wysłać wiadomość z prędkością szybszą niż prędkość światła, musimy uzyskać falę tachjonów, o których wiem tylko tyle, że są bardzo szybkie i wymagają ogromnych ilości energii. Dlatego właśnie wieża transmisyjna musi mieć tysiąc pięćset metrów, by…
Krug pokręcił ze złością głową, a Manuel tłumaczył dalej. W jego głosie było coś prześmiewczego, kpiarskiego. Dlaczego niczego nie brał na serio? Dlaczego nie dawał ponieść się romantyzmowi całego projektu? Dlaczego nie starał się zrozumieć głębokiego sensu przedsięwzięcia? Ten sens był bardzo jasny dla Kruga i gdyby tylko potrafił ubrać swoje myśli w słowa…
— Słuchajcie! — powiedziałby. — Miliard lat temu była na Ziemi tylko jakaś ryba, biedna, lepka rzecz z łuskami i małymi, okrągłymi oczkami. Żyła w oceanie, a ocean był dla niej niczym więzienie, powietrze tworzyło dach ponad tym zaniknięciem. Nikt nie mógł przekroczyć tej granicy — umierało się, gdy się ją przekroczyło, powiadano. I znalazła się ryba, która go przekroczyła i umarła. Ale znalazła się następna i przekroczyła próg, a było tak, jakby jej mózg stanął w ogniu, a szkielet w płomieniach, powietrze dusiło ją, Słońce stało się pochodnią w jej oczach i spoczęła w błocie, oczekując na śmierć, ale nie umarła. Popełzła po plaży i wróciła do wody, gdzie powiedziała: „Powiadam wam, że tam w górze istnieje drugi świat!” i powróciła tam, i żyła jeszcze powiedzmy — dwa dni, a potem umarła. A inne ryby zaczęły stawiać pytania na temat tego drugiego świata i wyszły z wody, pełzając po przybrzeżnym błocie. I nauczyły się wszystkie jak jedna oddychać powietrzem, i nauczyły się podnosić, chodzić, żyć ze Słońcem w oczach, a potem przekształciły się w jaszczurki, w dinozaury i wiele innych stworzeń, kontynuując swój marsz przez miliony lat, i nauczyły się stawać na dwóch łapach, i nauczyły się chwytać rękami, i przekształciły się w małpy, a małpy zostały obdarzone inteligencją i stały się ludźmi. I w tym czasie niektórzy z nich kontynuowali poszukiwania innych światów. Mówiono im: „Powróćcie do oceanu, stańcie się na powrót rybami. Życie ryby jest o wiele łatwiejsze.” I może połowa z nich była gotowa to uczynić, ale byli tacy, którzy zawsze odpowiadali: „Nie mówcie o zwierzętach. Nie możemy z powrotem stać się rybami. Jesteśmy ludźmi.” I dlatego nie powrócili do oceanu, ale kontynuowali wspinanie się. Odkryli ogień, topór, koło, wynaleźli wózki, domy i pociągi, statki, pojazdy. Po co się wspinali? Co chcieli znaleźć? Nie wiedzieli. Niektórzy szukali Boga, inni władzy, inni po prostu szukali. Mówili: „Trzeba wspinać się dalej, bo umrzemy.” Potem zaczęli chodzić po Księżycu, innych planetach, choć ciągle byli ludzie, którzy mówili: „Było nam dobrze w oceanie. Życie było proste. Co tu robimy? Dlaczego tam nie powrócić?” Odpowiadano im: „Nie cofniemy się, idziemy do przodu, to przeznaczenie ludzi.” Tak dotarto do Marsa, Ganimeda, Tytana, Kallisto, Plutona i wielu innych światów. Nie znaleziono tego, czego szukano, nie więc ruszyć jeszcze dalej, ku gwiazdom. Wysyłano sondy, które głosiły: „Słuchajcie, zrobili i wysłali mnie ludzie!” Ale nikt nie odpowiedział. A wtedy ci, co nie chcieli wyjść z oceanu: „Wystarczy już. Nie ma sensu dalej szukać. Wiemy, kim jesteśmy. Jesteśmy ludźmi. Jesteśmy ważni, jesteśmy wszystkim, czas przestać szukać, bo nie potrzebujemy tych poszukiwań. Usiądźmy na Słońcu i czekajmy na obiad.” Wtedy usiedliśmy i zaczęliśmy przysypiać. Nagle usłyszeliśmy głos z nieba: „2-4-1, 2-5-1, 3-1.” Cóż to znaczy? Może to Bóg komunikuje się z nami? Może diabeł wyzywa nas od idiotów? Któż to wie? Możemy udawać, że niczego nie słyszymy, możemy siedzieć na Słońcu lub możemy odpowiedzieć: „Tu mówią ludzie. Zrobiliśmy to i to. A teraz powiedzcie, kim jesteście i co zrobiliście.” Myślę, że musimy odpowiedzieć. Trzeba wyciągnąć do nich rękę, bo od wieków jesteśmy samotni i mamy złudzenia co do naszego miejsca we Wszechświecie. Musimy wyjść z oceanu, wejść na brzeg i dalej, jeszcze dalej, bo jeśli się zatrzymamy, na powrót staniemy się rybami. Czy rozumiecie teraz znaczenie wieży? Nadal myślicie, że Krug buduje sobie pomnik? Krug nie jest wielki, jest bogaty. To człowiek jest wielki. To ludzkość powie: „Dzień dobry, NGC 7293!”
Słowa były gotowe w głowie Kruga, ale tak trudno było je wypowiedzieć. Teraz tłumaczył Vargas:
— Postaram się wytłumaczyć te sprawy po prostu. Wieki temu dowiedziono matematycznie, że masa cząsteczki zbliżającej się do prędkości światła rośnie do nieskończoności. Wynika stąd, że prędkość światła jest granicą dla materii, bowiem masa jednego elektronu, pędzącego z prędkością światła, mogłaby wypełnić Wszechświat. Nic poza światłem nie porusza się z taką prędkością. Nasze sondy zawsze podróżowały z mniejszą prędkością i moim zdaniem — zawsze tak będzie, a zatem statki kosmiczne nigdy nie dotrą do najbliższej gwiazdy w czasie krótszym niż pięć lat. Ale szybkość światła ogranicza tylko cząstki o określonej masie. Tymczasem dowiedziono, że istnieją zupełnie inne cząstki, zdolne do osiągnięcia nieskończonych prędkości — to tachjony. Dla nich prędkość światła jest koniecznym minimum. Gdybyśmy sami zdołali przekształcić się w tachjony — byłoby to coś w rodzaju przekazu międzygwiezdnego — moglibyśmy poruszać się szybciej niż światło. Nie wydaje mi się, by było to możliwe… Ale potrafimy wytwarzać tachjony i dzięki oddziaływaniom cząstkami konwencjonalnymi jesteśmy w stanie błyskawicznie przekazać informacje, łatwe do zauważenia nawet przez kultury, znające tylko przekaz elektromagnetyczny. Wstępne badania dowiodły, że do produkcji tachjonów, które będą mogły dotrzeć do gwiazd, będzie potrzebna energia dziesięć do piętnastej potęgi elektronowoltów oraz system amplifikatorów. Do tego niezbędna jest tysiącpięćsetmetrowa wieża wykonana tak, by ciągły strumień fotonów…